Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Praktyczne ćwiczenia około demokracji i ich skutki

Antypisowska dekoracja na balkonie na rogu Chałubińskiego i Trasy Łazienkowskiej. Antypisowska dekoracja na balkonie na rogu Chałubińskiego i Trasy Łazienkowskiej. Kuba Atys / Agencja Gazeta
Rzecz nie tyle w tym, że w Polsce zdarzyły się przypadki prawnego woluntaryzmu – bo tak bywa wszędzie – ile w tym, że powoli zaczyna się to traktować jako normalność.

Centralna Komisja do spraw Stopni i Tytułów Naukowych (w skrócie CK) pełni ważną funkcję dla środowiska naukowego. W szczególności decyduje o nadawaniu profesur, ustala składy komisji przeprowadzających przewody habilitacyjne i rozpatruje odwołania od postanowień rad wydziałów odmawiających tytułów i stopni naukowych.

CK jest wybierana przez środowisko naukowe i działa kadencyjnie. Spraw personalnych rozpatrywanych przez ten organ jest wiele, co sprawia, że kandydaci na profesorów i doktorów habilitowanych nieraz oczekuję około roku na postanowienia CK.

Szczególnie newralgiczny czas ma miejsce na początku kadencji, bo trzeba wybrać przewodniczącego, a bez jego podpisu nie można np. przesłać wniosku o nadanie tytułu profesora do Kancelarii Prezydenta, a bez tego Prezydent RP nie może wręczyć nominacji.

Do niedawna procedura wyboru była następująca. Ogół członków CK wybierał dwie osoby spośród swego grona, które były przedstawiane Prezesowi Rady Ministrów jako kandydaci. Jedna z kandydatur była powoływana na stanowisko przewodniczącego.

Obecna CK rozpoczęła kadencję na początku 2017 r. Od razu wybrała kandydatów na stanowisko szefa. Wszelako p. Szydło nie podjęła żadnej decyzji. Z nieoficjalnych przecieków wiadomo, że obie kandydatury jej się nie spodobały. 21 kwietnia 2017 r. zmieniono ustawę o stopniach i tytułach naukowych w ten sposób, że Prezes Rady Ministrów powołuje przewodniczącego CK spośród wszystkich członków tego organu. Stało się to 16 maja 2017 r.

Premier nie dopełniła ciążącego na niej obowiązku

Nie wiem, dlaczego kandydaci wybrani przez CK nie podobali się p. Szydło, ani dlaczego w końcu wybrała taką, a nie inną osobę (dlatego nie operuję nazwiskami). Interesują mnie aspekty prawne omawianej sytuacji oraz proste kryteria racjonalności. Jest rzeczą oczywistą, że p. Szydło nie dopełniła ciążącego na niej obowiązku. Obowiązująca (do 26 kwietnia) ustawa nie dawała jej żadnych kompetencji do niepodjęcia decyzji o powołaniu przewodniczącego CK.

Ponadto nie dotrzymała terminu, w którym musiała podjąć stosowne postanowienie. Najwyraźniej czekała na zmianę ustawy (może nawet sama ją inspirowała), aby dokonać nominacji na podstawie swego uznania. Nie wchodzę też w ewentualne motywacje p. Szydło. Może chciała nieco podleczyć frustrację po klapie z wyborem p. Tuska na szefa Rady Europy, może chciała pokazać, kto tu rządzi, może realizowała jakiś plan polegający na stopniowym uzależnianiu kolejnego środowiska od rządowego centrum, może ją zwyczajnie bawiło, że przedłuży czas oczekiwania pewnej liczby osób na tytuł profesora, może otworzyła kanał dla p. Dudy, że nie musi on wręczyć nominacji profesorskiej komuś, kto mu się nie podoba, może był jeszcze jakiś inny powód.

Postępowanie p. Szydło było nie tylko bezprawne (do 27 kwietnia), ale kompletnie absurdalne. Przewodniczący CK nie jest osobistością polityczną i jest rzeczą raczej pewną, że jego działania będą dokładnie takie same, jakie byłyby podjęte przez każdego z dwóch kandydatów wybranych przez CK. Ale p. Szydło zachowała się nie tylko bezprawnie, ale także skrajnie irracjonalnie, ponieważ utrudniła działanie oficjalnego organu państwowego, zapewne spowodowała frustrację pewnej liczby osób czekających na decyzje CK i wygenerowała konflikt ze środowiskiem naukowym.

Woluntaryzm w stosowaniu prawa

Taka postawa, którą zaprezentowała p. Szydło w kwestii powołania przewodniczącego CK, jest określana jako woluntaryzm w stosowaniu prawa, tj. kierowanie się własnymi preferencjami, uprzedzeniami czy nawet humorami w realizacji kompetencji przyznanych organom państwa przez ustawy. To oczywiście ani pierwszy, ani ostatni przypadek tego rodzaju. Zaniechanie zaprzysiężenia prawidłowo wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego przez p. Dudę, odmowa publikacji wyroków tegoż sądu czy doprowadzenie mgr Przyłębskiej do funkcji prezesa TK przez coraz to nowe nowelizacje ustawowe – są tego samego rodzaju przypadkami co sposób mianowania przewodniczącego CK. A skutki woluntaryzmu w przypadku TK są widoczne.

Niektóre są poważne, jak to, że liczba spraw rozstrzyganych przez sąd konstytucyjny gwałtownie zmalała, czy że składy orzekające są dobierane do oczekiwań żywionych przez władzę (kazus wyboru I Prezesa Sądu Najwyższego), a inne zabawne, jak np. otwieranie korespondencji napływającej do sędziów TK przez p. Muszyńskiego, ponoć uznanego przez mgr Przyłębską za jej pełnomocnika w sprawach wszystkich i jeszcze innych, wysłanie p. Biernata, wiceprezesa TK, na długoterminowy przymusowy urlop czy zakwestionowanie (przez p. Muszyńskiego) zakupu książki „Konstytucyjny spór o granice zmian organizacji i zasad działania Trybunału Konstytucyjnego czerwiec 2015 − marzec 2016”, pod red. Piotr Radziewicza i Piotra Tulei.

Ponadto wszechmocny pełnomocnik mgr Przyłębskiej zobowiązał bibliotekarkę do pokrycia kosztów transakcji. Nawiasem mówiąc, nie jest to jedyny przypadek pojawienia się swoistej cenzury. Wydawnictwo Sejmowe wycofało z dystrybucji (niezgodnie z zawartą umową wydawniczą z autorem) książkę W. Brzozowskiego „Niezależność konstytucyjnego organu państwa i jego ochrona”.

Dlaczego podane wyżej przykłady mogą być uznane za ćwiczenia wokół demokracji? Warunki funkcjonowania ładu demokratycznego w danym społeczeństwie nie są łatwe do sformułowania. Naturalna tendencja w tym zakresie polega na budowaniu modeli i wskazywaniu, że rzeczywistość nie odpowiada im dokładnie. Niemniej jednak erozja prawa i jego stosowania jest na pewno niezgodna z elementarnymi wymogami ustroju demokratycznego. Przyczynia się do niej także bezprecedensowa nagonka przedstawicieli dobrej zmiany na wymiar sprawiedliwości, o czym już niejednokrotnie pisałem w swoich felietonach na portalu POLITYKA.PL.

Rzecz nie tyle w tym, że w Polsce zdarzyły się przypadki prawnego woluntaryzmu, bo tak bywa wszędzie, ile w tym, że powoli zaczyna się to traktować jako normalność. To właśnie w takich warunkach nie ma praktycznie możliwości, aby odwołać ministra mimo popełnienia przez niego rażących błędów, bo większość sejmowa broni takowego jak niepodległości. Pan Łapiński, nowy rzecznik p. Dudy, spokojnie oświadczył, że każdy wniosek opozycji o dymisję kogoś jest z góry skazany na niepowodzenie, bo takie są zasady.

Jakoś tak dziwnie się składa, że w związku ze śmiercią I. Stachowiaka na komisariacie we Wrocławiu stanowiska straciło kilku policjantów, w tym wysokiej rangi, ale dopiero wtedy – dokładnie po roku – gdy upubliczniono nowe nagrania. Ale p. Ziobro opowiada, i to przed końcem śledztwa, że przyczyną zgonu nie było użycie paralizatora, ale co innego, np. wpływ amfetaminy zażytej przez denata. Albo więc jest tak, że policjanci są krzywdzeni, bo nie przekroczyli przepisów, albo p. Ziobro (także p. Błaszczak) zwyczajnie wprowadzają opinię publiczną w błąd.

Jak to jest w krajach normalnie demokratycznych?

Warto w tym kontekście przypomnieć tzw. aferę Profumo (sekretarz ds. wojny w rządzie brytyjskim) z 1963 r., polegającą na jego kontaktach z prostytutką także spotykającą się z prawdopodobnym agentem wywiadu radzieckiego, czy aferę Friedoricha (minister rolnictwa w Niemczech) w 2013 r., obwinionego o przekazywanie poufnych wiadomości o jednym z polityków (posiadanie pornografii dziecięcej). Obaj podali się do dymisji, może nie nadzwyczaj chętnie i na wyraźne żądanie swych kolegów partyjnych. Patrząc na to, co dzieje się w Polsce, takie przypadki wyglądają na wzięte z księżyca. Słusznie jeden z polskich polityków rzekł: „Jesteśmy panami, ludzkimi panami”. Ale trzeba dodać: „dla siebie”.

Ktoś powie, że to nic nowego, że przecież poprzednia ekipa też nie była czysta i broniła swoich, a więc promotorzy dobrej zmiany nie mają powodu, aby cokolwiek sobie wyrzucać. Jest to pogląd radykalnie mylny. Grzechy poprzedników nigdy nie uzasadniają przewinień następców. Przedstawiciele PiS, jak jeden mąż i jak jedna niewiasta, mówią: to wyście robili to a to, psuli TK, tolerowali afery, uprawiali nepotyzm, zamiatali afery pod dywan itd.

Nawet jeśli to prawda (ewentualnym krytykom zwracam uwagę na użyty tryb warunkowy), to tego rodzaju konstatacje nie dostarczają nawet minimalnych argumentów dla usprawiedliwienia obecnych ćwiczeń z demokracją, będących de facto zamachami na nią. Tu nie chodzi o takie czy inne zabawy formalne, np. czy ten sędzia został wybrany poprawnie czy nie, ale o tworzenie atmosfery, w której zasada everything goes (wszystko uchodzi) prowadzi do korupcji podstaw ładu społecznego.

Celowo podałem przykład (sprawa CK), który może być uznany za mało ważny. Ot, jakiś tam organ zajmujący się naukowcami i ich sprawami, w końcu nic specjalnie ważnego w całokształcie polityki państwa, inaczej niż np. sprawa TK, którego opanowanie (pardon, uporządkowanie wedle retoryki p. Dudy) jest jednym z kluczowych warunków zmieniania ustroju Polski nawet wbrew ustawie zasadniczej. I aczkolwiek jest to argument chybiony, ktoś może powiedzieć, że w wypadku wyższej konieczności siła (pp. Morawieccy, senior i junior, powiedzieliby, że sprawiedliwość) idzie przed prawem, a potem i tak wszystko wróci do normy.

Otóż jeśli woluntaryzm dotyka już spraw takich jak wybór przewodniczącego CK, a więc dalekich od sporów o fundamenty polityczne, znaczy to, że dobra zmiana może dewastować wszystko, a nawet już zaczyna. A wtedy powrót do demokratycznej normy będzie trudny, o ile w ogóle możliwy.

Pani Szydło kiedyś stwierdziła, że demokracja w Polsce ma się dobrze, ale ktoś trafnie dodał: „Wiemy o tym, bo mamy ją pod całkowitą kontrolą”. Jest to jednak stan rzeczy, który skłania do uznania przechwałki, że demokracja w Polsce jest bodaj najlepszą w Europie, za zwyczajny oksymoron, albowiem demokracja i jej całkowita kontrola wykluczają się.

Na pocieszenie zostanie już tylko zadowolenie z opanowania San Escobar czy możność pokazywania niezbyt jasnych znaków nad głowami przywódców innych państw, np. prezydenta Francji czy kanclerz Republiki Federalnej Niemiec. Ta druga możliwość może się zresztą szybko skończyć, niestety wraz ze środkami na dopłaty dla rolników.    

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną