Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

PiS chce zmienić ustawę o zgromadzeniach. Podobny scenariusz przerabiano w Niemczech w latach 30.

Rząd chce zmienić ustawę o zgromadzeniach publicznych Rząd chce zmienić ustawę o zgromadzeniach publicznych Facebook
Rodzajem alibi dla projektu jest to, że zgromadzenia czasowe mają dotyczyć uroczystości odbywanych w ramach działalności kościołów i innych związków wyznaniowych.

W Polsce wciąż panuje odziedziczona po III RP wolność zgromadzeń. Obecne regulacje nawiązują do standardów europejskich (dowodem burzliwa dyskusja dotycząca tego, czy uczestnicy manifestacji, chcący przecież wyrażać swoje poglądy, mogą zakładać kominiarki, a więc występować anonimowo).

PiS chce zmienić ustawę o zgromadzeniach publicznych

Teraz grupa posłów PiS chce jednak zmienić ustawę o zgromadzeniach publicznych.

Wnieśli oto do Sejmu projekt nowelizacji, w którym domagają się szczególnego statusu dla tzw. zgromadzeń cyklicznych, czyli „organizowanych przez tego samego organizatora [za żenujący – z punktu widzenia zarówno polszczyzny, jak i języka prawniczego – bełkot przepraszam, choć pochodzi od pomysłodawców – przyp. autora] w tym samym miejscu lub na tej samej trasie co najmniej cztery razy w roku według opracowanego terminarza lub co najmniej raz w roku w dniach świąt państwowych i narodowych (…)” i mających „na celu w szczególności [znowu przepraszam – przyp. autora] uczczenie doniosłych i istotnych dla historii Rzeczypospolitej Polskiej wydarzeń”.

Uprzywilejowaną pozycję mogłyby zyskać – i to decyzją reprezentującego rząd wojewody, a nie niezależnej wciąż władzy samorządowej – choćby tzw. miesięcznice katastrofy smoleńskiej na warszawskim Krakowskim Przedmieściu czy też pod Wawelem. Albo narodowo-kibolskie stołeczne Marsze Niepodległości.

Obrona terytorialna zyska piękne alibi dla swoich interwencji

W praktyce oznaczałoby to, że jeśli ktoś zechce uczcić w tym samym miejscu i w tym samym terminie to samo wydarzenie, to nie dostanie już na nie zgody. A w każdym razie musiałby je przeprowadzić gdzie indziej, bo – jak sugeruje projekt – co najmniej 100 metrów dalej. W wymiarze propagandowym – a do tego sprowadza się narzucanie własnej wersji historii – rzecz jest nie do przecenienia.

Projekt PiS zawiera też znamienne zastrzeżenie, że tzw. zgromadzenia spontaniczne – czyli na przykład protesty przeciwko neofaszystowskiemu charakterowi „cyklicznych” narodowych marszy – nie mogą zakłócać ich przebiegu. Policja (a potem prokuratura) może to interpretować nader szeroko – nie mówiąc już, że rozmaite bojówki czy inna obrona terytorialna zyskują piękne alibi dla spontanicznych naturalnie interwencji.

Rodzajem alibi dla projektu jest to, że owe zgromadzenia czasowe mają dotyczyć uroczystości odbywanych w ramach działalności kościołów i innych związków wyznaniowych. Tyle że w III RP nie zdarzyło się, by ktokolwiek przeszkodził jakimkolwiek procesjom. Kluczowy jest za to dalszy ciąg przepisu – otóż pierwszeństwo mają mieć też zgromadzenia organizowane przez organy władzy publicznej...

PS 1 Brakuje już sił na wyzłośliwianie się nad legislacyjną nieporadnością (a mówiąc wprost: prawniczym nieuctwem) pisowskich aktywistów. Bo jakiż walor logiczny ma proponowane sformułowanie (nowy art. 26a), że „jeżeli zgromadzenia (…) odbywały się w ciągu ostatnich trzech lat, chociażby nie były zgromadzeniami”?

PS 2 Trzeba przypomnieć, że podobny scenariusz historia już przerabiała. Na przykład w Niemczech. W latach 30 ubiegłego wieku. Poczytajmy choćby Iana Kershowa.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama