Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Kraków wzięty

Kim jest następca kardynała Dziwisza

Nigdy nie było Kościoła łagiewnickiego czy toruńskiego – mówił kardynał Dziwisz – Kościół jest jeden, a ja jestem tu z troski o jego jedność. Nigdy nie było Kościoła łagiewnickiego czy toruńskiego – mówił kardynał Dziwisz – Kościół jest jeden, a ja jestem tu z troski o jego jedność. Karolina Łuszcz / Wikipedia
Mianować sprzyjającego skrajnej prawicy abp. Jędraszewskiego metropolitą krakowskim to tak, jakby oddać funkcję redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego” ojcu Rydzykowi.
Kardynał Stanisław DziwiszMaciej Jarzebiński/Forum Kardynał Stanisław Dziwisz
Arcybiskup Marek JędraszewskiGrzegorz Gałązka/PAP Arcybiskup Marek Jędraszewski

Artykuł w wersji audio

Wiemy to, ale niechętnie o tym mówimy. Papież Franciszek interesuje się Europą mniej niż obrzeżami świata katolickiego. Sprawy Kościoła w Polsce pozostawia Kościołowi w Polsce i polskiemu lobby w Watykanie. Nie odezwał się w obronie ks. Lemańskiego, nie zajął stanowiska w kwestii mieszania się polskich biskupów do polityki po stronie prawicy. A teraz mianował abp. Marka Jędraszewskiego metropolitą krakowskim. Nominata z Kościołem krakowskim, jego tradycją i duchowością nic nie wiąże, za to wiele go łączy z „kulturalną kontrrewolucją” pisowskiej prawicy.

W Kościele krakowskim są różne nurty i wrażliwości, także prawicowe. To normalne. Ale skrajnej prawicy do przestrzeni sakralnej tu nie zapraszano. Jednak odkąd PiS wygrało wybory, kościelni i okołokościelni tradycjonaliści, także nacjonaliści, i tu zaznaczają coraz mocniej swą obecność. Nominację Jędraszewskiego odbiorą jako swoje zwycięstwo. Zwłaszcza że zgodnie z tradycją należy się spodziewać, iż nowy metropolita zostanie kardynałem, czyli wejdzie do elity Kościoła powszechnego.

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski na blogu tak witał abp. Jędraszewskiego: „Mam nadzieję, że przy nowym metropolicie krakowskim »Tygodnik Powszechny« przestanie wreszcie używać nazwy »katolicki« i wyprowadzi się z budynków archidiecezji’’. Wybór tygodnika jako instytucji, którą Jędraszewski miałby wziąć na celownik, pokazuje kierunek prawicowej ofensywy. Krakowskie środowiska „Tygodnika Powszechnego”, miesięcznika i wydawnictwa Znak reprezentują katolicyzm soborowy, gotowy do rozmowy o chrześcijaństwie ze światem współczesnym.

Krakowski nurt

Ten nurt polskiego katolicyzmu: patriotyczny, ale przeciwny nacjonalizmowi i ksenofobii; ortodoksyjny, ale nie reakcyjny, narodził się i rozwinął w Krakowie także dzięki wsparciu tutejszej władzy kościelnej – wielkich postaci Kościoła polskiego, biskupów krakowskich i kardynałów: Sapiehy, Wojtyły, Macharskiego.

To w tygodniku broniono przed atakami ówczesnej władzy i znacznej części opinii katolickiej historycznego listu biskupów polskich do niemieckich w sprawie pojednania (1965 r.), propagowano reformy soborowe, rozwijano dialog katolicko-żydowski (przełomowy esej prof. Jana Błońskiego „Biedni Polacy patrzą na getto” z 1987 r.) i dialog ekumeniczny z innymi konfesjami chrześcijańskimi. To tu i w miesięczniku „Znak” drukowali (nierzadko pod pseudonimami, bo byli na czarnej liście peerelowskiej cenzury) wybitni intelektualiści, pisarze, poeci, uczeni.

W obu pismach nie bano się podejmowania trudnych dla Kościoła tematów. W „Tygodniku Powszechnym” pisał o nich ostatnio choćby o. Ludwik Wiśniewski.

Widmo apostazji

„Znak” pod redakcją dr Dominiki Kozłowskiej bierze pod lupę tematy wydrwiwane w mediach prawicowych i kościelnych: wielokulturowość, prawa kobiet, dialog między religiami. Ten nurt, umiarkowany, rzetelny i uczciwy w debacie, unikający wyzwisk i insynuacji, nigdy nie dominował w Kościele w Polsce. Nie miał też takich aspiracji. Bez niego polski katolicyzm byłby dziś jeszcze mniej atrakcyjny intelektualnie dla tej części społeczeństwa, która nie myśli prawicą, a czuje się katolikami.

Na prawicy nominacja Jędraszewskiego witana jest z entuzjazmem jako kolejna klęska „lewactwa i liberałów”. Ks. Isakowicz-Zaleski dobrze oddaje obecny klimat, drwiąc na swoim blogu: „Papież Franciszek mocno podpadł, bo jakże tak można dokonywać nominacji w Kościele polskim bez konsultacji z Michnikiem, »Znakiem« i »Tygodnikiem Powszechnym«. Teraz chyba Kijowski i KOD będą pikietować na placu św. Piotra w Watykanie, aby abp. Jędraszewskiego zastąpił [ksiądz] Kazimierz Sowa, [ks.] Wojciech Lemański lub Seweryn Blumsztajn”.

Właśnie na takim poziomie prawica dyskutuje o Kościele w Polsce. Prawicowcom niekoniecznie zależy na kondycji Kościoła i jakości katolicyzmu. Zależy im na kulturowej i politycznej wojnie z siłami liberalnymi. Dlatego zachwycają się nominacją Jędraszewskiego. Dlatego wybór Franciszka chwali obecny rząd. Natomiast tym, którym na sercu leży przyszłość wiary, a nie władzy, powinna dać do myślenia prosta statystyka.

Chodzi o dane frekwencyjne z diecezji łódzkiej, kiedy jej rządcą był abp Jędraszewski. Tuż przed objęciem przez niego tej funkcji (2012 r.) na (obowiązkowe dla katolików) msze niedzielne chodziło tam (wg danych kościelnych) nieco ponad 27 proc. wiernych (do komunii przystępowało niecałe 12 proc.). W 2013 r. tendencja spadkowa utrzymywała się: 26,5 proc. na mszy, 11,6 proc. do komunii. Tak samo rok później: 24,8 i 11,3 proc. To znaczy, że Jędraszewski nie zdołał trendu przełamać. Że jego „dialogi w katedrze” okazały się monologami, duszpastersko to była porażka. Jak więc wierni mają rozumieć przeniesienie hierarchy z Łodzi do Krakowa? Ma tu zaprowadzić łódzki styl posługi, zdusić środowisko otwartego dialogu?

Na wieść o nominacji Jędraszewskiego w internecie pojawiły się deklaracje katolików, nie tylko krakowskich, że występują z Kościoła drogą apostazji. W spekulacjach na forach społecznościowych biorą też udział miejscowi księża. Akurat nie ci zachwyceni decyzją, lecz raczej zbulwersowani. Czy papież Franciszek podjął swą decyzję, wiedząc, że bp Jędraszewski milczał w sprawie homoseksualnych nadużyć abp. Juliusza Paetza, kiedy był jego pomocnikiem w Poznaniu, że naciskał na księży, by podpisywali listy w obronie Paetza? A czy bojówki ONR będą biegać po Wawelu przy sarkofagu marszałka Piłsudskiego zwalczanego przez prawicę w II RP? Czy kuria krakowska zakaże katolikom kupować „TP” i „Znak”? A może nie zakaże, ale narzuci im jako asystenta kościelnego ks. Oko?

Gdzie w tym jest kardynał Dziwisz? Witał następcę, czytając z kartki. A przecież ks. Dziwisz od 1960 r. był osobistym sekretarzem Karola Wojtyły. Wiedział, co Wojtyła myśli o Kościele, o polskości i patriotyzmie. Znał i cytował słowa Jana Pawła II z „Pamięci i tożsamości”: „Sam pochodzę z Małopolski, z terenu dawnych Wiślan, ale nawet tu, a w Krakowie może bardziej niż gdziekolwiek, czuło się bliskość Wilna, Lwowa i Wschodu. Niezmiernie ważnym czynnikiem etnicznym była obecność Żydów. Co najmniej jedna trzecia moich kolegów w szkole w Wadowicach to byli Żydzi. U niektórych z nich uderzał mnie ich polski patriotyzm. A więc polskość to w gruncie rzeczy wielość i pluralizm, a nie ciasnota i zamknięcie. Wydaje się jednak, że ten »jagielloński« wymiar polskości przestał być, niestety, w naszych czasach czymś oczywistym”.

Pisowska polskość wykluczająca, narodowo-katolicka, jest nie do pogodzenia z jagiellońską polskością wojtyłowską. I kardynał Dziwisz trzymał się tej linii Jana Pawła II przez lata. Różnorodność mu nie przeszkadzała ani w Kościele, ani w Polsce. Gościł na Wawelu Merkel i Havla, Wałęsę, Cimoszewicza, Oleksego, Chrzanowskiego. Na krakowskim Kongresie dla Pokoju „Ludzie i religie” (2009 r.) kardynał przypomniał słowa Jana Pawła II, że „pokój to warsztat pracy otwarty nie tylko dla specjalistów”. Na Kongres przyjechali m.in. ówczesny szef Komisji Europejskiej Jose Barroso i były szef MFW Michel Camdessus, czyli europejska elita. List do uczestników napisał prezydent Lech Kaczyński, patron Kongresu: „Pokój między religiami to największy dar, jaki można ofiarować światu”.

Gdy Stanisław Dziwisz obejmował metropolię krakowską (w 2005 r.), wracał do kraju po prawie 30 latach. Wyjeżdżał z papieżem Wojtyłą, gdy blok radziecki trwał, a wrócił, gdy w wolnej Polsce ścierały się PiS z Platformą, a w Rosji rządził Putin. Metropolita starał się być tym, kim przezwał go katolicki lud: wicepapieżem. Czyli kustoszem pamięci o wielkim Janie Pawle II. To uważał za swój cel, misję, przeznaczenie.

Sprawy polityki bieżącej, w której początkowo nie miał głębszego rozeznania, interesowały go o tyle, o ile wiązały się z kultem papieża. Z myślą o nim wybudował sanktuarium Miłosierdzia i centrum JP II w Łagiewnikach. W służbie kultu papieskiego posunął się tak daleko, że wbrew testamentowi JP II, którego był wykonawcą, nie spalił jego osobistych papierów. Następna niespodzianka: okazało się, że posiada relikwie Jana Pawła II. Kapsułkę z kroplą papieskiej krwi ofiarował kierowcy rajdowemu Robertowi Kubicy (Dziwisz jest fanem sportu) i sanktuarium łagiewnickiemu, swojemu „zamkowi królewskiemu”, który ma po nim pozostać na wieki.

Chłopski syn z Raby Wyżnej

Kardynał Dziwisz, mimo obycia w świecie, nigdy nie przestał być chłopskim synem z Raby Wyżnej pod Nowym Targiem. Wspierał ze swej watykańskiej pensji budowę w rodzinnej wiosce ośrodka opiekuńczego, ufundował dla niego 50 zestawów komputerowych. Jest chyba jedynym żyjącym polskim duchownym, któremu wybudowano za życia pomnik (wspólnie z Janem Pawłem) w sanktuarium maryjnym na Krzeptówkach. Kocha Podhale, a Podhale kocha jego. Jego pobożność pasuje wciąż jak ulał do pobożności góralskiej, kardynał czuje Kościół ludowy, czerpie z niego siłę, a na salonach nie czuje się swobodnie. Na innych polach już tak dobrze nie szło. W prasie spekulowano, czy Dziwisz jeszcze jako sekretarz Jana Pawła II nie blokował papieżowi dostępu do informacji o ekscesach abp. Paetza, a może i o innych podobnych skandalach obyczajowych w Kościele. Ale największym wyzwaniem okazała się dla metropolity polska polityka.

Zaczynał ostrożnie, po wojtyłowsku: nie szukał wrogów, lecz raczej przyjaciół ponad podziałami. Ale już w 2006 r. starł się o lustrację w Kościele z jednym z jej orędowników, wspomnianym ks. Isakowiczem-Zaleskim. Metropolita był przeciwny lustracji dzikiej, oddolnej, chciał jej nadać jakieś ramy formalnoprawne, choćby w postaci kościelnej komisji historycznej. To nie spodobało się lustracyjnym radykałom. Zaczęli lustrować jego samego pod kątem sympatii politycznych. Zrobiono z niego sojusznika PO i Donalda Tuska.

W mediach budowano opozycję Kościół łagiewnicki (politycznie sympatyzujący z PO) kontra Kościół toruński (PiS). Dziwisz to odrzucał, zaprzeczał, pomniejszał. W końcu uciął rzecz w przemówieniu podczas uroczystości radiomaryjnych w 2014 r.: Nigdy nie było Kościoła łagiewnickiego czy toruńskiego, Kościół jest jeden, a ja jestem tu z troski o jego jedność, która jest fundamentem jedności narodu. Ta deklaracja, złożona przed obliczem o. Rydzyka, była potwierdzeniem ewolucji trwającej już od dłuższego czasu. A konkretnie od Smoleńska.

To wtedy polityka dopadła Dziwisza po raz drugi. I kto wie, czy kardynał nie zostanie zapamiętany jako ten, kto z ramienia Kościoła autoryzował pochówek pary prezydenckiej na Wawelu. Decyzja metropolity, której kulisy nie są nadal znane, od razu podzieliła Kraków, a wkrótce i Polskę. Krytycy wskazywali katedrę warszawską, a nie wawelską, jako naturalne miejsce pochówku prezydenta Kaczyńskiego.

Rekatolizacja państwa

Kardynał bronił swej decyzji. Nie widział lub nie chciał widzieć, że może być politycznie manipulowany. Podkreślał, że dwie trumny smoleńskie na Wawelu symbolizują też los wszystkich pozostałych ofiar katastrofy i „pamięć o spoczywających w katyńskich mogiłach synów polskiego narodu”. Ale to nie brzmiało wiarygodnie, bo kojarzyło się z narracją budowaną już przez PiS przeciwko rządowi Tuska.

Nie całkiem sprawiedliwie, bo jednak Dziwisz nie mówił językiem „sekty smoleńskiej”. Podczas mszy na Wawelu w rocznicę katastrofy użył wyrażenia „zginęli, pełniąc misję”. Jeszcze w grudniu 2010 r. mówił na Wawelu o podaniu sobie rąk, szacunku dla inaczej myślących, o wspólnym dobru Polski i Europy z jej bogactwem języków, kultur i tradycji. Nie atakował Tuska i Putina, lecz dziękował Rosjanom (jak ówczesny szef episkopatu abp Józef Michalik) za „współczucie i pomoc, jakiej doświadczyliśmy w tych dniach od braci Rosjan”.

U końca swej dekady na Franciszkańskiej był już bliski linii abp. Michalika. Można ją streścić tak: jedność, walka, ortodoksja. Jedność episkopatu z masami katolickim. Walka z wrogami Kościoła. Żadnych nowinek teologicznych i ustępstw przed bożkami tego świata. I taka jest też linia obecnego kierownictwa episkopatu, arcybiskupów Gądeckiego i Jędraszewskiego.

Można to myślenie o Kościele i Polsce nazwać programem rekatolizacji państwa i społeczeństwa lub katolicką rekonkwistą prowadzoną na żywym ciele polskiej demokracji. Można opisać ją słowami ks. Józefa Tischnera dotyczącymi antysoborowego ruchu lefebrystów: „Nie Kościół jest dla państwa, lecz państwo dla Kościoła i dla Kościoła są gospodarka, kultura, sztuka”.

Czemu Franciszek zrobił to kościelnemu Krakowowi? Czemu nie powierzył go, zgodnie z tradycją, biskupowi pomocniczemu Grzegorzowi Rysiowi? Współbrat papieża o. Krzysztof Mądel mówił krakowskiej „Gazecie Wyborczej”: „To, że diecezja z taką historią tuż po wizycie Franciszka dostaje spadochroniarza, jest zastanawiające. Może papież chce, byśmy przemyśleli nasze wielkie dziedzictwo?’”.

Może. Ale w zasadzie nie wiadomo, czemu Franciszek to zrobił. Wiadomo, że Kraków jeszcze zatęskni za wielkimi poprzednikami, może nawet za Dziwiszem.

Polityka 51.2016 (3090) z dnia 13.12.2016; Polityka; s. 25
Oryginalny tytuł tekstu: "Kraków wzięty"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną