Reprezentacja w trudnych dla siebie czasach (Krychowiak w czarnej dziurze, Błaszczykowski stopiony z szarym tłem słabego w Bundeslidze Wolfsburga, Milik wracający do treningów po ciężkiej kontuzji) ma niewątpliwe szczęście znaleźć się w grupie, gdzie rywale są mało wymagający.
I tak grając do tej pory półtora dobrego spotkania (całe z Rumunią i pół z Danią), jedno przeciętne (z Czarnogórą) i dwa słabe (z Kazachstanem i Armenią), piłkarze Nawałki właściwie dali prawo wybiegać myślami do przyszłorocznego mundialu. Praktycznie rzecz biorąc, wystarczy z bezpośrednimi rywalami do awansu remisować, żeby zająć w grupie pierwsze miejsce.
Robert Lewandowski bez wsparcia
Problem z reprezentacją jest jednak taki, że gra nudno. Mimo obecności w zespole Roberta Lewandowskiego (któremu zasłużone miano jednego z najlepszych środkowych napastników świata to mało, więc dodał do repertuaru umiejętność strzelania z rzutów wolnych, co pomogło reprezentacji wyjść na plus z mąk i chaosu pierwszej połowy) drużyna Nawałki nie jest groźna. Pod nieobecność Milika Lewandowski jest osamotniony w ataku, osaczony przez obrońców, a więc przez większość spotkania nieefektywny.
Nawałka jest asekurancki, nie chce spróbować nieco bardziej ofensywnych rozwiązań, czyli w praktyce dać szansy Teodorczykowi, który w Anderlechcie robi furorę. Wniosek: nie ufa w jego umiejętności, nie ma pomysłu na jego wykorzystanie albo boi się ryzyka. Nie wiadomo, co gorsze.
Efekt jest taki jak na załączonych obrazkach z Podgoricy – atakując bez przekonania, zachęcamy rywali do przejęcia inicjatywy. I nawet z tak przeciętnym rywalem jak Czarnogóra, zamiast spokojnie iść po swoje, trzeba drżeć o wynik do końca. Szkoda, że los szczędził Polakom w tych eliminacjach rywala z najwyższej półki, bo tylko na jego tle można by ocenić, czy od Euro drużyna Nawałki zrobiła jakiś postęp. Tymczasem imponujący bilans na półmetku eliminacji, który na dodatek zbiegł się z kryzysem grupowych rywali tracących punkty gdzie popadnie, skłania do zagłaskiwania.
Po awansie na mundial, który jest na wyciągnięcie ręki, znów pewnie będą szampan, konfetti i atmosfera święta. Bo w końcu nie było nas na mistrzostwach świata od 2006 r. i euforia się należy. Ale czy to pokolenie, na czele z Lewandowskim, rzeczywiście zapisze się w historii naszego futbolu spektakularnym wyczynem – mam wątpliwości. Może jednak nie trzeba wcale oczekiwać tam wielkiego wyniku? Powtórka z pozytywnych emocji, jakie reprezentacja dała nam na niecały rok temu we Francji – to też dużo.