Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Czołgowe szachy czy ruletka?

Minister Macierewicz przesuwa czołgi na wschód kraju. W jakim celu?

Teoretycznie mamy w linii 11 batalionów czołgów, co czyni Polskę główną pancerną potęgą w Europie. Teoretycznie mamy w linii 11 batalionów czołgów, co czyni Polskę główną pancerną potęgą w Europie. Adam Chelstowski / Forum
Te z zachodu ruszą na wschód, te ze wschodu na północ, a te z północy na zachód. Rozgorzała debata, w której padają najcięższe zarzuty – osłabiania obronności kraju. Zderzane z najważniejszą koniecznością – jego obrony.

Od razu się przyznam, że tego dylematu tutaj nie rozstrzygnę. To nie jest zadanie dla publicysty niemającego dostępu do tajnych dokumentów wojskowych. Mało tego, nawet ci, którzy taki dostęp mają bądź mieli, nie powinni moim zdaniem za wiele o nich opowiadać.

Warto jednak podsumować argumenty, żeby lepiej zrozumieć cały proces relokacji potencjału bojowego. Zacząć trzeba od liczb i spojrzenia na mapę.

Ile Polska ma czołgów?

Teoretycznie mamy w linii 11 batalionów czołgów, co czyni Polskę główną pancerną potęgą w Europie. Każdy batalion liczy 58 wozów, w sumie więc wychodzi imponująca liczba ponad 600 czołgów w jednostkach wojsk operacyjnych i prawie drugie tyle w magazynach.

Najliczniejsze na papierze – z uwzględnieniem stanów magazynowych – są nadal poradzieckie T-72, choć wyposażonych w nie batalionów liniowych mamy zaledwie trzy: ten przesunięty z Orzysza do Żagania, w Morągu i w Żurawicy. Cztery bataliony mają na wyposażeniu PT-91 Twardy: dwa w Braniewie, jeden przesunięty z Wesołej do Orzysza i jeden w Czarnem na Pomorzu. Teoretycznie najlepsze są cztery bataliony Leopardów na zachodzie kraju, w 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej, nazywanej ostatnio najcięższą dywizją Europy.

Ale wozy ze Świętoszowa, czyli Leo 2A4, są częściowo w modernizacji, więc 10. Brygada ma w linii tylko jeden batalion. Na mocy podpisanej w 2015 r. umowy starsze z przejętych przez Polskę poniemieckich czołgów mają zostać unowocześnione do standardu tych nowszych. Ale to proces, który potrwa w sumie pięć lat i pochłonie dwa i pół miliarda złotych. Bumar-Łabędy pracuje obecnie nad 48 wozami, co de facto wyłącza z linii cały batalion. Czyli w sumie dostępnych mamy dziesięć batalionów, co – wziąwszy pod uwagę naturalną awaryjność sprzętu – oznacza, że zapewne bylibyśmy w stanie wystawić do walki około 450 czołgów.

Teraz spojrzenie na mapę. Sześć batalionów znajduje się na wschód od Wisły, z tym że cztery podległe 16. Pomorskiej Dywizji Zmechanizowanej „pilnują” Obwodu Kaliningradzkiego i są raczej nie do ruszenia. Jeden stacjonuje daleko, w Żurawicy pod Przemyślem. Warszawę „osłania” batalion z Wesołej. Na zachodzie kraju, za Wisłą i Odrą, znajdują się cztery najsilniejsze bataliony wyposażone w Leopardy (jeden z nich będzie przesuwany na wschód), a na Pomorzu jeden wyposażony w Twarde. Czyli choć więcej czołgów mamy na wschodzie – najwięcej w 16. Pomorskiej Dywizji Zmechanizowanej – to jednak są to wozy starsze i słabsze.

Prace planistyczne nad wzmocnieniem polskiej wschodniej flanki trwały w Sztabie Generalnym od kilku lat. Nieoficjalnie wiadomo, że plan relokacji czołgów wspierał osobiście były szef Sztabu Generalnego gen. Mieczysław Gocuł. Przesunięcie nie znajdowało jednak poparcia u poprzedniego kierownictwa MON, za to Antoni Macierewicz chętnie na nie przystał. Bo PiS od lat krytykował to, że Polska od zakończenia zimnej wojny praktycznie nie zmieniła dyslokacji głównych jednostek wojskowych, a w ostatniej dekadzie likwidowała częściej te na wschodzie.

Dla jasności: za poprzednich rządów PiS też likwidowano jednostki wojskowe, jak np. 6. i 15. Brygada Kawalerii Pancernej. Ale od 2006 i 2007 r. sytuacja bezpieczeństwa Polski zmieniła się diametralnie i dziś pewnie takie decyzje by nie zapadły.

Zapewne nie bez znaczenia było też to, że oficerowie „Czarnej Dywizji” – a więc 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej, mającej na stanie wszystkie cztery bataliony Leopardów – pełnili w ostatnich latach wysokie funkcje w MON i dowództwach strategicznych. Dwóch z nich – gen. broni Mirosław Różański i gen. broni Waldemar Skrzypczak – wystąpiło z otwartą krytyką decyzji o przesunięciu batalionu „ich” czołgów pod Warszawę, określając ten krok mianem rozbijania potencjału dywizji i w ogóle, zdolności obronnych kraju. Gen. Różański używał przy tym metafory szachowej: pytając retorycznie, czy najcięższe figury wprowadza się do gry na jej początku. Odpowiedź zna każdy szachista.

MON zmienia podejście

Obecne kierownictwo MON myśli jednak inaczej i też – raczej nieoficjalnie – podaje swoje argumenty, zresztą przy wsparciu amerykańskich ekspertów. – Skoro NATO podjęło decyzję o wzmocnieniu wschodniej flanki – to czemu Polska ma tego nie robić we własnym zakresie? – słyszę od doświadczonego oficera Sztabu Generalnego.

Rozpatrywane obecnie scenariusze potencjalnego konfliktu zbrojnego zakładają też zniszczenie przez rakiety, bombardowania bądź dywersantów mostów, tras kolejowych i węzłów drogowych, uniemożliwiające szybki przerzut najsilniejszych oddziałów pancernych z Zachodu. Saperzy, owszem, są w stanie zbudować przeprawy tymczasowe, ale to zajmie cenny czas.

Pada też argument odstraszania. Jeśli Rosja rzeczywiście planuje rozmieszczenie u granic Polski jednostek 1. Gwardyjskiej Armii Pancernej, trzeba pokazać, że w razie próby agresji napotkają najsilniejszą możliwą zaporę. Pamiętając, że od przedmieść Warszawy do tzw. Bramy Brzeskiej Polska nie ma właściwie wojska. W linii prostej Brześć Białoruski od Warszawy dzieli 100 km, a Białoruś tworzy z Rosją jednolity obszar obronny i wraz z nią przeprowadzi we wrześniu ogromnej skali ćwiczenia Zapad-17.

Eksperci z Rand Corporation i Potomac Foundation, goszczący w Warszawie w ostatnich miesiącach, przestrzegali, że rosyjskie czołgi nie tylko mogą pojawić się na polskiej granicy, ale też tam pozostać. Radzili, by na wschodzie Polski pojawiła się istotna siła mogąca się im przeciwstawić, tak na wszelki wypadek. Obrona Terytorialna, a nawet natowski kontyngent w Orzyszu, to za mało.

MON zapewnia, że plan przerzutu czołgów został zaakceptowany przez Sztab Generalny, a jego wykonanie poprzedzone ruchami kadrowymi. Właśnie dlatego do 1. Warszawskiej Brygady Pancernej w Wesołej trafił doświadczony „leopardzista” płk dypl. Jan Rydz, a dowódcą 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej został poprzedni szef czołgistów z Warszawy, znający dobrze poradzieckie typy czołgów, gen. bryg. Stanisław Czosnek.

Płk Rydz zadbać ma o to, by na wschodzie powstało zaplecze logistyczne dla Leopardów, a gen. Czosnek, by szkolenie na T-72 szło gładko. Od grudnia na Mazurach czołgiście z Orzysza szkolili się na sprzęcie braniewskiej brygady, wyposażonej w PT-91, a ci spod Warszawy też zakończyli już pierwszy turnus szkoleniowy na Leopardach w Świętoszowie.

W końcu pada też argument natury politycznej: jak wyjaśnić mieszkańcom wschodniej Polski, że w obliczu realnego ryzyka agresji państwo zostawia ich bez ochrony? Takie argumenty miały padać z ust ministra Macierewicza na odprawach z wojskowymi. Gen. Różański miał proponować wzmocnienie warszawskiej brygady batalionem czołgów PT-91 z Pomorza. Minister wybrał żagańskie Leopardy.

W MON zwyciężyło podejście, że lepiej bronić się najcięższym sprzętem na granicy, niż odzyskiwać zajęte terytorium. Trudniej uzyskać odpowiedź na pytanie, co będzie, gdy wystawiony na uderzenie z powietrza najlepszy sprzęt zostanie zniszczony, a mające stanowić odwód jednostki amerykańskie pozostaną za Wisłą czy Odrą.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną