Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Lunatycy

Unia Europejska: z Tuskiem, bez Polski?

Przy niekontrolowanej spirali konfliktu PiS z „antypolską” Unią spadek poparcia Polaków dla członkostwa w niej jest tylko kwestią czasu. Przy niekontrolowanej spirali konfliktu PiS z „antypolską” Unią spadek poparcia Polaków dla członkostwa w niej jest tylko kwestią czasu. BEW, Leszek Zych / Polityka
Dla Kaczyńskiego wojna o Tuska to tylko kolejna okazja do poprawy krajowych notowań. Dla Polski – mimowolny krok w stronę wyjścia z Unii Europejskiej.
Jarosław Kaczyński i politycy PiS witają na warszawskim lotnisku premier Beatę Szydło po jej powrocie z Brukseli. Z tyłu, od lewej: minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski, minister obrony Antoni Macierewicz, marszałek Senatu Stanisław Karczewski i minister w KPRM Piotr Naimski.Radek Pietruszka/PAP Jarosław Kaczyński i politycy PiS witają na warszawskim lotnisku premier Beatę Szydło po jej powrocie z Brukseli. Z tyłu, od lewej: minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski, minister obrony Antoni Macierewicz, marszałek Senatu Stanisław Karczewski i minister w KPRM Piotr Naimski.
PiS nie wystawił Saryusza-Wolskiego, aby ten pokonał Tuska. Od początku był to zabieg taktyczny, obliczony na wywołanie chaosu i zaskoczenia w Unii.European People's Party/Wikipedia PiS nie wystawił Saryusza-Wolskiego, aby ten pokonał Tuska. Od początku był to zabieg taktyczny, obliczony na wywołanie chaosu i zaskoczenia w Unii.
Jeszcze w lutym niemieccy dyplomaci mówili, że nie wyobrażają sobie, aby szef RE został wybrany przy sprzeciwie swojego państwa. Ale w ostatnich tygodniach nastroje w Brukseli przeszły w tryb wojenny.Mateusz Włodarczyk/Wikipedia Jeszcze w lutym niemieccy dyplomaci mówili, że nie wyobrażają sobie, aby szef RE został wybrany przy sprzeciwie swojego państwa. Ale w ostatnich tygodniach nastroje w Brukseli przeszły w tryb wojenny.

Artykuł w wersji audio

Po ubiegłotygodniowym kryzysie „Polska kontra reszta Europy” i wyborze – wbrew polskiemu rządowi – Donalda Tuska na drugą kadencję jako szefa Rady Europejskiej nasuwa się zasadnicze pytanie: czy szereg niekoniecznie ze sobą związanych posunięć taktycznych, często nawet reaktywnych, może się złożyć na mimowolną decyzję o charakterze dziejowym? A konkretniej: czy Jarosław Kaczyński i jego otoczenie to strategiczni lunatycy, którzy mogą krok po kroku wyprowadzić Polskę z Unii Europejskiej?

Wieczorem po klęsce w głosowaniu w sprawie Tuska Kaczyński nazwał pomysł wyjścia Polski ze wspólnoty bzdurą. W tym tonie wypowiadał się już nie pierwszy raz. Zresztą w samym PiS nie brakuje euroentuzjastów, choć nie zajmują dziś eksponowanych stanowisk. Jednocześnie w partii rządzącej rośnie przeświadczenie, że pojedyncze starcia z Brukselą dobrze jej robią: dookreślają wroga – tym razem zewnętrznego, przez co pomagają w mobilizacji członków i szerzej – wyborców. Im ostrzejsze starcie, vide konflikt o Trybunał Konstytucyjny z Komisją Europejską, tym silniejsze zwarcie szeregów.

Seria takich starć może jednak w końcu doprowadzić do sytuacji, w której wyjście z Unii zostanie uznane za naturalną konsekwencję wydarzeń. Przepracował to już David Cameron, który dla wewnętrznych korzyści (pacyfikacji buntu we własnej partii) zarządził referendum w sprawie Brexitu. Pewnego dnia w Polsce, tak jak rok temu w Wielkiej Brytanii, presja wyborców rozgrzanych antyunijną retoryką może być już tak duża, że Kaczyński – nawet jeśli nigdy tego nie planował – nie będzie miał już wyjścia i doprowadzi do Polexitu. Jak lunatyk, niekoniecznie świadomie, pchnie Polskę w geopolityczną przepaść. Starcie o Tuska bardzo zbliżyło nas do tego momentu.

1.

Pierwszy pomysł na wykorzystanie Jacka Saryusza-Wolskiego pojawił się w PiS już jesienią ub.r. za sprawą Jarosława Gowina. Wówczas jeszcze dominowała koncepcja, aby Saryuszem-Wolskim zastąpić Witolda Waszczykowskiego w MSZ. Pomysł z wystawieniem Saryusza przeciwko Tuskowi wyklarował się w styczniu, ale zwlekano. – Zgłoszenie jego kandydatury dopiero na pięć dni przed głosowaniem w Radzie Europejskiej było zamierzone – mówi europoseł PiS. – Pomysł był prosty: wrzucimy granat do szamba i zobaczymy, co się stanie.

W sprawie Tuska Kaczyński od początku był w defensywie. Dysonans między krajową opowieścią o byłym premierze ze smoleńską krwią na rękach a ewentualnym poparciem przedłużenia jego kadencji w RE byłby niezrozumiały dla wyborców. Zresztą wówczas jeszcze dość powszechne były w PiS opinie, że Tusk – mimo niewątpliwego braku neutralności – jednak przysłużył się Polsce w Brukseli, m.in. budując koalicję za sankcjami przeciwko Rosji, hamując rozjeżdżanie się Unii i przede wszystkim – wbrew temu, co dziś opowiada PiS – odcinając się od polityki gościnności wobec imigrantów Angeli Merkel.

Jeszcze latem 2016 r. za prolongatą dla Tuska był nawet europoseł Ryszard Czarnecki, obecnie ostry krytyk szefa RE. Największymi zwolennikami „akceptującej neutralności” wobec Tuska mieli być premier Beata Szydło i wiceszef MSZ Konrad Szymański. Kalkulacja była następująca: wstrzymać się od głosu i sprzedać to potem w kraju jako prawie sprzeciw. Chodziło przede wszystkim o to, aby nie zniechęcić do PiS tych Polaków, którzy co prawda nie głosowali na Platformę, ale są dumni z Polaka „prezydenta Europy”.

Wszystko się zmieniło na przełomie roku. – To wtedy po kilku rozmowach Waszczykowskiego z zachodnimi przywódcami do Kaczyńskiego dotarło, że w razie czego Unia jest gotowa na wojnę o Tuska – mówi cytowany już europoseł. Wojnę, której ze strony polskiej jeszcze nikt nie wypowiedział. Ale mógłby, jeśli miałoby się to jakoś politycznie opłacić.

PiS nie wystawił Saryusza-Wolskiego, aby ten pokonał Tuska. Od początku był to zabieg taktyczny, obliczony na wywołanie chaosu i zaskoczenia w Unii. Chaos – już w Polsce – miało też wywołać opowiadanie o „polskim kandydacie”. Chodziło o wykorzystanie wyobrażenia Polaków o wyborach prezydenckich, choć wybór przewodniczącego RE rządzi się zupełnie innymi prawami.

Kaczyński był przygotowany na oba scenariusze: zarówno na zwycięstwo Tuska, jak i na jego przegraną z jakimś „kandydatem ostatniej chwili”. Oczekiwanie na Nowogrodzkiej było takie, że Unia jednak ugnie się w ostatnim momencie, bo nie będzie chciała upokorzyć polskiego rządu. Wówczas porażkę Tuska można by było przedstawić jako wielki sukces Kaczyńskiego, „nowego rozgrywającego Europy”. A przegranego po powrocie do kraju ciągać po sądach i komisjach śledczych.

2.

Kaczyński wyraźnie nie spodziewał się jednak klęski 1:27. Choć jej zapowiedzi były widoczne. 28 lutego Rada Unii, złożona z ministrów środowiska, przyjęła stanowisko negocjacyjne w sprawie zaproponowanej przez Komisję Europejską reformy systemu handlu emisjami CO2. W skrócie: KE chce, aby pozwolenia na emisje (ETS) były dużo droższe niż obecnie, co będzie miało opłakane rezultaty dla polskiego węgla i energetyki. Sprawa jest dla Polski kluczowa, minister Jan Szyszko zgłosił wiele zastrzeżeń. I nic nie wskórał, polska strona został zupełnie zignorowana.

Podobnie z Tuskiem. Jeszcze w lutym niemieccy dyplomaci mówili, że nie wyobrażają sobie, aby szef RE został wybrany przy sprzeciwie swojego państwa. Ale w ostatnich tygodniach nastroje w Brukseli przeszły w tryb wojenny, z kulminacją po zgłoszeniu przez Polskę Saryusza-Wolskiego. „Żadnych prezentów dla Polski” – powiedział Eugeniuszowi Smolarowi z Centrum Stosunków Międzynarodowych szwedzki dyplomata przed samym szczytem. Na dwa dni przed głosowaniem jeden z brytyjskich dyplomatów zwrócił nam uwagę na jeszcze jedną okoliczność. Dla dużych państw Rady Tusk ma dodatkową zaletę – po tym jak odciął się od niego własny rząd, stał się „unijnym eunuchem”, czyli wymarzonym wręcz przewodniczącym: słabym politycznie i zbliżającym się do ideału neutralności.

Dla liberalnej części sceny politycznej w Polsce totalna porażka rządu w Brukseli jest blamażem dekady, tematem kpin i jednocześnie źródłem nadziei, że Unia, zwykle miękka i unikająca konfliktów, zdobyła się na tak zdecydowany krok wobec szantażującej ją ekipy Kaczyńskiego. W mediach sprzyjających PiS możliwa jest dowolna interpretacja – w zależności od potrzeby może to być sukces Niemiec (TVP) lub sukces Kaczyńskiego („wSieci”) czy premier Szydło („Gazeta Polska”). Z punktu widzenia prezesa PiS najważniejsze, że szambo wybiło. Uwolniły się emocje, które można dowolnie kształtować. Teraz wystarczy czekać i obserwować.

Jaki może być tego efekt? Jeden z unijnych dyplomatów już po czwartkowym głosowaniu sugerował nam następujący scenariusz: ośmielona rezultatem 1:27 Komisja Europejska może teraz pójść na zderzenie z Polską i poprosić Radę o uruchomienie art. 7 traktatu lizbońskiego. Przewiduje on sankcje za złamanie zasad praworządności (Trybunał Konstytucyjny), z odebraniem prawa głosu w Radzie włącznie. Jeszcze do niedawna przegrana Komisji byłaby pewna, bo tu potrzebna jest jednomyślność. Ale teraz, po tym jak „zdradził nas” nawet Viktor Orbán, wynik nie jest już taki oczywisty.

Kaczyńskiemu w to graj – jeszcze większy granat w szambie. Groźba odebrania Polsce głosu w Radzie? Sami będziemy ją bojkotować – zapowiedział Waszczykowski. Szef MSZ w weekendowej rozmowie z „Super Expressem” przedstawił zresztą wizję eskalacji tego konfliktu: „Polityka Unii okazała się polityką podwójnych standardów i oszukiwania. I do tego będziemy musieli dopasować swoją politykę”; „Na pewno musimy drastycznie obniżyć poziom zaufania wobec UE. Zacząć prowadzić także politykę negatywną”. Tak ostrych sformułowań środowisko PiS nigdy nie używało nawet wobec Rosji.

3.

Popularna wśród krytyków PiS teza o tym, że dla obecnego rządu – dalece bardziej niż dla poprzedników – polityka zagraniczna stała się instrumentem polityki wewnętrznej, nie ogranicza się tylko do kalkulacji wyborczych. To podporządkowanie świata Polsce wynika z głębokiego przeświadczenia, dominującego w intelektualnym otoczeniu Kaczyńskiego, że to państwo narodowe – jako instrument narodu – jest punktem odniesienia w polityce. Prezes PiS podchodzi do tej idei w sposób utylitarny, wedle potrzeb. Ale wyborcy są już znacznie bardziej ideowi.

Unia Europejska w obecnym kształcie zagraża polskiemu państwu narodowemu – twierdzą Zdzisław Krasnodębski i Ryszard Legutko. Nie tylko narzuca niebezpieczny dla polskości model demokracji liberalnej, ale też promuje ideologię multi-kulti, która według nich prowadzi do zniszczenia narodu, a tylko w jego ramach możliwa jest realizacja polskości. Ergo – Unię trzeba nie tylko powstrzymać przed dalszą integracją, ale również cofnąć do poziomu wspólnoty państw narodowych, złączonych co najwyżej wspólnym rynkiem. A jeśli zabraknie sojuszników w stopniowym demontażu europejskiego projektu, to należy z niego zupełnie zrezygnować. Właśnie w zdolności do takiej rezygnacji zaplecze intelektualne PiS widzi ostateczny sprawdzian na suwerenność i podmiotowość Polski.

Nieodłącznym elementem takiego myślenia jest polski mesjanizm wobec zagubionej Europy. W lutym ukazała się książka prezydenckiego ministra prof. Krzysztofa Szczerskiego „Utopia europejska”. Z entuzjazmem przyjęta w kręgach prawicowych, stanowi niejako wykładnię stosunku obecnych władz nie tylko do samej Unii, ale również do przemian po 1989 r., które – według Szczerskiego – dały początek niemieckiej kolonizacji Polski.

Szczerski przekonuje, że obecny kryzys Unii ma związek z odejściem od pierwotnych zasad integracji, hegemonią dużych państw, rozrostem brukselskiej biurokracji i lekceważeniem eurosceptyków. Unia, zdaniem ministra, „przemienia się w postkulturowy zlepek jakichś nieokreślonych sił i procesów, tym bardziej lekcja dziejów Polski jest wprost bezcenna”. I dalej: „...źródłem (kryzysu Unii – przyp. red.) jest zakwestionowanie wolnych demokratycznych wyborów jako podstawy tworzenia prawomocnej władzy – obserwujemy to wyraźnie na najnowszym przykładzie Polski”.

Sam tytuł książki Szczerskiego przywołuje jeszcze jeden fundament polityki zagranicznej obecnego rządu – europesymizm. Piszą o tym autorzy raportu o polskiej polityce zagranicznej Fundacji Batorego z maja 2016 r. Według ideologów PiS nadchodzi więc schyłek Unii, jaką znamy – Unia to utopia, która kończy się na naszych oczach. Jest to fakt obiektywny i nieuchronny. Trzeba się więc na niego przygotować, ograniczając straty. Próby zahamowania tego procesu poprzez kolejne kompromisy (koszty) są więc skazane na porażkę.

4.

Tylko czy ten europesymizm jest dziś uzasadniony? Niewątpliwie głoszenie końca Unii stało się ostatnio modne i niebezpodstawne. Kryzys finansowy i problem z Grecją, imigracja, Brexit – trudno w takiej atmosferze o entuzjazm. Ale przyjmijmy następujący, zupełnie prawdopodobny, scenariusz na nadchodzące miesiące. W maju wybory prezydenckie we Francji wygrywa Emmanuel Macron, europejski federalista i zwolennik pełnej unii fiskalnej. W Niemczech we wrześniu najwięcej głosów zdobywa chadecja Angeli Merkel, która dziś co prawda niewiele mówi o Europie, walcząc o prawicowe głosy z Alternatywą dla Niemiec, ale jeśli socjaldemokraci pod przywództwem Martina Schulza dowiozą obecne wysokie notowania, może to być najbardziej proeuropejski Bundestag ostatnich trzech dekad.

Co to może oznaczać dla Europy, dowiedzieliśmy się 6 marca w Wersalu. Spotkali się tam liderzy Francji, Niemiec, Hiszpanii i Włoch, aby de facto zatwierdzić zasadniczą dla przyszłości Unii zmianę. Mianowicie, że tzw. unia wielu prędkości z wyjątku staje się regułą oraz że cała czwórka będzie dążyć do stworzenia odrębnych instytucji (i budżetu) dla strefy euro. Jeśli w tym roku wygrają Macron i Merkel, można się spodziewać realizacji tego planu. Europa znów przyspieszy w oparciu o francusko-niemiecki silnik.

Taka wizja Europy elizejskiej (od traktatu elizejskiego między Paryżem i Bonn z 1963 r.) już dziś wzbudza pozytywne emocje po obu stronach Renu. Niemcy, przez lata zapatrzeni w Amerykę, po wyborze Trumpa zrozumieli, że muszą szukać nowego partnera. Zarówno Macron, jak i François Fillon, kandydat francuskich republikanów, byli przyjmowani w Berlinie po prezydencku. Sam Macron już kilka razy dał do zrozumienia, że byłby nawet w stanie zaakceptować rolę juniora w europejskim duecie z Merkel.

Co będzie oznaczać taka elizejska Europa dla Polski rządzonej przez PiS? Do kosza trafią rozwiązania połowiczne, unia narodów, generalnie koncepcja stopniowego cofania integracji, co proponuje dziś polski rząd. Jedynym sojusznikiem w demontażu Unii może się okazać Marine Le Pen – jeśli wygra wybory we Francji. Ale czy Kaczyńskiemu będzie po drodze z Francuzką, która m.in. proponuje rozbroić Europę Środkowo-Wschodnią, aby nie drażnić Rosji? Sam powiedział ostatnio, że „z Le Pen mamy tyle wspólnego co z Putinem”.

Kaczyński nie może też liczyć na Wyszehrad. Na początku roku czeski premier Bohuslav Sobotka, zapytany o przyszłość jego kraju w Unii, odpowiedział, że jeśli przyjdzie mu wybierać między Polską i Niemcami, to nie zawaha się i wybierze Unię z Berlinem. Polska już wkrótce może więc stanąć przed wyborem między Unią prawdziwie federalną i wyjściem z Unii. Innej opcji nie będzie.

5.

Ostatnią blokadą przed lunatykowaniem Kaczyńskiego w stronę Polexitu będą sami Polacy. Zaostrzenie kursu polskiego rządu wobec Brukseli w krótszej perspektywie może przynieść PiS spadek notowań i w konsekwencji eurootrzeźwienie. Ostatecznie o wyjściu z Unii musielibyśmy zadecydować w referendum, co dziś wydaje się mało prawdopodobne. Poparcie dla członkostwa w Unii waha się w przedziale od 68 do nawet 86 proc. w zależności od sondażowni i nie zmieniło się znacząco od akcesji w 2004 r.

To jeden z najlepszych wyników w Unii, ale większość socjologów zajmujących się tą tematyką jednocześnie podkreśla, że euroentuzjazm Polaków jest płytki, znajduje swój upływ co najwyżej w paradach Schumana, ale już nie w myśleniu o Europie w kategoriach wspólnego interesu. Rośnie z kolei przeświadczenie, że negatywnym punktem odniesienia w budowaniu współczesnej tożsamości Polaków jest właśnie Europa, a nie – jak jeszcze 20, 30 lat temu – Rosja. Szczególnie wśród prawicowych wyborców Rosja Putina mimo wszystkich swoich grzechów jest bliższa Polsce kulturowo i obyczajowo niż „Gayropa”.

Z pragmatycznego punktu widzenia kluczowe dla Polaków powinny być jednak pieniądze. Do 2016 r. Polska w ramach funduszy strukturalnych i dopłat bezpośrednich dla rolnictwa otrzymała od Unii ponad 85 mld euro netto, czyli ok. 10 tys. zł na głowę. Ale rozumienie tego łańcucha przyczynowo-skutkowego w Polsce jest słabe. Tabliczki informujące o współfinansowaniu z funduszy unijnych zdążyły nam się już opatrzyć. A grupą najbardziej przeciwną polskiemu członkostwu w Unii są nadal rolnicy (31 proc. przeciw), choć jednocześnie są największymi beneficjentami tego członkostwa per capita.

Unijne pieniądze mogą też zadziałać á rebours – gdy zacznie ich brakować. A to całkiem możliwy scenariusz na najbliższe lata. Według wstępnych wyliczeń wyjście Wielkiej Brytanii – wielkiego płatnika netto – z Unii może oznaczać nawet 16 proc. mniej pieniędzy dla Polski jeszcze w ramach budżetu unijnego na lata 2014–20. Zaostrzenie kryteriów przyznawania pieniędzy z Funduszu Spójności zapowiedział niedawno przy okazji publikacji tzw. Białej Księgi szef Komisji Jean-Claude Juncker. W praktyce oznacza to, że Polska może zostać uznana już za na tyle bogatą, że nie będzie kwalifikowała się do pomocy z tego funduszu. I w końcu odległe, ale być może największe zagrożenie dla Polski: w styczniu komisarz ds. sprawiedliwości Czeszka Věra Jourová zasugerowała, że dostęp do funduszy strukturalnych z kolejnego budżetu Unii (po 2020 r.) może być uwarunkowany przestrzeganiem zasady rządów prawa. I Polska będzie miała kłopot.

6.

Przy obecnej retoryce PiS w zasadzie nieuchronne już przykręcenie kurka z unijnymi pieniędzmi będzie przedstawione w Polsce jako przejaw niesprawiedliwości ze strony bogatego Zachodu lub nawet zemsty „Gayropy” na ostatnim bastionie chrześcijaństwa. Wówczas może się okazać, że przywiązanie Polaków do Unii jest bardziej wynikiem ucieczki przed Wschodem niż świadomej akceptacji dla zachodnich wartości i standardów. Płytkim zachwytem nad nowoczesnością, której i tak nie potrafimy przyswoić, ale wstyd nam się do tego przyznać. A jeśli tak, to przy niekontrolowanej spirali konfliktu PiS z „antypolską” Unią spadek poparcia Polaków dla członkostwa w niej jest tylko kwestią czasu.

Dla Kaczyńskiego to zaledwie efekt uboczny rzucania granatem. Doraźne wojenki przesłaniają mu odległą jeszcze, ale już nie niemożliwą katastrofę.

Polityka 11.2017 (3102) z dnia 14.03.2017; Temat z okładki; s. 14
Oryginalny tytuł tekstu: "Lunatycy"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną