Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Bilans wizyty Donalda Trumpa w Warszawie. Co zapamiętamy?

Donald Trump pokazał w Polsce inną twarz – politycznego nuworysza aspirującego do roli przywódcy Zachodu. Donald Trump pokazał w Polsce inną twarz – politycznego nuworysza aspirującego do roli przywódcy Zachodu. MSZ / Flickr CC by 2.0
Celem Trumpa w Warszawie było pokazanie się jako gotowego do objęcia roli przywódcy wolnego świata. Ale czy prezydent USA wypełni tę rolę w praktyce?

Donald Trump pokazał w Polsce inną twarz – politycznego nuworysza aspirującego do roli przywódcy Zachodu. To tradycyjna rola prezydentów amerykańskich co najmniej od II wojny światowej. Akceptowana, kontestowana, ale w chwilach kryzysu zawsze oczekiwana. Że żyjemy w epoce, która wykazała, iż wbrew słynnej tezie Fukuyamy historia się nie skończyła, zgadzają się niemal wszyscy. Różne można z tego wyciągnąć wnioski.

Trump przemówił w Warszawie jako rzecznik jedności i obrony Zachodu, wspólnoty euroamerykańskiej, wręcz „cywilizacji zachodniej”. To zupełnie inna retoryka niż podczas kampanii wyborczej i pierwszych tygodni prezydentury Trumpa. Nie wszystkich liderów zachodnich zachwyci, jednak nikt otwarcie przeciw niej raczej nie wystąpi.

Sęk w tym, że wymowa jest niejasna: czy Trump wzywa do konsolidacji czy do jakiejś krucjaty przeciwko wrogom Zachodu? Do zacieśnienia współpracy wokół wartości demokratycznych i wolnościowych czy jakiejś wojny cywilizacji? Retoryka „cywilizacji zachodniej” to jednak język prawicy, wielu liderów zachodnich, z pewnością gotowych do obrony naszych wartości, raczej po taki język by nie sięgnęła, gdy wygłaszają ważne przemówienie o znaczeniu międzynarodowym.

Celem Trumpa – a właściwie jego sztabu politycznego – w Warszawie było pokazanie prezydenta jako gotowego do objęcia roli przywódcy wolnego świata. Ten cel został osiągnięty. Inna sprawa, czy w praktyce tę rolę Donald Trump z powodzeniem wypełni. Na razie tego nie widać. Najnowszy twardy sprawdzian – wspomniany przez prezydenta w Warszawie – to zagrożenie pokoju światowego, jakie przedstawia Korea Północna, prowokująca Trumpa do interwencji militarnej. Czy Trump ulegnie prowokacjom Kima?

Są inne testy: konflikty w Syrii i na Ukrainie, coraz twardszy kurs polityki zagranicznej Kremla. Niektórzy w przemówieniu dopatrzyli się najostrzejszego jak dotąd tonu Trumpa wobec Rosji. Nietrafnie. Bo mimo że nazwał jej działania zagraniczne destabilizującymi, to wyraził nadzieję, że stosunki Zachodu z Rosją wrócą do normalności. Co zresztą byłoby pożądane.

Jak Polacy zapamiętają Trumpa?

Przemówienie Donalda Trumpa na placu Krasińskich będzie w Polsce zapamiętane może bardziej niż przemówienia innych amerykańskich prezydentów w naszym kraju po 1989 r. Słusznie, bo część polska jego mowy była dobrze przemyślana i trafiała w polskie emocje i polską pamięć historyczną. Naturalnie odwoływała się do pozytywnych romantycznych stereotypów, nie wnikając w krytyczną ocenę naszej historii, ale trudno było się spodziewać w takim przypadku czegoś innego.

Trumpowi należy się podziękowanie. Przypomniał globalnej widowni o polskich zmaganiach o wolność i zachowanie własnej tożsamości w skrajnie nieprzyjaznym otoczeniu. Windując siebie na piedestał lidera wolnego świata, windował Polskę jako przykład dla wszystkich narodów miłujących wolność. Publicznie pozdrowił Lecha Wałęsę, żywy symbol wolnościowej narracji o Polsce.
Jednocześnie swoją wizytą wzmocnił obóz rządzący. Propagandowo i politycznie.

Niewygodne politycznie dla PiS momenty w przemówieniu na placu Krasińskich zostaną w mediach pisowskich zignorowane. Chodzi o gest Trumpa wobec Lecha Wałęsy, brak wzmianki o żołnierzach wyklętych, odnotowanie martyrologii żydowskiej, podkreślenie rządów prawa i wolności słowa jako zasad Zachodu, co być może było delikatną przyganą pod adresem obecnego rządu.

Sukces obozu PiS?

Generalnie PiS może być zadowolony. Wizyta przebiegła tak, że propaganda pisowska może ją przedstawiać jako dowód sojuszu nie tylko politycznego, ale i ideowego: trumpizm, pisizm, dwa bratanki. A amerykańska – jako dowód, że nie wszędzie w Europie Trumpa nie lubią i nie cenią. I to nie byle gdzie! W ojczyźnie Wałęsy i św. Jana Pawła II! Sceny gwałtownych protestów w Hamburgu przed szczytem G20 z udziałem Trumpa będą pokazywane w wielu telewizjach i internecie jako kontrast z entuzjastycznym (nawet jeśli troszkę wyreżyserowanym) przyjęciem Trumpa w Warszawie. Kolejny punkt dla PiS.

Co do konkretów, to urobek jest mniej efektowny, choć i tu PiS sporo dobra nagromadził. Trump podżyrował kontrowersyjny w Unii pomysł Trójmorza. Na szczęście ani on, ani prezydent Duda nie nadali mu wymowy antagonizującej „starą Unię”. W sprawach bilateralnych ważna jest zapowiedź, że rząd USA wyraża zgodę na zakup przez Polskę pocisków „Patriot” (oraz przywołanie, wreszcie, „muszkieterskiego” artykułu 5. traktatu o NATO), a także porozumienie o zakupie amerykańskiego gazu (choć nie wiadomo, czy korzystne cenowo dla polskiego odbiorcy).

Nie wiemy też dokładnie, co miał na myśli Trump, gdy na konferencji prasowej po spotkaniu z Dudą oświadczył, że nie było na nim rozmowy o gwarancjach bezpieczeństwa dla Polski. To się z pewnością wyjaśni, bo musi. Tradycyjnie nie wyjaśniła się natomiast kwestia zniesienia wiz wjazdowych dla obywateli polskich.

Tak naprawdę jednak na scenie światowej liczy się efekt wizyty Trumpa nie w Warszawie czy na szczycie Trójmorza, tylko w Hamburgu. Tam nikogo z trójmorskich liderów nie będzie, nie będzie prezydenta Dudy ani ministrów Szczerskiego i Waszczykowskiego, nie mówiąc o premier „Shydlo”. Trump zatrzymał się w Warszawie, by przygotować grunt pod swój występ na szczycie G20.

Prezydent Trump, choć pomógł PiS-owi i nie dostrzegł obecnej opozycji, nie przyjechał tylko do PiS. Przyjechał też do Polski i wyświadczył jej moralną przysługę. Reszta należy do Polaków.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną