Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

My, normalsi…

Nie od dziś wiadomo, że normalizacja to siła potężna, choć działająca podskórnie i długofalowo.

W czasach zamętu i aksjologicznej dezorientacji na czoło wszech wartości wysuwa się normalność. Już nie o wolności, równości, demokracji marzy dziś filister, nie o miłości i braterstwie, lecz o świętej normalności, siostrze świętego spokoju. A przyjrzeć by się temu przewrotnemu marzeniu naszej epoki... Za czym tak tęsknimy, powtarzając, że niczego wielkiego nie chcemy, jeno „odrobiny normalności”, „życia w normalnym kraju”? Nie uszło to marzenie uwadze polityków. Dziś i oni łowią nas w swoje sieci tą chłodną i minimalną ideą. „Aby w Polsce nareszcie zapanowała normalność!” – słyszymy z prawa i z lewa.

W polityce rzecz nie jest zbytnio tajemnicza. Rozczarowani wielkimi ideami, boimy się władzy gorącej, epatującej nas fanatyzmem i moralnymi uniesieniami, tak samo tandetnymi i obłudnymi jak wszelkie inne egzaltacje, religijne albo artystyczne. Doceniamy przeto filisterską nieczułość i oportunizm, gotowi pochlebiać sobie, że są wyrazem roztropności. Chcemy „normalności”, to jest życia, w którym panuje porządek i przewidywalność. Nasza „normalnościowa” utopia nie żąda niczego wielkiego – ot, aby prawo było rozsądne i przestrzegane, a rządy praktyczne i odpowiadające oczywistym, całkiem zrozumiałym potrzebom. Chcemy tylko umiarkowania i zdrowego rozsądku. Chcemy świata bez oszołomów, dyktatorów i ignorantów u władzy. Czy to za dużo? Za dużo! Za mało! Nasza utopia jest przewrotna i kłamliwa, bo podaje się za najłatwiejszą do urzeczywistnienia. Tymczasem jest nihilistyczna i nieludzka. Nie da się w imię normalności walczyć ani za nią umierać. A tym samym nie da się jej zdobywać, tak jak zdobywa się wolność.

Polityka 20.2017 (3110) z dnia 16.05.2017; Felietony; s. 96
Reklama