Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Krótka rozprawa o wyborze i głosowaniu

Formalnie nie ma procedury proponowania kandydatur, jednak to rządy odpowiadają za zgłaszanie pretendentów do objęcia funkcji szefa Rady Europejskiej. Formalnie nie ma procedury proponowania kandydatur, jednak to rządy odpowiadają za zgłaszanie pretendentów do objęcia funkcji szefa Rady Europejskiej. European Parliament / Flickr CC by 2.0
Cały czas twierdzę, że rząd obecnej RP odniósł wielki sukces w stosunku 1:27, którego dodatkowym aspektem jest fakt, że polski kandydat zajął zaszczytne drugie miejsce, natomiast kandydat niemiecki był przedostatni.

Pan Szczerski z Kancelarii Prezydenta RP powiada: „Uznajmy wybór Tuska i sprawę uważamy za zamkniętą, niezależnie od politycznych okoliczności. Sam wybór Tuska jest sprawą trzeciorzędną [oraz] jest porażką Europy”. W rzeczy samej, obecne władze polskie są, jako łaskawe polityczne panie i pany, skłonne uznać, że p. Tusk został wybrany na funkcję przewodniczącego Rady Europejskiej, ale chyba niezupełnie traktują to jako sprawę trzeciorzędną.

Pan Bielan zaznaczył, że p. Tusk mógłby zadzwonić do kanclerz Niemiec i powiedzieć: „Angela, zrób coś w sprawie zablokowania Nord Stream 2”, a więc tym samym domniemywa, że głos przewodniczącego Rady Europejskiej nie jest taki bez znaczenia, a nawet dodał, że jest ważniejszy niż apele płynące z Warszawy. A p. Bielan to też nie byle jaki specjalista. Towarzyszył wiadomej osobie w wyprawie do Londynu na rozmowy z brytyjską premier. Zapytany o to, w jakim języku toczył się dialog, stwierdził, że pani May nie mówi po polsku. Przypomina to odpowiedź Izaaka Sterna na pytanie, kto jest największym wiolinistą na świecie. Brzmiała ona: „Jascha Heifetz jest drugi”.

Propaganda PiS

Kwestią wyboru p. Tuska zajmowałem się w poprzednim felietonie. Postanowiłem jednak szerzej wrócić do tej sprawy, ponieważ znakomicie przedstawia styl propagandy realizowanej przez Komitet Polityczny PiS i jego agendy. Przypomnijmy zatem podstawowy element reakcji prominentnych polityków PiS na wiadomość, kto został przewodniczącym Rady Europejskiej na następną kadencję. Egzekutorzy tej propagandy powiadają, że wybór był nielegalny, ponieważ nie było głosowania, a tylko pytanie, kto jest przeciw kandydaturze p. Tuska. Ponadto Polska zgłosiła swojego kandydata, który nie został nawet zaprezentowany.

Pan Waszczykowski uznał nawet, że doszło do fałszerstwa, o czym mają świadczyć ekspertyzy, które posiada (ale ich jeszcze nie przedstawił). Od słowa „fałszerstwo” oficjalnie odcięto się (jako niefortunnego), ale treść oświadczenia pana na San Escobar raczej nie budzi wątpliwości.

Pan Sasin, PiSkata (ciągle przerywa i udaje, że go przed momentem nie było w studium telewizyjnym lub radiowym), gwiazda dobrej zmiany, wyjaśnił: „Mamy pewien fałszywy przekaz w Polsce – podawany przez opozycję – że oto w jakimś głosowaniu w Brukseli Polska przegrała 27 do 1. Warto powiedzieć, że takiego głosowania nie było. Polska zgłosiła swój sprzeciw, wątpliwości i na tym cała procedura się zakończyła. Nikt nikogo więcej nie pytał, czy może wstrzymuje się od głosu czy są jacyś inni kandydaci”.

Słownik języka polskiego powiada, że wybór to wybieranie kogoś na stanowisko, a głosowanie to kolektywne podejmowanie decyzji, polegające na opowiedzeniu się za czymś lub przeciwko czemuś. Bardziej restryktywne rozumienie głosowania ujmuje je jako metodę podejmowania decyzji w zgromadzeniu ludzkim w taki sposób, że każdy z uczestników tego zgromadzenia oddaje swój głos, a głosy są następnie obliczane i stanowią podstawę decyzji.

Tak czy inaczej może więc być tak, że wybór nie odbywa się drogą głosowania, natomiast samo głosowanie niekoniecznie polega na odpowiedziach na pytania: „kto przeciw?”, „kto za?” i „kto wstrzymał się od głosu?”. Jeśli procedura głosowania jest sformalizowana, np. przy wyborach parlamentarnych, trzeba jej przestrzegać. Problem zatem polega na tym, czy wybór przewodniczącego Rady Europejskiej jest proceduralnie uregulowany w taki sposób, że głosowanie ze wskazanymi pytaniami jest wymagane.

Jak się wybiera szefa Rady Europejskiej?

Krótki raport na ten temat jest taki. Formalnie nie ma procedury proponowania kandydatur, jednak to rządy odpowiadają za zgłaszanie pretendentów do objęcia funkcji szefa Rady Europejskiej. W przypadku Tuska nie było to konieczne, bo traktat lizboński stwierdza, że mandat przewodniczącego może być odnowiony i nie opisuje procedury zgłaszania. Zadeklarował podczas szczytu UE na Malcie na początku lutego, że jest gotów pełnić urząd przez kolejne dwa i pół roku. Nie jest wymagana przy tym zgoda rządu kraju, którego obywatelem jest kandydat.

Konsultacje w sprawie tego, komu powierzone ma być stanowisko przewodniczącego, przeprowadza rotacyjna prezydencja – w tym wypadku Malta i jej przedstawiciel ogłosili w trakcie posiedzenia wyborczego, kto ma czyje poparcie. Zarządzenie głosowania szefów państw i rządów, choć przewidziane procedurą, nie jest wcale przesądzone i zależy od tego, czy są wyraźne podziały w sprawie wyboru szefa Rady Europejskiej. Prezydencja maltańska poinformowała przywódców, że wprawdzie nie ma pełnej zgody Rady co do przedłużenia mandatu Tuska, bo przeciwna jest Polska, ale pozostałe kraje wyrażają poparcie. Gdyby jednak kilku uczestników wyborów nie godziło się na kandydaturę p. Tuska, zdystansowało się – wówczas trzeba by głosować.

Nie ma zatem wątpliwości, że nie zostały naruszone żadne zasady proceduralne w trakcie wyboru p. Tuska na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. Być może tryb wyboru powinien być dokładnie uregulowany, ale to kwestie de lege ferenda (jakie prawo być powinno), a nie de lege lata (jakie prawo jest).

Powtórzę raz jeszcze (patrz felieton: „Bogu, co boskie, cesarzowi, co cesarskie”), że jeśli p. Szydło miała wątpliwości natury formalnej, winna zabrać głos i zażądać pełnego głosowania, tj. zadania pytań: „Kto jest za kandydaturą Donalda Tuska?” i „Kto wstrzymuje się do głosu?”. To powszechna praktyka w trakcie głosowań, np. uniwersyteckich gremiach kolegialnych (radach wydziału czy senatach), o ile dotyczy kwestii wyraźnie unormowanych lub przynajmniej regulowanych zwyczajowo, albo gdy ktoś po prostu uważa, że głosowanie ma przebiegać w taki, a nie inny sposób.

Uchybienie formalne w związku z głosowaniem może zresztą stanowić podstawę zakwestionowania decyzji i skierowania sprawy na drogę postępowania sądowego lub administracyjnego. Natomiast jeśli sytuacja jest taka właśnie, jak w przypadku wyboru przewodniczącego Rady Europejskiej, brak sprzeciwu jest równoznaczny ze zgodą na prawomocność odbytej procedury.

Wygłupy polskiej dyplomacji

Strona polska nie robi żadnej łaski uznając wybór p. Tuska, bo w tej materii nie ma innej możliwości. Pani Szydło może prawić o jej wielkim sukcesie w Brukseli, p. Waszczykowski może sobie opowiadać o rzekomych fałszerstwach, p. Sasin – tłumaczyć słowa wypowiedziane z wyżyn San Escobar jako trafne w treści, chociaż nie w formie, a p. Szczerski – trąbić o porażce Europy.

Wszystko to są zaklęcia mające ukryć wygłup polskiej dyplomacji na forum międzynarodowym. Wprawdzie intencje tych osób są jasne i dotyczą personaliów, rzecz cała jest nieudolnie skrywana za wątpliwościami proceduralnymi. W rezultacie kompromitacja jest podwójna, bo – z jednej strony – sprawa poważna (aczkolwiek trzeciorzędna) jest wykorzystywana dla wewnętrznych rozgrywek personalno-politycznych w Polsce, ale – z drugiej strony – daje asumpt do stwierdzenia, że polski rząd najzwyczajniej nie zna lub nie rozumie zasad obowiązujących w UE.

Nawiasem mówiąc, głosy te brzmią wręcz humorystycznie, zważywszy na wybór jednego z sędziów Trybunału Konstytucyjnego w głosowaniu, w którym jedna posłanka oddała dwa głosy, za siebie i za kogoś innego. To rażące uchybienie formalne jakoś nie wzbudziło zastrzeżeń ze strony heroldów dobrej zmiany.

Pan J. Kaczyński sprawę podsumował tak: „Wpisuje się to wszystko w bardzo niedobrą, trwającą co najmniej od XVII wieku tradycję zdrady narodowej. (...) Jeśli ktoś się tak bardzo podnieca tym, że Polska przegrała 27:1, to oznacza głęboko tkwiące w tych ludziach psychiczne oderwanie od własnego narodu i postawienie się po drugiej stronie”.

Uff, brzmi to groźnie, ale mnie chyba nie dotyczy. Wszak cały czas twierdzę, że rząd obecnej RP odniósł wielki sukces w stosunku 1:27, którego dodatkowym aspektem jest fakt, że polski kandydat zajął zaszczytne drugie miejsce, natomiast kandydat niemiecki był przedostatni, aczkolwiek bynajmniej nie podniecam się tymi osiągnięciami.

Wszelako gdyby zmienić w zacytowanej wypowiedzi „narodu” na „suwerena”, godzę się bez zastrzeżeń z tym, że psychicznie oderwałem się od suwerena (nie mojego, rzecz jasna) i stanąłem po drugiej stronie. Jak cały gorszy sort uczynił.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama