Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Życiowo bardziej ostrożne

Pada śnieg, dzwonią dzwonki sań, a pierogi same się nie ulepią.

W atmosferze świątecznej neurozy i kupowania za dużo i za drogo chciałybyśmy skupić się właśnie na dbaniu o dobro rodziny. Wszak takie nasze powołanie i żaden Potwór Dżender tego nie zmieni. Wyłaniamy się więc dla Państwa zza bulgoczących garnków i machamy ręką utytłaną wigilijnymi potrawami. Myślami krążymy wokół diagnoz autorstwa dwóch profesorów. Zostały one wygłoszone przy okazji ostatnich wyborów prezydenckich w Austrii, gdzie okazało się, że na antyuchodźczego radykała Norberta Hofera głosowało mniej kobiet niż na byłego szefa Partii Zielonych Alexandra Van der Bellena.

Mówi się, że to właśnie dzięki kobietom Van der Ballen ostatecznie wygrał. Zaczęły się dywagacje, czemu spośród 89 proc. młodych Austriaczek, które poszły do urn, aż 69 proc. z nich zagłosowało na niego? Prof. Janusz Czapiński w wypowiedzi dla „Gazety Wyborczej” uznał, że wynika to z niechęci kobiet do rewolucji. „Dbają o ognisko domowe. Nie mają natury rewolucyjnej, która charakteryzuje radykałów. Są życiowo bardziej ostrożne od mężczyzn, bo ważą możliwe konsekwencje”. Przyznamy, że na początku zjeżyły nam się włosy pod pachami, gdyż z wypowiedzi jasno wynikało, że nie jesteśmy nazbyt buńczuczne. A Wolność wiodąca lud na barykady, a Emilia Plater, a Joanna d’Arc?

Po feministycznym oburzeniu nadszedł czas refleksji. Czy logiczne rozpatrywanie konsekwencji nie jest oznaką racjonalnego podejścia do życia? Czy „natura rewolucyjna” nie jest po prostu rodzajem reakcji na zastaną rzeczywistość, dążeniem do spokoju? Nie ma w tym nic złego. Po kiego grzyba miotać się po barykadach, kiedy można zostać w domu i czytać książkę? No, ludzie! Może nie brzmi to zbyt romantycznie, ale wychodzi na to, że należy być czasem racjonalnym człowiekiem.

Ale co my tam wiemy? Idą święta, pilnujemy więc świętego ognia rodzinności i tradycji, wchodzimy w kontakt z kapustą i grzybami, żeby wylepić jedzenie. Dostarczanie pokarmu to nasza żeńska powinność. My od miru domowego, a profesorowie od analizowania naszych postaw. Mielimy grzyby na pierogi i nagle wzrok nasz pada na słynny plakat przedstawiający Rosie the Riveter. Czytamy napis, który znamy na pamięć: „You can do it!”.

Otwieramy więc okno i wyganiamy z kuchni opary dywagacji „specjalistów od kobiet”. Dość męskich „autorytetów” – sio! Austriaczki odsunęły widmo wojny. Wojna nikomu nie sprzyja, zwłaszcza cywilom – ona w nich uderza. Bo wojna jako machanie szabelką, zrywy z pieśnią na ustach i trzaskanie obcasami w ramach meldowania wykonanego zadania, to starczo-sentymentalna wizja serwowana młodym, niezagospodarowanym życiowo chłopcom i niespełnionym życiowo emerytowanym harcerzom. Jeśli brakuje im zabawy z karabinem, zapraszamy na podwórko. Bo realna wojna to grupy mężczyzn, którzy gwałcą zbiorowo dziewczynki i kobiety. Wybebeszają brzuchy ciężarnym, każą mężom i dzieciom patrzeć na to, co robią z ich żonami i matkami. Mordują dzieci. W Aleppo dwadzieścia kobiet popełniło samobójstwo, bo wolało śmierć od nieuniknionych gwałtów. To najtańsza broń, po konflikcie w byłej Jugosławii wpisana na listę zbrodni wojennych. Doktor Mukwege uparcie zszywa narządy rodne kobiet w Kongu, tych, które przeżyły gwałty. To się dzieje teraz. Tak wygląda wojna.

Ugniatamy ciasto i myślimy: jest w tej czynności coś boskiego. Patrzymy na drugi plakat (uwielbiamy go!), przedstawiający boginię patrzącą przed siebie. Wzrok ma chłodny i skupiony. Pod rysunkiem napis: „I’m a Goddess. Don’t fuck with me”.

Kobiety z różnych krajów wychodzą na ulicę, organizują się. Ale żeby nie było zbyt różowo: są i takie wśród nas, które nie umieją przepędzić z głów tzw. męskich „autorytetów”. Wypowiedzi Urszuli Dudziak z Instytutu Nauk o Rodzinie na temat szkodliwości prezerwatyw (powodują raka piersi, wiedzieliście o tym?) to oczywiście kabaret, który od średniowiecza pełnił ważną funkcję – karnawał to „świat na opak”, czas, kiedy żebrak mógł być królem, a król żebrakiem. Ale tylko przez chwilę. Gorzej, kiedy ten karnawał trwa. Na przykład kiedy czyta się, że: „Rozwiedziony albo żyjący w konkubinacie może negatywnie wpłynąć na postawy uczniów”.

Śmiech pełni funkcję terapeutyczną i z tego punktu widzenia można uważać za pożyteczne zdanie, że „nastolatka, który współżył w WC w restauracji, będzie potem do WC ciągnęło”. Gorzej kiedy zdanie o szkodliwości prezerwatyw pada z ust specjalistki MEN. A jeśli ktoś zarazi się AIDS, bo nie używał gumy, pomny wskazówek tego „autorytetu” – kto będzie miał śmiertelnie chorą na sumieniu?

Są jeszcze i takie kobiety, które uważają, że inne kobiety można bić. Chcą zrezygnowania z konwencji antyprzemocowej, bo przecież od klapsa korona nikomu z głowy nie spadnie. Najwyżej się przekrzywi. Wojna może wybuchnąć także w naszym domu. Tam też są ofiary – około 150 kobiet umiera rocznie skatowanych w domu przez kochającą rodzinę.

Mimo to na święta życzymy wszystkim, żeby jednak kochali bliźniego. Nastolatka, który się masturbuje, parkę, co się bzyka w WC. I tych, których miłosierni przyjąć nie chcą – ludzi z Aleppo, bo im świat zawalił się na głowę, dosłownie. Podumajmy o wojnie, jej prawdziwym, nieapetycznym obrazie. W tym momencie zalecamy jednak typowo kobiecą ostrożność – wszak karpie bywają podstępnie ościste, a kucharki zdekoncentrowane rewelacjami „autorytetów”. Jeszcze chwila, a dosypiemy do potraw ognistą przyprawę.

Polityka 52/53.2016 (3091) z dnia 18.12.2016; Felietony; s. 157
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną