Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Dziś wszyscy patrzą na to, co dzieje się w parlamencie. Jak dalej potoczy się ten kryzys?

Marszałek Sejmu Marek Kuchciński Marszałek Sejmu Marek Kuchciński Rafał Zembrzycki / Kancelaria Sejmu RP
Przedmiot sporu został ustawiony tak wysoko, że nie ma jak dogadać się bez kapitulacji którejś ze stron. Dobrze więc, że Nowoczesna wycofała się z „kompromisu”. Źle, że w ogóle opozycja dopuściła do sytuacji bez wyjścia.

Wygląda na to, że wszystkie siły polityczne mają już obecnego kryzysu parlamentarnego po dziurki w nosie i najchętniej od razu by go zakończyły. A zarazem nie ma możliwości wypracowania połowicznego kompromisu, który pozwoliłby głównym antagonistom najpierw podać sobie ręce, a następnie pokazać swym elektoratom palce w kształcie litery „V”. Ustawiony przez opozycję główny przedmiot sporu – czyli legalność głosowania nad budżetem – wyklucza bowiem wszelkie połowiczności. Co oznacza, że tylko jedna strona może tu wygrać, nie zaś obie naraz.

Piszę o tym w swym debiucie na łamach najnowszej POLITYKI. Że najważniejszy dziś w Polsce spór toczą liberalni legaliści głoszący nadrzędność normy prawnej nad polityką oraz „suwerenni” admiratorzy decyzji politycznej jako najwyższego, stojącego ponad prawem regulatora. Tak fundamentalnego dylematu nie da się oczywiście zbalansować, choćby uznając dla świętego spokoju, że norma jest tak samo ważna jak decyzja. Bo gdyby tak było, to norma przestałaby być normą, a decyzja – decyzją.

Fiasko rozmów władzy z częścią opozycji

Ów abstrakcyjny spór czytelnie ukonkretnił się w zakończonych niepowodzeniem negocjacjach władzy i części opozycji w przededniu długo oczekiwanego wznowienia prac Sejmu. Przed ich podjęciem stanowiska obu głównych stron były czytelne. Okupujące sale posiedzeń PO i Nowoczesna twierdziły, że ponieważ istnieją ogromne wątpliwości co do legalności głosowania nad budżetem w Sali Kolumnowej, to należy głosowanie powtórzyć. Z kolei PiS uznał, że w wyjątkowej sytuacji (czyli „awanturnictwa” opozycji blokującej mównicę) władza możne zawiesić obowiązywanie dotychczasowych reguł z dziedziny prawa i sejmowego obyczaju, aby potwierdzić swą legitymację do rządzenia w imieniu większości.

Podsuflowany przez Kukiza, a następnie wstępnie kupiony przez Kaczyńskiego i Petru scenariusz odkręcenia sprawy w Senacie, nie był tu żadnym kompromisem. Ignorował bowiem właściwy – ustrojowy albo wręcz filozoficzny – sens tego konfliktu. Sprowadzał procedury prawne do roli plastycznego tworzywa, którym można dowolnie lepić, aby uzyskać pożądany kształt. Tym razem akurat owym pożądanym kształtem miał być odzyskany ład prawny (czyli ponownie przegłosowany w Sejmie projekt budżetu).

Tyle że nie o sam efekt miało tu chodzić opozycji (w każdym wariancie budżet zostanie bowiem uchwalony), a właśnie o owe procedury prawne. Aby nimi nie wykręcać na wszystkie strony, bo takie ten czy ów prezes ma akurat widzimisię. Co z tego, że kombinacja z przeniesionymi do Senatu poprawkami miała tym razem przywrócić ład, skoro tyle już razy w ostatnim roku podobne kombinacje służyły do wywracania ładu? Tego nie można akceptować i bardzo dobrze, że pryncypializm (albo po prostu polityczny upór) Platformy wybił z głowy liderowi Nowoczesnej kompromisy ukradkiem legitymizujące „suwerenną” władzę Kaczyńskiego nad prawem.

Nie ma dobrego wyjścia z kryzysu sejmowego

Główny problem polega jednak na tym, że z obecnej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. Licho wie, co przyniesienie dziś wznowienie obrad. Warianty siłowe albo anarchiczne przepychanki realnie teraz wiszą w sejmowym powietrzu. To oczywiście dodatkowo zaogni konflikt, być może całkowicie uniemożliwiając dalszą koegzystencję w jednym gmachu parlamentu partii władzy oraz formacji opozycyjnych. I co dalej? Dwa parlamenty?

Gdyby jednak jakimś cudem udało się do tego nie dopuścić, byłoby warto, aby w przyszłości strona opozycyjna z większym namysłem dobierała żądania w kolejnych akcjach. Przekonanie o posiadaniu racji to bowiem za mało, gdy nie dysponuje się siłą pozwalającą złamać wolę większości. O wartościach trzeba rzecz jasna mówić głośno i dobitnie, ale już walczyć o cele realne (czytaj: bardziej przyziemne). Aby – przynajmniej na tym etapie – cokolwiek uszczknąć z zasobów władzy, wymusić na niej przesunięcie się, kroczek w tył. Wielkie starcie o pryncypia przy takim układzie sił jak dziś nie ma większego sensu.

Tylko czy po stronie opozycyjnej cokolwiek się w ogóle planuje? Niestety łatwiej o podejrzenia, że zaczyna się od impulsów, a potem wdrażana jest strategia „jakoś to będzie”. Sylwestrowa eskapada Petru to w sumie mały pikuś w porównaniu z koncepcyjną impotencją protestujących. Ileż to w ostatnich dniach padało zapowiedzi specjalnych inicjatyw i superpomysłów, które przed wznowieniem posiedzenia miały złożyć oba protestujące kluby? A jeśli nie liczyć zrzynki po Kukizie, to było tego coś około zera.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną