Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Twardy mesjanizm

Porywanie się z szabelką – jednego państwa na dwadzieścia siedem – to zryw tyleż bohaterski co straceńczy.

Aby zrozumieć, co stało się ostatnio w Brukseli przy okazji powtórnego wyboru Donalda Tuska na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, należy sięgnąć do pism Marii Janion. Profesor od dawna twierdzi, że w Polsce kwitnie mesjanizm. „Mesjanizm to przekleństwo” – przyznała jednocześnie w liście otwartym, skierowanym do zeszłorocznego Kongresu Kultury. I dodała, że mamy do czynienia z centralnie planowanym zwrotem ku kulturze upadłego, epigońskiego (kontynuującego nieaktualne idee) romantyzmu. Katastrofa smoleńska przedstawiana jako zamach, powstanie warszawskie jako mit założycielski i bogoojczyźniany topór, jawią się jako nowy mesjanistyczny mit.

Po co on? Ma pocieszyć i wziąć pod opiekuńcze skrzydła wszystkich pokrzywdzonych i rozżalonych poprzednią władzą. Stąd oburzenie Tuskiem, niegojącą się raną w sercu Kaczyńskiego. Ten ostatni jest w stanie sięgnąć po wszelkie dostępne środki, by zniszczyć wroga. Niepozorny człowiek umie i przygotować okopy (rękami swoich popleczników), i stanąć na barykadzie, wypinając pierś Beaty Szydło, przaśnej Marianny à la Polonaise. Im walka bardziej beznadziejna, tym lepiej. Porażka to część integralna mitu. W końcu wszystkie nieudane powstania potrafiliśmy przekuć w zwycięstwa. Moralne, a jakże!

Tak było i tym razem. Porywanie się z szabelką – jednego państwa na dwadzieścia siedem – to zryw tyleż bohaterski co straceńczy. Ale warto było, bo „wysiłek wybicia się na niepodległość”, o którym pisze Janion, jest dla partii rządzącej wartością samą w sobie. Osiągnięcie celu jest drugorzędne. Stąd spektakl na lotnisku, udawanie, że premier wróciła z tarczą, choć w rzeczywistości na Okęcie dotarła na niej. Wszyscy grali euforię, nikt nie krzyknął: „Król jest nagi!”. Chodzi przecież o triumf postawy, a nie wyniku.

Mesjanizm narodowy to wiara w to, że Polska jest narodem wybranym. Jej męczeństwo (zabory, komunizm, neoliberalizm, Platforma Obywatelska, wreszcie Smoleńsk) zostanie wkrótce odkupione przez przekupne państwa. Jak to się stanie? Sprawdzoną metodą „ja z synowcem na czele i jakoś to będzie…”. Żeby Chrystus narodów wreszcie mógł wyciągnąć rękę po sprawiedliwość, należy stoczyć niejeden bój. Nierówny, co pokazały ostatnie wypadki w Brukseli. Wszystko dlatego, że za plecami mesjanistycznego płaszcza toczy się okrutne kupczenie polskimi interesami. Wszystkiemu przygląda się morderca – Tusk, który wiadomo z kim trzyma się pod rękę i za jaką walutę. Tu dygresja – Grażyna do dziś nie może zapomnieć pewnej rozmowy z rodakiem. Zapytana o niedawny pobyt w Polsce, odparła zgodnie z regułami small-talku, że trafiła na smog nad Warszawą. „A, to Niemcy na nas nasyłają!”, oświecił ją rodak, dobrze zakorzeniony na belgijskich budowach. „Ale… jak?!”, zdołała tylko wykrztusić. „No z tych swoich fabryk do nas dym przepędzają”.

Ostatnia szarża na broszce to przykład podejmowania radykalnych kroków w obliczu jawnego niszczenia polskich interesów. Nic to, że skazana na porażkę. Porażki bywają ekscytujące, wywołują mrowienie w umęczonym karku, który tyle lat był zgięty. Ale oto się prostuje. Polska wstaje z kolan, głosząc, że Prometeusz jest jeden. Z jednym zastrzeżeniem: żeby nikt inny oprócz PiS nie wpadł na pomysł poświęcania się na ołtarzu wolności! Bo zostanie zelżony od uzurpatorów, farbowanych proroków i zdrajców. Jedynie rząd może zadawać ból swojemu krajowi.

Jak pisała Janion: „naród, który nie umie istnieć bez cierpienia, musi sam sobie je zadawać”. Dalejże więc masakrować lasy, strzelać do zwierząt i zmuszać kobiety do rodzenia. Palec grzebie w ranie, i dopiero wtedy czuć, że się żyje. Niepodległość? Jasne. Tylko wygląda to tak, jakby polski naród, który wybijał się na niezależność po XIX w., nie zauważył w swojej mrówczej pracy, że jest już wiek XXI. Zmieniły się realia, ekonomia, społeczeństwo. Ale mesjanizm nie widzi zmian, zwłaszcza tych pozytywnych. Cierpi (no, oczywiście!) na syndrom oblężonej twierdzy. Ciągle w powstaniach, na wojence, na froncie. Nie składamy broni, bo wróg nie śpi. Jaki wróg? Kandydatów na to stanowisko jest w bród, nawet przyjaciel Orbán okazał się zdradzieckim lisem i niech się wypcha gulaszem. Trudno, Polska zawsze stała sama na pierwszej linii walki i może tak stać nadal. A że wszyscy ją sobie minęli i poszli dalej? Nie o to chodzi! Harda i niezrozumiała, pokłada się Rejtanem, rozdziera rutynowo szaty. Odrzucenie, jak mało co, sprzyja idei poświęcenia się w straceńczej potyczce Chrystusa Narodów.

A jakby coś się przypadkiem udało? Byłaby to okropna niespodzianka. Rujnacja wizerunku represjonowanych patriotów. Wiecznie wyklęci, na offie, na marginesie, nie ugną się przed niczym. Zakazani, cenzurowani, mordowani. Przez kogo? Mniejsza o to! Karuzela paranoi kręci się dobrze naoliwiona tendencyjnym konstruowaniem nie tylko rzeczywistości, ale i nowej przeszłości. Snuje się tragiczna baśń o krzywdach i znoju. Ach, te pompatyczne porażki – my przeciwko wszystkim – aż łzy wzruszenia nabiegają do oczu. Wygraliśmy, znowu (wynikiem 1:27). Nie ugięliśmy się (chociaż nikt tego nie zauważył). Polska królem nieudaczników, w konkursie na najbardziej poniewierany kraj the winner is… my! Gratulacje, wspaniale. To uczucie przyda nam się do dalszych zrywów z motyką na słońce. Ku chwale mesjanistycznej gorączce opętanych.

Polityka 14.2017 (3105) z dnia 04.04.2017; Felietony; s. 95
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną