Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Po co jest opozycja?

Liderzy PO, Nowoczesnej i PSL. Liderzy PO, Nowoczesnej i PSL. Platforma Obywatelska RP / Flickr CC by 2.0
Zachowanie się PO i Nowoczesnej w związku z niedawnym wnioskiem o konstruktywne wotum nieufności dla rządu było nacechowane przewagą osobistych i czysto partyjnych ambicji liderów tych ugrupowań.

Najogólniej rzecz biorąc, celem polityki jest zdobycie i utrzymanie władzy. Jedni rządzą, inni pretendują do ich zastąpienia i nazywają się opozycją.

Obie strony działań politycznych pozostają w stanie konfliktu, nieusuwalnego ex definitione. Jak lapidarnie zauważył Stanisław Jerzy Lec, „walkę o władzę prowadzi się z nią”. Każda walka opiera się na pewnych regułach działania, w rozważanym wypadku kształtujących strategię polityczną. Jest ona silnie zależna od ustroju danego państwa. Pomijając przypadki patologiczne, np. reżim państwa Kimów w Korei Północnej, opozycja jest wszędzie, aczkolwiek jej możliwości działania różnią się od przypadku do przypadku.

Demokracja jest najgorszą formą rządu, ale nie wymyślono lepszego

Opozycja w PRL była nielegalna, zwała się demokratyczną, ponieważ dążyła do zalegalizowania nie tylko swego działania, ale wręcz istnienia. Przymiotnik „demokratyczna” miał w tym wypadku znaczenie wartościujące. Wyrażał nie tylko ustrojowy, a więc polityczny cel działania, ale także wyróżniał demokrację jako właściwy kontekst gry politycznej. W samej rzeczy: wedle znanego powiedzenia Churchilla „demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu”, co zwykle formułuje się jako stwierdzenie, że „demokracja jest najgorszą formą rządu, ale nie wymyślono nic lepszego”.

Dla ilustracji rozważmy obecną sytuację w Wielkiej Brytanii. Rządzą torysi, tj. Partia Konserwatywna. Pani May, premier rządu Jej Królewskiej Mości, na serio potraktowała wynik referendum w sprawie wystąpienia Zjednoczonego Królestwa (UK) z Unii Europejskiej. „Brexit znaczy Brexit” – tak krótko skomentowała propozycję zablokowania rezultatu głosowania Brytyjczyków w sprawie pozostania ich kraju w UE i rozpoczęła stosowne procedury.

Wszelako sytuacja w Wielkiej Brytanii nie jest prosta. 23 czerwca 2016 r. 51,9 proc. Brytyjczyków opowiedziało się za Brexitem, a 48,1 proc. przeciw. Różnica nie była więc znaczna. Buntują się Szkoci, zapowiadają referendum w sprawie pozostania w UK. Pani May zgłosiła wniosek o przedterminowe wybory. Izba Gmin zgodziła się, także głosami opozycji, tj. Partii Pracy (dawniej wigowie). Odbędą się 8 czerwca 2017 r. Jakie są cele rządzących, a jakie opozycji?

Powiada się, że p. May liczy na przekonującą wygraną. Ma to dać jej silną pozycję w realizacji Brexitu w wersji dość radykalnej, tj. zakładającej maksymalną separację od Europy (takowy izolacjonizm był zawsze polityczną dewizą torysów). Opozycja parlamentarna ma zgoła odmienne rachuby. Liczy, że jeśli zwycięży, to albo w ogóle zablokuje Brexit, albo przynajmniej go znacznie ograniczy.

Zasady demokratyczne trudniej realizować w systemach wielopartyjnych

Brytyjski savoir-vivre polityczny, zwłaszcza parlamentarny, nie jest nadmiernie łagodny. Już słychać epitety „sabotażyści” czy „maniacy”, ale to nie może dziwić kogokolwiek, kto miał okazję oglądać transmisje z obrad Izby Gmin. Walka polityczna odbywa się wobec audytorium, jakim są potencjalni wyborcy brytyjscy, podatni, jak wszyscy elektorzy, na styl mówienia tych, na których głosują lub nie. To oni ostatecznie zdecydują, kto wygra, ale niekoniecznie o tym, jak będą wyglądały takie lub inne szczegóły rządzenia przez zwycięzców, w tym przypadku warunki Brexitu.

Posłużyłem się przykładem UK nie bez kozery. Można rozmaicie myśleć o detalach czy rezultatach brytyjskiej demokracji, np. powątpiewać w racjonalność Brexitu, np. argumentując, że wynik referendum był raczej efektem odgrzewanego snu o potędze Wielkiej Brytanii niż uzasadnionych obaw przed skutkami jej dalszej obecności w UE. Jedno jest jednak pewne: system demokratyczny w UK zadziałał tak, jak powinien, w szczególności rządzący i opozycja spełnili swoją funkcję zgodnie z obowiązującymi regułami strategii politycznej w ładzie demokratycznym.

Model brytyjski ma pewną dodatkową cechę, jest mianowicie dwubiegunowy. Są dwie rywalizujące ze sobą partie. Jest to co prawda stan faktyczny, a nie wyznaczony normatywnie, ale jego zmiana jest raczej nierealna. W samej rzeczy: Liberalni Demokraci próbują odegrać jakąś znaczącą rolę w UK, ale bez sukcesu.

Zasady demokratyczne trudniej realizować w systemach wielopartyjnych z uwagi na zmienne koalicje. Wszelako państwa tzw. starej Europy plus Czechy i ewentualnie Słowenia skutecznie implementują model demokratyczny. Ciekawym przykładem jest Francja.

Niniejszy felieton ukazuje się już po I turze, przewidzianej na 23 kwietnia. Pani Le Pen przegra w II turze, gdyż Francuzi przywiązani do swych tradycyjnych wartości republikańskich nie zechcą zagłosować na skrajną prawicę. Powstanie więc koalicja przeciw p. Le Pen, w której znajdą się także zwolennicy centroprawicy. Są to oczywiście przewidywania empiryczne i jako takie mogą się nie sprawdzić.

Rzeczywistość sypie niespodziankami. Gdyby ktoś przewidywał 11 kwietnia, że p. Berczyński poda się do dymisji kilka dni później, zdumiałbym się. A jednak stało się.

Czy przekraczane są zwyczajne warunki przyzwoitości?

Ostatnie zdanie kieruję do spraw polskich. Można przyjąć, że społeczeństwo polskie akceptuje ład demokratyczny jako model ustrojowy. Intencje obecnych dzierżycieli władzy nie są do końca czytelne i wiele wskazuje na to, że dążą, podobnie jak p. Orbán, do jakiegoś umiarkowanego autorytaryzmu.

Na razie jednak żyjemy w ustroju demokratycznym, nawet wziąwszy pod uwagę poczynania p. mgr Przyłębskiej (to oczywiście metafora dotycząca obecnego stanu Trybunału Konstytucyjnego) czy próby zmiany konstytucji przez ustawy. Załóżmy zatem stabilność podstawowych reguł ustrojowych, przynajmniej do czasu kolejnych wyborów parlamentarnych w 2019 r. Ważnym testem będą wybory samorządowe w 2018 r. PiS jako partia rządząca dąży do utrzymania władzy, a więc zachowuje się zgodnie z regułami gry politycznej i nie widać żadnego powodu, aby to kwestionować.

Podobnie ma się sprawa z działaniami opozycji na rzecz pozbawienia władzy partii kierowanej przez p. Kaczyńskiego. Walka werbalna rządzących z opozycją i na odwrót jest oczywiście wpisana w całą grę o to, czy przekraczane są zwyczajne warunki przyzwoitości.

Natomiast, z jednej strony, traktowanie przez rządzących wniosków nieufności wobec rządu czy poszczególnych ministrów jako awantur politycznych, ale, z drugiej strony, żale opozycji, że większość parlamentarna odrzuca owe wnioski, świadczą o niezrozumieniu tego, czym są zasady demokratycznej gry politycznej. Może bardziej jaskrawym tego przykładem jest stosunek rządzących do referendum. Jest to instytucja ustrojowa.

Stosowny wniosek nie musi być zaaprobowany przez Sejm, to prawda. Ale jeśli rządzący deklarują, że słuchają wyborców, i zarzucają swoim przeciwnikom, że lekceważyli referendalne wnioski, za którymi stał milion podpisów, zachowują się antydemokratycznie, postępując tak samo. Jeden z przedstawicieli koalicji rządzącej, który wcześniej lamentował, że poprzedni Sejm nie zgodził się na referendum w sprawie zniesienia gimnazjów, teraz oświadcza, że takowe głosowanie nad wprowadzaną reformą edukacyjną nie ma sensu w obecnej sytuacji, ponieważ wyborcy przystępujący do głosowania parlamentarnego w 2015 r. już wypowiedzieli się za zmianą systemu oświatowego.

Przypadek SLD i Ruchu Palikota powinien być ostrzeżeniem dla opozycji

Otóż tenże obywatel nie rozumie zasad funkcjonowania ładu demokratycznego, ponieważ wybranie jakiejś partii jako rządzącej nie oznacza opowiedzenia się za jej szczegółowym programem wyborczym. Nota bene p. Szydło wyjaśniła, że referendum w sprawie oświaty nie może się odbyć, bo wniosek wpłynął za późno. Ciekawe stanowisko, ponieważ, po pierwsze, przepisy konstytucyjne i ustawowe nie wyznaczają żadnego terminu, a po drugie, Prezes Rady Ministrów nie ma żadnych kompetencji w sprawie wypowiadania się o zasadności referendum. Jest to znakomity przykład rozumienia instytucji demokratycznych w ramach tzw. dobrej zmiany.

Ci, którzy czytują moje felietony, wiedzą, że nie jestem zwolennikiem PiS i jestem przeciw kontynuowaniu rządów przez tę partię. Szczegółowe racje w tej materii przedstawiam w kolejnych swoich wypowiedziach felietonowych.

Chciałbym jednak poświęcić parę uwag krytycznych obecnej opozycji, do której zaliczam partie obecne parlamencie, tj. PO, Nowoczesną i PSL oraz mniejsze lub większe ugrupowania pozaparlamentarne, lewicowe lub centrowe. Obecna opozycja w Polsce jest wielopartyjna. To całkiem zrozumiałe, że poszczególne elementy tej całości mają różne programy i interesy (nie ma żadnego powodu, aby twierdzić, że ugrupowania polityczne są bezinteresowne i kierują się wyłącznie szczytnymi ideami), a w konsekwencji rywalizują ze sobą.

Biorąc jednak pod uwagę proporcje poparcia przez wyborców obecny układ polityczny wygląda na stabilny z PiS jako ugrupowaniem najsilniejszym.

Obecna koalicja wokół tej partii może nawet utrzymać większość parlamentarną, a jeśli nie, ma na to szanse z udziałem Kukiz’15, a może także PSL, partii znanej z politycznej interesowności. Wszystko to jednak pod warunkiem, że głosy nie zostaną zmarnowane w tym sensie, że oddane na partie, które nie przekroczą progu wyborczego, automatycznie nie zwiększą puli głosów na partię zwycięską. Gdyby nie egoizm pp. Millera i Palikota, którzy kombinowali, aby uzyskać dotacje na rzecz swoich ugrupowań i dlatego odrzucili ideę koalicji na rzecz własnych partyjnych komitetów wyborczych, PiS nie miałby większości. Ze wszystkim tego skutkami.

Przypadek SLD i Ruchu Palikota winien być ostrzeżeniem dla obecnej opozycji, ale najwyraźniej nie jest. Zachowanie się PO i Nowoczesnej w związku z niedawnym wnioskiem o konstruktywne wotum nieufności dla rządu było nacechowane przewagą osobistych i czysto partyjnych ambicji liderów tych ugrupowań.

Ponieważ PO jest największą partią opozycyjną i to ona złożyła wniosek, było rzeczą naturalną, że je przywódca był wskazany jako kandydat na premiera. Z drugiej strony całkowite pomijanie Nowoczesnej przy przygotowaniach do złożenia wniosku było taktycznym głupstwem. W rezultacie powstał zupełnie niepotrzebny i wręcz głupi konflikt pomiędzy p. Schetyną a p. Petru.

Dolniak mówi PiS-em?

Kolejnym przejawem napięcia stały się komentarze po powitaniu p. Tuska z okazji jego przyjazdu do Polski w związku z jego przesłuchaniem w prokuraturze. To, że p. Brudziński (PiS) urządził sobie z tego kpiny na skalę jego niezbyt imponujących sposobności intelektualnych, nie dziwi, a performance tegoż polityka zapewne uszczknie jego partii trochę poparcia (niech więc dalej występuje, i to jak najczęściej).

Wszelako głos p. Dolniak (Nowoczesna), że p. Tusk powinien skromnie przybyć do stolicy, dać się przesłuchać i odjechać, może być tylko wytłumaczony partyjną zazdrością. Sędzia Dolniak powinna bowiem wiedzieć, że p. Tusk miał obowiązek określonego zachowania jako świadek i w miejscu do tego przeznaczonym, a to, co robił po za tym, jest jego sprawą.

Tak czy inaczej durna wypowiedź p. Dolniak, chociaż może zostać entuzjastycznie przyjęta przez jej środowisko polityczne, na pewno nie przysporzy poparcia opozycji jako całości. Wedle nadchodzących wiadomości w sprawie wyborów samorządowych największa partia opozycyjna z góry wyklucza koalicje wyborcze jako zasadę, rzecz pozostawiając uznaniu działaczy lokalnych. Źle to wróży szansom opozycji. Na razie wygląda na to, że i rządzący, i opozycja traktują demokrację czysto instrumentalnie, a nawet nie bardzo wiedzą, co to jest.

Tych pierwszych można i trzeba pozostawić samym sobie, ale opozycjoniści powinni się opamiętać. Im szybciej, tym lepiej.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama