Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Cesarzowi, co cesarskie, Bogu, co boskie

Jeśli episkopat intronizuje Jezusa na Króla i Pana, jest to wewnętrzna sprawa Kościoła katolickiego w Polsce. Ale udział Dudy jako prezydenta RP w tej uroczystości jest wątpliwy. Jeśli episkopat intronizuje Jezusa na Króla i Pana, jest to wewnętrzna sprawa Kościoła katolickiego w Polsce. Ale udział Dudy jako prezydenta RP w tej uroczystości jest wątpliwy. PiS / Facebook
O tym, jak politycy prawicy modelują swoje poglądy i wypływające z nich decyzje – na podstawie postulatów zgłaszanych przez środowiska religijne.

Będę kontynuował uwagi z poprzedniego felietonu, dotyczące wzajemnego stosunku sacrum (tego, co święte) do profanum (tego, co świeckie).

Tytuł niniejszego rozważania jest skrótem znanych słów Jezusa z Nazaretu: „Oddajcie więc cesarzowi to, co jest cesarskie, a Bogu to, co boskie”. Słowa te są często interpretowane jako uzasadnienie rozdziału Kościoła od państwa w porządku politycznym.

To dalekie uogólnienie, ponieważ Jezus odpowiedział na pytanie faryzeuszy, czy należy płacić podatki cesarzowi. Nawet jeśli przyjmiemy, że obowiązek podatkowy na rzecz cesarza (władzy świeckiej) ma być spełniony, to z tego nie wynika żadna zasada ogólna. Nie jest nią nawet dyrektywa z „Konstytucji Kościoła Katolickiego” (2242), stanowiąca: „Obywatel nie jest zobowiązany w sumieniu do przestrzegania zarządzeń władz cywilnych, jeśli są one sprzeczne z wymaganiami porządku moralnego, z podstawowymi prawami osób lub wskazaniami Ewangelii”.

Czy głos sumienia ma charakter rozstrzygający?

Nasuwa się jednak pytanie, czy głos sumienia ma charakter rozstrzygający i zwalnia od realnego spełniania powinności sprzecznych z „wymaganiami porządku moralnego, z podstawowymi prawami osób lub wskazaniami Ewangelii”. Rzecz nie jest też wyraźnie rozstrzygnięta w konstytucji z 1997 r., która zapewnia wolność sumienia i wyznania, uzewnętrznianie tego, postuluje bezstronność państwa wobec przekonań światopoglądowych, religijnych i filozoficznych oraz ustala, że „stosunki między państwem a Kościołami i innymi związkami wyznaniowymi są kształtowane na zasadach poszanowania ich autonomii oraz wzajemnej niezależności każdego w swoim zakresie, jak również współdziałania dla dobra człowieka i dobra wspólnego”.

Nie jest jednak jasne, kto ma ustalać i realizować szczegóły dotyczące bezstronności, autonomii, wzajemnej niezależności i współdziałania oraz jak to czynić.

Problemy wypływające z praktycznego stosowania powyższych zasad zilustruję bardzo konkretnymi przykładami. Pierwszy już kiedyś przytaczałem, ale nie zawadzi powtórzyć. Święto Bożego Ciała, droga krajowa zamknięta, bo akurat odbywa się procesja. Policjanci nie kierują ruchem, ale klęczą przy swoich motocyklach. Zapytani, dlaczego zajmują się czymś innym niż wykonywanie służbowych obowiązków, np. dlaczego nie ma objazdu (mógł z łatwością zostać zorganizowany), kiwają z politowaniem głowami i polecają czekać na koniec uroczystości.

To od razu wskazuje, jak ważony jest interes publiczny i interes religijny. Obie strony były w tym przypadku zgodne, interes sacrum jest dominujący. Napisałem w tej sprawie list do wojewody małopolskiego. Nie odpowiedział. Rzecz działa się kilka lat temu, a więc gdy rządziła koalicja zwana liberalną.

Uznanie p. Rydzyka za klasyka myśli politycznej jest komiczne

Przechodzę do dnia dzisiejszego. Pan Brudziński, wicemarszałek Sejmu, zakończył swoje wystąpienie w czasie dyskusji politycznej na tematy perspektyw Unii Europejskiej słowami: „Jak mówi klasyk: alleluja i do przodu”. Zapewne zamierzał popisać się humorem. Faktycznie, uznanie p. Rydzyka za klasyka myśli politycznej jest wielce komiczne, ale poważniejszą sprawą jest to, że wedle zgrabnego powiedzenia toruński redemptorysta ma pakiet kontrolny w polskim rządzie.

Politycy są oczywiście normalnymi ludźmi, mają swoje przekonania religijne i nie ma powodu, aby ich nie uzewnętrzniali. Czy jednak ma być tak, że czynią to jako politycy właśnie, a nie zwykli obywatele? Ktoś powie, że granica nie jest wyraźna. To prawda, że nie jest, ale gdzie indziej jakoś sobie z tym radzą. Wypowiedź p. Brudzińskiego nie jest żartem, bo wskazuje, gdzie rzeczony polityk szuka natchnienia dla swych działań o charakterze publicznym.

Oto relacja na temat obywatela Szyszki, pana na Tucznie, a także arbitra w sprawach życia i śmierci zwierząt i roślin. 

„Czy czuje się pan odpowiedzialny za wszystkie nielegalne wycinki drzew?” – zapytała dziennikarka ministra środowiska. Odparł, że co prawda pytanie nie jest związane z tematem konferencji, ale „rozumie prawa dziennikarskie”. Dodał: „Tylko chciałem panią zapytać, skąd ma pani takie wiadomości. Co pani czyta i co pani ogląda, bo gdyby pani czytała to, co ja czytam, i oglądała to, co ja oglądam...”.

Dziennikarka natychmiast zapytała, co czyta i co ogląda Jan Szyszko. „Telewizję Trwam, Radio Maryja, »Nasz Dziennik«, »Gazetę Polską« i tam nie ma tego rodzaju informacji, o które się pani pyta. W związku z tym pierwsze pytanie: skąd ma pani takie wiadomości?”. Dziennikarka odparła, że z Komisji Europejskiej. „To niech pani pyta się Komisji Europejskiej” – odparł minister.

Wiadomo, że media wskazane przez p. Szyszkę są wzorem obiektywności. Podstawowy problem polega na tym, że p. Szyszko i jemu podobni, np. wspomniany p. Brudziński, modelują swoje poglądy i wypływające z nich decyzje na podstawie postulatów zgłaszanych przez środowiska religijne.

Związek Rydzyka i polityków PiS

Nie twierdzę, że wycinka lasów, okrutny odstrzał bażantów w polowaniu urządzonym dla zachcianki p. Szyszki – są spełnieniem zaleceń p. Rydzyka, aczkolwiek konserwatywne kręgi katolickie nie uznają praw zwierząt czy zbyt wymagających norm ochrony środowiska.

Gdy jednak weźmiemy pod uwagę niejednokrotne dofinansowanie Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, pieniądze łożone na geotermię, rozdział grantów w konkursie „Pomniki polskiej myśli filozoficznej, teologicznej i społecznej w XX i XXI w.” (trzy granty na pięć zostały przyznane uczelniom katolickim) – od razu widać, że swoi, tj. współbracia w wierze, są zdecydowanie faworyzowani. I korzystają z tego, materialnie i symbolicznie.

Gdy p. Rydzyk bronił doktoratu w Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, sam powitał, wbrew ustalonemu zwyczajowi akademickiemu, przybyłych gości. Dał wyraźnie do zrozumienia, kto tutaj rządzi. Z innej i poważniejszej beczki: co tam, że emitujemy szkodliwe substancje, np. CO2, skoro katolicka nauka społeczna usprawiedliwia stawia ochronę interesów pobożnej grupy górników (nie wiem, czy rzeczywiście usprawiedliwia, ale przypuszczam, że p. Szyszko tak mniema)?

Niedawno (18 marca) w gmachu Ministerstwa Rozwoju rozdano nagrody (statuetki „Prawda-Krzyż-Wyzwolenie”), przyznawane przez Ruch Światło-Życie, za obronę moralności i wprowadzanie katolickiej nauki społecznej. Otrzymali je m.in. premier Szydło, prof. Chazan, Radio Maryja i grupa Odwaga (uznaje, że leczy gejów i lesbijki – z ich seksualności).

Ruch Światło-Życie samym dobrem?

Pan Kowalczyk, przewodniczący Stałego Komitetu Rady Ministrów, rozpoczął uroczystość słowami: „Powinno być czymś normalnym, że tego typu gale odbywają się w rządowych gmachach. Instytucje rządowe służą dobru, a Ruch Światło-Życie jest samym dobrem”. Otóż p. Kowalczyk myli się na pewno w tym, że organizowanie imprez o wyraźnym obliczu światopoglądowym w gmachach rządowych jest zasadne, jeśli traktujemy ustawę zasadniczą za regulacje tego, co politycznie normalne.

Cała uroczystość pokazała jak na dłoni stronniczość obecnych władz polskich w sprawach światopoglądowych. Można dyskutować, czy pełnienie najwyższych funkcji publicznych jest w ogóle zgodne z przyjmowaniem wyróżnień o wyraźnym sensie światopoglądowym, nawet są przyznawane przez instytucje, z którymi solidaryzuje się nagrodzona osoba. Sam miałem wątpliwości i wyraziłem je publicznie, gdy p. Rzepliński przyjął Krzyż Pro Ecclesia et Pontifice, w czasie gry prezesował Trybunałowi Konstytucyjnemu.

Takie sytuacje zawsze nasuwają pytanie, co wybierze uhonorowany funkcjonariusz publiczny w razie konfliktu pomiędzy sacrum i profanum. Niektórzy eurodeputowani z ramienia PO głosowali w Parlamencie Europejskim przeciwko rezolucji wzywających do ochrony środowisk LGBT.

Pan Wałęsa (Jarosław) dość wykrętnie argumentował, że chociaż sam nie ma nic przeciwko gejom itd., nie godzi się na to, aby PE przekraczał swoje uprawnienia i wtrącał się w wewnętrzna sprawy poszczególnych państw. Nawet jeśli pp. Pitera i Wałęsa tak mniemają, to na ich stanowisku waży kościelna narracja, podzielana przez p. Kowalczyka jako przedstawiciela rządu, że homofoniczna grupa Odwaga służy dobru wspólnemu. Na pewno służy, ale wedle mniemania wyznawców tylko jednego światopoglądu.

I tak dochodzimy do istoty interpretacji zasady „Co cesarskie – cesarzowi, co boskie ­– Bogu”. W obecnych warunkach tak to jest, że szczegóły granicy oddzielającej sacrum i profanum są ustalane przez stronę kościelną i/lub rządową. Ta pierwsza ma swoje interesy materialne i moralne, które konsekwentnie realizuje, ale nie jest nadmiernie zainteresowana temperowaniem religijnych manifestacji polityków.

Jeśli episkopat intronizuje Jezusa na Króla i Pana, jest to wewnętrzna sprawa Kościoła katolickiego w Polsce. Wszelako udział p. Dudy jako prezydenta RP w tej uroczystości jest wątpliwy, zupełnie niezależnie od jego przekonań religijnych. Natomiast celebrowanie objawień fatimskich w Sejmie RP jest osobliwością w dziejach parlamentaryzmu. O ile mi wiadomo, tylko jeden duchowny, o. Gużyński, dominikanin, uznał to za religijny idiotyzm, natomiast hierarchom to się chyba podoba.

Często traktuje się, i słusznie, wydarzenia wyżej przytoczone jako powód do żartów czy memów, mniej lub bardziej zabawnych.  Zostawmy sprawę stanowiska strony kościelnej na boku. Kościoły są instytucjami mającymi swoje misje i interesy. Mają pełne prawa do ich realizacji w ramach danego porządku prawnego.

Nie ma nic zasadniczo zdrożnego w tym, że np. Kościół katolicki jest przeciwko aborcji, domaga się religii w szkołach, dba o ulgi podatkowe dla siebie czy przeciwdziała legalizacji związków homoseksualnych. Nie ma też wątpliwości, że politycy kierują się w swych działaniach racjami religijnymi i trudno im to wytykać, o ile ich działania pozostają w granicach aktualnej cywilizacyjnej normy, zwłaszcza takiej, do jakiej aspirujemy. Rzeczą władz publicznych jest zapewnienie normatywnego i faktycznego ekwilibrium społecznego. Jeśli ktoś myśli inaczej, to znaczy, że powinien zrezygnować z działalności politycznej.

Wprawdzie każda władza uzasadnia swoje działania racjami ideologicznymi, w tym także religijnymi, ale historia dowodnie pokazała, że minimalizacja czynnika światopoglądowego dobrze służy interesowi publicznemu czy dobru wspólnemu (ale w interpretacji Arystotelesa, nie Tomasza z Akwinu) w przeciwieństwie do maksymalizacji tego parametru. Od tego drugiego już tylko mały kroczek do legitymizowania podejrzanych interesów politycznych w imię nieprzemijających wartości. Jak mawiał Lec: „Kto ma idee ciągle w gębie, ma także je w pobliskim nosie”.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama