Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Zostawić, cofnąć, poprawić?

Jak odbudować Polskę po PiS

Im później zmiana władzy nastąpi, tym zaawansowanych zmian będzie więcej. Im później zmiana władzy nastąpi, tym zaawansowanych zmian będzie więcej. Jacek Domiński/Reporter, Getty Images
Jeśli arcytrudnym zadaniem jest rychłe obalenie rządu PiS i przedterminowe wybory, to cel ten i tak jest dziecinnie łatwy, gdy zastanowić się, co potem. Bo nawet jeśli nowa władza zdobędzie bezpieczną większość w parlamencie, skala wyzwań, jakie przed nią staną, jest wręcz trudna do wyobrażenia.
Co poza sądowym (czy może trybunalskim) rozliczeniem Jarosława Kaczyńskiego i jego pomocników, stanie przed sanatorami?Simona Supino/Forum Co poza sądowym (czy może trybunalskim) rozliczeniem Jarosława Kaczyńskiego i jego pomocników, stanie przed sanatorami?

Dynamika wydarzeń może sprawić, że w ciągu roku czy dwóch lat PiS na tyle osłabnie, na tyle narazi się kolejnym grupom społecznym (studenci, nauczyciele i rodzice, górnicy, biurokracja, samorządy, służby mundurowe itd.), iż kwestia przedterminowych wyborów faktycznie stanie na porządku dnia. Nawet jednak w takim przypadku jedyną szansą na wynik wyborczy, który odsunąłby PiS od władzy, byłby szeroki sojusz prawie całej opozycji, przynajmniej od PO i Nowoczesnej, przez PSL, po istotną część lewicy.

Proste odsunięcie PiS nie byłoby wystarczające: zwycięzcom potrzeba co najmniej takiej większości, która będzie mogła odrzucać wszystkie weta prezydenta (lub zdoła postawić go przed Trybunałem Stanu). Bez tego nowy rząd i parlament byłyby praktycznie sparaliżowane i rozczarowałyby elektorat w szybkim tempie. Nie tylko nie mogłyby dokonywać żadnej sanacji tego, co PiS popsuł i zrujnował, ale też nie dałyby rady rozliczyć ewidentnych przestępstw konstytucyjnych popełnianych przez obecny rząd i administrację. A rozliczenia właśnie, obok sanacji kraju, żądaliby w pierwszym rzędzie wyborcy nowej koalicji.

Przyjmijmy jednak, że te założenia w dającym się przewidzieć czasie będą możliwe do zrealizowania. Co w takim razie, poza sądowym (czy może trybunalskim) rozliczeniem Jarosława Kaczyńskiego i jego pomocników, stanie przed sanatorami? Otóż, kłopot o skali trudnej do wyobrażenia i niewidzianej od 1989 r., a pewnie nawet większej, bo rząd Tadeusza Mazowieckiego miał gigantyczny kredyt zaufania, pokłady optymizmu były niezmierzone, a potencjalni przeciwnicy poukrywali się w mysich norach.

Jeśli nawet uznamy, że politycy i prawnicy opracują „mapę drogową” uczciwego, ale szybkiego procesu odkręcenia mnóstwa fatalnych pisowskich rozwiązań ustawowych (odbudowa Trybunału Konstytucyjnego, odpolitycznienie prokuratury, kwestia mediów publicznych itp.), musi ta nowa władza jak najszybciej dogadać się w sprawie pilnych i ogromnie skomplikowanych wyzwań ekonomiczno-cywilizacyjnych. A co wyzwanie, to nawet nie ryzyko, ale pewność narażenia się innej grupie społecznej. W dodatku część z tych decyzji nie będzie mogła czekać ani chwili, bo PiS zapoczątkował lub wręcz już przeprowadził wiele zmian głęboko ingerujących w tkankę gospodarki, państwa i stosunków społecznych. A im później zmiana władzy nastąpi, tym tych zaawansowanych zmian będzie więcej.

Ot, wyobraźmy sobie taki stosunkowo prosty przypadek, że właśnie trwa już przekopywanie Mierzei Wiślanej i trzeba zdecydować: przerywamy czy nie? Jeśli przerwiemy, wiele nie zaoszczędzimy, straty ekologiczne będą już częściowo faktem, umowy na ogromne prace ziemno-budowlane podpisane, więc co najmniej trzeba będzie wypłacić odszkodowania. Z drugiej jednak strony niewykluczone, że nad tą budową wisiał już będzie jakiś wyrok unijny, z wielkimi karami finansowymi i niewstrzymanie prac oraz cofnięcie mierzei do punku wyjściowego będzie też kosztowało krocie. I w jednym, i w drugim przypadku trzeba je będzie pokryć z budżetu, czyli wspólnych podatków. A pieniądze, biorąc pod uwagę niżej zamieszczoną listę innych, jeszcze trudniejszych decyzji, będą potrzebne wszędzie.

Jeszcze gorzej będzie z reformą szkolną, jeśli zmiana władzy nadejdzie podczas jej trwania. Wszak ileś budynków gimnazjalnych zmienić może szybko przeznaczenie, jedne pójdą pod młotek, inne zyskają nowych lokatorów, tu i tam ruszą samorządowe inwestycje dostosowujące podstawówki i licea do przyjęcia zwiększonej liczby uczniów, podręczniki do nowego systemu będą już wydrukowane, nauczyciele pozwalniani. A więc zacisnąć zęby i kontynuować? Ale skoro to tak zła zmiana i protest przeciwko niej konstytuował w znacznym stopniu determinację wyborców nowej władzy, jak teraz się nie wycofać? A jeśli wycofać, to wszak wypłacając samorządom kolejne odszkodowania, rekrutując na powrót kadrę pedagogiczną, z której część – i to zapewne ta najlepsza i najbardziej energiczna – już sobie jakieś nowe zajęcia znalazła.

Tylko z pobieżnie sporządzonej listy problemów popisowskich wychodzi, że takich dylematów na ogromną skalę będzie co najmniej kilkanaście. A biorąc pod uwagę, że ileś złych i głupich zmian jeszcze się pojawi – do rozgryzienia być może nawet i dwa razy tyle.

Weźmy pod uwagę choćby sztandarowe 500+. Z jednej strony łatwo powiedzieć, że jego likwidacja da natychmiast budżetowi zastrzyk ponad 20 mld zł, więc nie tylko Mierzeję Wiślaną i powrót gimnazjów by się z tego sfinansowało. Ale bądźmy realistami: nikt, kto zadeklaruje w kampanii wyborczej likwidację 500+, nie ma szansy nawet wejść do parlamentu, o zdobyciu większości w nim już nawet nie mówiąc. Oszczędności więc tu nie będzie. W zamian można próbować rozważyć, czy nie dałoby się tego programu jakoś ograniczyć. Jeśli jednak pozbawić go bogatszych, to oszczędności będą nikłe, zapewne mniejsze nawet niż koszt wprowadzenia weryfikacji, kto mianowicie rzeczywiście jest odpowiednio „bogatszy”. W dodatku oczekiwania społeczne będą szły raczej w kierunku objęcia programem 500+ samotnych matek i trudno przeciw takiej rewizji znaleźć będzie argumenty (poza finansowymi oczywiście) – tym bardziej że obecna opozycja parlamentarna sama już taki pomysł zgłaszała.

Jeszcze trudniejszy problem stanowić będzie powrót do dyskusji o wieku emerytalnym. Tu zresztą nie ma co nawet gadać o prostym powrocie do ustawy PO-PSL. Jedyne, o czym można by pomarzyć, to podjęcie uczciwej, podbudowanej zawczasu solidnymi badaniami, dyskusji społecznej, w tym z wielkimi partnerami, jak związki zawodowe. W najbardziej optymistycznym jednak scenariuszu można by się spodziewać ponownego podwyższania tego wieku w wariancie rozłożenia go na wiele lat, tak by do postulowanego progu lat 67 doczłapać na przykład dopiero po dekadzie lub jeszcze później. Musiałby jednak dojść do tego osobny, realny program sanacji ZUS i szybkiego tworzenia dużego państwowego funduszu gromadzącego środki na wypłacanie emerytur bardziej godnych i zwyczajnie – pozwalających przeżyć. A więc kolejny wydatek…

W porównaniu z emeryturami relatywnie prostsze wydaje się podejście do programu Lek dla seniora. Nie jest on szaleńczo drogi (średnio 900 mln zł rocznie), a wycofanie się z niego może spowodować niezadowolenie kosztujące znacznie więcej. Ideałem byłoby wręcz jego rozszerzenie do skali realnie wspomagającej najbiedniejszych, ale to by oznaczało kolejne setki milionów złotych.

Pieniędzy można by poszukać w postulowanej od lat likwidacji KRUS, ale to oznacza kolejną liczną grupę społeczną wpędzoną we frustrację, która łatwo może przekształcić się w otwarty bunt. Nie sposób zresztą, celując w wysokie poparcie elektoratu, zadekretować anihilację Kas Rolniczych w programie wyborczym. A więc znów trzeba będzie to odłożyć ad calendas graecas. Wkalkulowując w koszty niezadowolenie elektoratu liberalnego.

W domniemanej konserwatywno-liberalno-lewicowej przyszłej koalicji niełatwo przyjdzie też wypracowanie wspólnego stanowiska wobec resztówki OFE (jeśli wcześniej PiS jej do końca nie zlikwiduje), nierozwiązanej zapewne nadal sprawy kredytów frankowych, Funduszu Kościelnego, sanacji NFZ czy kwestii komercjalizacji służby zdrowia. Ale nade wszystko – spraw systemu podatkowego. Każda z tych kwestii jest rozumiana dziś inaczej przez liberałów i lewicę oraz kibicujące swoim partiom elektoraty. I każdy koalicjant będzie żądał zadośćuczynienia za wkład w antypisowski zryw wyborczy.

Na czystej ekonomii – czy nawet szerzej, próbie redefinicji obowiązków i powinności państwa – problemy się nie kończą. Nowa władza będzie związana już istniejącymi zobowiązaniami wobec Obywatelskiego Paktu na Rzecz Mediów Publicznych, w wyniku czego co prawda rozwiązać da się gordyjski węzeł upartyjniania TVP i PR, ale równocześnie trzeba będzie wprowadzić powszechną opłatę audiowizualną, odbieraną, jak Polska długa i szeroka, jako niezrozumiały i krzywdząco bolesny nowy podatek.

Nie dość na tym. Trzeba będzie zdefiniować stanowisko w sprawie polityki klimatycznej, co w Polsce oznacza jedno: znaczące zmniejszenie wydobycia węgla i decyzje w sprawie energetyki jądrowej. Czyli dwie bomby dla znaczącej liczby wyborców. Także tych antypisowskich.

Nawet te problemy jednak to jeszcze nic w porównaniu z kwestią ostatnią. Przed opozycją, prącą do władzy na najwyższej nawet fali niezadowolenia społecznego z rządów PiS, jeszcze przed wyborami stanie dramatyczny dylemat: co zadeklarować wyborcom w sprawie imigrantów? Nie ma bardziej gardłowej i drażliwej kwestii w Polsce, choć politycy PO i Nowoczesnej po cichu są chyba wdzięczni Jarosławowi Kaczyńskiemu, że ustalenia unijne po prostu odrzucił. Dzięki temu mogą oni od czasu do czasu, uważając jednak, żeby niezbyt głośno wydawać odgłosy oburzenia na niehumanitarny i ksenofobiczny PiS, a równocześnie nie obawiać się, iż symboliczna nawet obecność „innych” w kraju może przekładać się na incydenty, w których trudno byłoby zajmować stanowisko i podejmować twarde decyzje, bez narażania się lękliwszej, ale też wcale niemałej, części swoich elektoratów.

Skala sprzeciwu wobec trwającej od roku rewolucyjnej demolki jest duża i dynamicznie rośnie, ale czy faktycznie istnieją w Polsce społeczne i polityczne siły antypisowskie, które ogrom tych wyzwań mogą podjąć i zmierzyć się z ryzykiem? Sądząc po tym, że dyskusja nad nimi do tej pory nie istnieje ani w „dużych” mediach, ani w mediach społecznościowych, ani wśród ekspertów czy w think tankach – nie. Horyzont szlachetnych w patriotycznych intencjach polityków i antypisowskich mas obywatelskich zamyka się na chwili, gdy ten paskudny PiS upada. A potem jakoś się przecież wszystko ułoży: „Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie,/Ja z synowcem na czele, i jakoś to będzie!”.

Polityka 4.2017 (3095) z dnia 24.01.2017; Nowy cykl POLITYKI; s. 22
Oryginalny tytuł tekstu: "Zostawić, cofnąć, poprawić?"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną