Nie jest tajemnicą, że PO szukała innego niż jej przewodniczący kandydata na premiera, nikt w końcu nie lubi przegrywać.
Jest też całkiem prawdopodobne, że za wnioskiem Platformy, będącym pokłosiem brukselskiej awantury o Donalda Tuska, nie stoi żadna wyrafinowana strategia, że narodził się raczej pod wpływem impulsu, a Schetyna został z nim jak frankowicz z kredytem.
Trudno nawet porównywać obecną sytuację do dwóch wniosków PiS o wotum nieufności w latach 2013 i 2014, gdy Jarosław Kaczyński zgłaszał kandydaturę Piotra Glińskiego.
Kandydat był – tak samo jak teraz – w sytuacji beznadziejnej, ale koncepcja jakoś się broniła. Władza PO była już mocno zużyta, partia Tuska słabła, a PiS okazjonalnie wychodził na prowadzenie w sondażach. Profesor socjologii, wówczas spoza PiS, miał szansę przyciągnąć do partii trochę wyborców centrowych; okazał się prefiguracją kampanii wyborczej z Beatą Szydło i 500 plus na sztandarach, a Kaczyńskim i Macierewiczem w szafach.
Teraz jest o tyle inaczej, że PiS wciąż wyraźnie prowadzi w sondażach, a zaufanie do Szydło jest dwukrotnie wyższe niż do Schetyny. Ba, sam Kaczyński cieszy się zaufaniem wyższym niż lider PO (który, nawiasem mówiąc, musi się teraz liczyć z tym, że stanie się obiektem zainteresowania wiadomych mediów).
Ale skoro Schetyna sięgnął po karty, to musi wejść do gry. Wnioskiem o wotum nieufności zaczął kampanię na kilku polach: wewnątrz swej partii, w opozycji i z Kaczyńskim. Do tego wszystkiego musi przyzwyczaić Polaków do myśli, że to on może poprowadzić opozycję do zwycięstwa.
Cztery szanse Schetyny
A więc po pierwsze, złożenie wniosku o wotum nieufności kończy pewien etap w życiu PO.