Obrońca Czerwonego Kapturka
Jak wyglądało spotkanie posła Piotrowicza z tzw. suwerenem?
W sali w konstancińskim Centrum Edukacji Misyjnej Pallotynów zebrało się kilkudziesięciu zwolenników prokuratora i kilkunastu jego przeciwników. Wśród zwolenników przeważały starsze panie i starsi panowie (jeden w koszulce sławiącej Żołnierzy Wyklętych). Przeciwnicy, głównie przedstawiciele ruchu Obywatele RP i KOD Mazowsze, weszli na salę bez charakterystycznych żółtych kamizelek i plakietek z nazwą organizacji i nierozpoznani wmieszali się w elektorat posła prokuratora.
Przyszedł też pewien obywatel indywidualny – przeciwnik posła Piotrowicza, ale niezwiązany z opozycyjnymi ugrupowaniami. Ustawił kamerkę i utrwalał obraz oraz dźwięk. Kiedy poseł rozpoczął swój wykład, obywatel indywidualny przerywał mu bezceremonialnie, wykrzykując wrogie hasła. Elektorat pana posła nie krył oburzenia takim zachowaniem. – Wyrzucić go! – domagały się starsze panie. – Jak mu się nie podoba, to precz!
Obywatel indywidualny nic sobie z tego nie robił, czym rozsierdził zwolenników PiS do białej gorączki. Ktoś zarządził: – Proszę państwa, głosujmy. Kto jest za wyrzuceniem tego pana?
Elektorat przez aklamację opowiedział się za wyrzuceniem, ale zabrakło wykonawców woli większości, bowiem obywatel indywidualny wyglądał na całkiem krzepkiego. W związku z tym nadal wcinał się posłowi w jego przemówienie. Próbowano go unieszkodliwić innym sposobem, przez wyklaskanie, ale i ta metoda zawiodła. W końcu wyborcy PiS dali mu spokój, a sam poseł postanowił przemawiać, udając, że obywatela indywidualnego nie ma na sali, nie pokrzykuje i nie przeszkadza.
Poseł Piotrowicz opowiada o demokracji
Poseł prokurator mówił pięknie, od serca. Opowiadał o demokracji, której istotą jest to, że niczyje poglądy nie dominują nad innymi (a już na pewno nie dominują poglądy partii rządzącej nad poglądami opozycji). Opowiadał o polityce, która jest roztropną troską o dobro wspólne. Ludzie, którzy się temu sprzeniewierzają, winni być z życia politycznego eliminowani (ale przecież nie panowie Macierewicz i Misiewicz, bo oni się niczemu nie sprzeniewierzają). Opowiadał wreszcie o Trybunale Konstytucyjnym, w którym sytuacja się unormowała (bo wcześniej była gorsząca). Podobnie musi stać się w sądownictwie powszechnym. Sędziowie to grupa pozostająca poza jakąkolwiek kontrolą, i to jest nie do przyjęcia. To nie może być kasta uważająca się za lepszą od innych obywateli i stojąca ponad narodem oraz torpedująca działania władzy.
Im dłużej i piękniej poseł prokurator przemawiał, tym większe wzruszenie rysowało się na twarzach elektoratu. Sam poseł też się rozsmakował we własnej, tak kwiecistej oracji i już bez najmniejszej oznaki zażenowania opowiadał o tym, jak stał się dzielnym obrońcą ładu konstytucyjnego i jak dobra zmiana zapanuje w Polsce na całe lata. Bo na tym polega demokracja, że suweren, mając do wyboru lepszych i gorszych, wybiera tych pierwszych.
Kilka trudnych pytań do Stanisława Piotrowicza
Ale kiedy przyszła pora na pytania z sali, uśmiech znikł z twarzy posła prokuratora. Bo oto Obywatele RP i członkowie KOD poprzypinali swoje plakietki, przywdziali żółte kamizelki i z różnych stron sali spokojnie i rzeczowo postawili Stanisławowi Piotrowiczowi kilka trudnych pytań.
Chcieli wiedzieć, co poseł sądzi o nowej szefowej TK Julii Przyłębskiej, która jako sędzia sądu powszechnego miała niespotykanie niskie notowania u wizytatorów. Chcieli też wiedzieć, jak pan poseł ocenia media narodowe, które łżą w żywe oczy. I dlaczego oskarżył w stanie wojennym działacza opozycyjnego. Pytania się mnożyły, a poseł prokurator wił się niczym piskorz.
W sprawie Przyłębskiej: wizytatorzy mogli się mylić, bo ludzie są tylko ludźmi i działają z różnych pobudek. Media narodowe nie kłamią w przeciwieństwie do mediów prywatnych. A działacza opozycji oskarżył bardzo sprytnie, bo dzięki temu działacz został uniewinniony.
W katolickim centrum misyjnym na obrzeżach Konstancina odbył się przedziwny spektakl. Poseł Stanisław Piotrowicz, były prokurator z PRL i działacz PZPR, w roli obrońcy ładu konstytucyjnego wypadł równie wiarygodnie jak ten wilk z bajki, który pomysł pożarcia dziewczynki spieszącej do babci ogłosiłby światu jako próbę obrony Czerwonego Kapturka.
– To Himalaje hipokryzji – ocenił pewien uczestnik spotkania, mieszkaniec Konstancina. – Pan po prostu cały czas kłamie. Tego nie da się znieść, idę stąd – wykrzyczał i trzasnął drzwiami. I zaraz potem spotkanie posła z suwerenem dobiegło końca.