Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Grey nigdy nie powinien zostać wiceministrem spraw zagranicznych. Z co najmniej dwóch powódów

Robert Grey przyjmujący z rąk Witolda Waszczykowskiego nominację na stanowisko wiceministra SZ. Robert Grey przyjmujący z rąk Witolda Waszczykowskiego nominację na stanowisko wiceministra SZ. M. Jasiulewicz / MSZ
Agentem zostaje się do końca życia – mawiał wszak James Bond.

Dyplomata (ba, wiceminister) niepodległego państwa nie powinien mieć w życiorysie związków podległości (bo nie tyle kontaktów, ile pracy) ze służbami specjalnymi innego kraju.

Zawsze bowiem powstaje pytanie o to, wobec kogo zachowa on lojalność. Agentem zostaje się do końca życia – mawiał wszak James Bond. Ale też, co ważniejsze, bohaterowie powieści Johna Le Carré’go czy Vincenta Severskiego. O rzeczywistych oficerach nie wspominając.

Robert Grey – czy pracował dla amerykańskich służb?

Jeśli zatem – jak sugerują media, analizując amerykańskie epizody kariery p. Roberta Greya – zmiana jego statusu w Polsce wynikła z zatajenia pracy dla amerykańskich służb, to faktycznie trudno się dziwić: nie sposób przecież w takiej sytuacji wyobrazić sobie pozostawienie go na wysokiej posadzie wiceszefa polskiej dyplomacji (zważywszy zwłaszcza na zakres obowiązków, które mu przydzielono: sprzedaż broni itd.). I to nawet uwzględniając sojusznicze stosunki…

Owszem, od razu nasuwają się na myśl przynajmniej dwie historie.

Pierwszą jest przypadek Radka Sikorskiego – czyli samego ministra spraw zagranicznych III RP. On też mógł być podejrzewany – z uwagi choćby na swoje eskapady do Afganistanu w latach 80 ubiegłego wieku – za osobę niewolną od kontaktów z, tym razem, brytyjskim wywiadem. Rzecz w tym, że nawet jeśli takie związki wówczas wystąpiły, to służyły wolności i walce z komunistycznym totalizmem. Cel był słuszny, a środki też niekoniecznie naganne.

Sprawą drugą jest niedawny przypadek Mariusza Muszyńskiego. Ten pan bowiem, o ile współpracował z wywiadem nawet niepodległej Rzeczpospolitej, nie powinien być jednak nominantem do Trybunału Konstytucyjnego. Nie tylko dlatego, że nie wiemy, czy faktycznie przestał pracować dla służb. Przede wszystkim jednak z tego powodu, że sędzia Trybunału – w imię niezawisłości – nie może mieć jakichkolwiek powiązań (prócz wykształcenia, zalet osobistych etc.) ze światem zewnętrznym.

Chodzi o niepodleganie jakimkolwiek naciskom i zależnościom – zwłaszcza od władzy wykonawczej. Symbolem tego jest m.in. zasada niepołączalności stanowiska sędziego TK z licznymi funkcjami publicznymi, o biznesowych nie wspominając.

Właśnie z uwagi na wnioski wynikające z obu tych sytuacji Robert Grey nie powinien pozostać wiceszefem polityki zagranicznej RP.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama