Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Polska Russiagate

Zastępca Macierewicza też ma rosyjskie powiązania

Bartosz Kownacki z Antonim Macierewiczem Bartosz Kownacki z Antonim Macierewiczem Tomasz Paczos / Fotonova
W tle amerykańskiej „Russiagate”, dochodzenia w sprawie ingerencji Rosji w amerykańskie wybory prezydenckie, ujawniane są nowe fakty o rosyjskich wpływach w Polsce. Tym razem obejmujące wiceministra obrony Bartosza Kownackiego i innych ludzi bliskich PiS.
Mariusz Piskorski, szef prokremlowskiej partii Zmiana, przebywa dziś w areszcie podejrzany o szpiegostwo na rzecz Rosji.Mateusz Jagielski/EAST NEWS Mariusz Piskorski, szef prokremlowskiej partii Zmiana, przebywa dziś w areszcie podejrzany o szpiegostwo na rzecz Rosji.

Artykuł w wersji audio

W Ameryce właśnie na jaw wypłynęły maile, które dowodzą, że najstarszy syn prezydenta USA, a zarazem jego doradca Donald Trump junior na początku czerwca 2016 r. przyjął – i to z entuzjazmem – ofertę wysłaną mu przez pośrednika Kremla: propozycja dotyczyła przekazania dokumentów obciążających Hillary Clinton, kandydatkę demokratów w zbliżających się wówczas wyborach prezydenckich. Większość maili Clinton, jeśli nie wszystkie, została wykradziona przez rosyjskich hakerów. Na razie prezydent Trump, nowy bohater pisowskiego ludu po ostatniej wizycie w Polsce, twierdzi, że nie wiedział o spotkaniach swych współpracowników z Rosjanami.

Tropy w taśmach

Ujawnienie spotkań młodego Trumpa z rosyjską prawniczką i powiązanym z Moskwą lobbystą skłoniło niektórych do snucia porównań między amerykańską aferą okołowyborczą a polską aferą taśmową, która wyniosła PiS do władzy – publikowane w odcinkach nagrania osłabiły PO, dając paliwo partii Jarosława Kaczyńskiego, której działacze dziwnym trafem nie zostali podsłuchani.

Roman Giertych, reprezentujący podsłuchanych w restauracji Sowa i Przyjaciele polityków PO Radosława Sikorskiego i Jacka Rostowskiego, opublikował niedawno na Facebooku wpis pod jednoznacznie brzmiącym tytułem „Maskirowka” (tak w nomenklaturze rosyjskich służb nazywa się działanie maskujące rzeczywistą akcję), który dotyczy afery taśmowej. Giertych odświeża taką oto tezę: afera taśmowa to przynajmniej w części robota rosyjskich służb, które wykorzystały fakt, że główny organizator procederu podsłuchowego, skazany niedawno za to w pierwszej instancji na 2,5 roku więzienia Marek Falenta, był winny rosyjskiej Kuzbaskiej Kompanii Paliwowej (KTK), zajmującej się m.in. wydobyciem węgla i handlem nim, 26 mln dol.

„Na to, że Falenta poszedł na jakiś układ z Rosjanami, wskazuje fakt, że mimo tak ogromnego długu żyje i się nie ukrywa. Takich pieniędzy nikt nie daruje. Jeżeli im nie zapłacił, to musiał się inaczej dogadać. Braliśmy pod uwagę, że w ramach rekompensaty odpalił podsłuchy” – to cytat z anonimowej wypowiedzi jednego z szefów polskich służb, cytowanej kilka miesięcy temu przez „Gazetę Wyborczą”. Skądinąd wiadomo, że Falenta mógł być zły na rząd za to, że po najeździe na jedną z jego firm Centralnego Biura Śledczego miał stracić 100 mln zł. W ramach zemsty i rekompensaty zaoferował Rosjanom nagrania – głosi teoria, której zwolennikiem jest najwyraźniej Roman Giertych. „Te wszystkie okoliczności pozwalają mi postawić publicznie tezę: jest wysoce prawdopodobne, że afera podsłuchowa była pierwszą operacją rosyjską na terenie państw zachodnich, gdzie zastosowano połączenie metod szpiegowskich, gospodarczych oraz politycznych celem popchnięcia wydarzeń politycznych w zamierzonym przez Kreml kierunku. I fakt, że tym kierunkiem są rządy partii rzekomo antyrosyjskiej, nie ma żadnego znaczenia. Prawica Republikańska w USA też zawsze była najbardziej antyrosyjska. Wprowadzanie w błąd jest bowiem istotą maskirowki” – konkluduje w swoim wpisie Giertych.

W tym przypadku „maskirowka”, czyli zatarcie śladów, miało polegać na skierowaniu tropów w kierunku kelnerów. Ale nie tylko. Zdaniem Giertycha znaczącą rolę w sprawie odegrali również ludzie związani z Mariuszem Kamińskim, który wówczas był szefem CBA. To oni pierwotnie mieli zorganizować całą akcję podsłuchową. Z wpisu byłego lidera LPR wynika, że na początku kelnerzy „w licznych warszawskich restauracjach” pracowali dla służb, nagrywając biznesmenów. „Celem tej operacji wymyślonej najprawdopodobniej w najbliższym otoczeniu Mariusza Kamińskiego było uzyskiwanie informacji z rozmów biznesmenów celem zwalczania korupcji”. Dopiero potem działalność została rozszerzona o polityków PO i związane z nimi osoby. A na samym końcu, gdy kelnerzy nawiązali kontakt z Falentą, pod całą akcję mieliby podłączyć się Rosjanie. Skądinąd ostatni wyciek nagrań z ks. Kazimierzem Sową pokazuje, że akcja się nie skończyła i może potrwać jeszcze długo i że „jakieś służby” tymi materiałami wciąż grają.

Warto przy okazji przypomnieć, że udziały w Sowie i Przyjaciołach mieli ludzie związani z Grupą Radius, działającą na rynku nieruchomości, którą kontroluje z kolei człowiek powiązany z rosyjskim obozem władzy. Mający takie same związki ludzie zakładali też inną warszawską restaurację Lemongrass, w której także mieli być podsłuchiwani politycy Platformy. Wszystko to dokładnie opisał Tomasz Piątek w opublikowanym właśnie bestsellerze „Macierewicz i jego tajemnice” (więcej na temat książki pisaliśmy w POLITYCE 27), za co teraz jest sprawdzany przez wojskowych prokuratorów. Warto tylko dodać, że stosowanie tego typu metod w walce politycznej nie jest niczym nowym dla wschodnich specsłużb. Więcej – to jedna z ich ulubionych metod.

Rosyjski wypad wiceministra

W tle afery z kampanią Trumpa informacje o dziwnych powiązaniach i sympatiach polskich polityków kierowanych na Wschód pojawiły się również w najważniejszych europejskich gazetach. Niemiecki „Frankfurter Allgemeine Zeitung” opisał właśnie zagadkową działalność wiceministra obrony Bartosza Kownackiego, który w 2012 r. pojechał do Rosji w roli obserwatora wyborów prezydenckich. Wyborów, o których Rada Europy i OBWE pisały, że odbyły się z naruszeniem demokratycznych procedur i z poważnymi nieprawidłowościami.

Kownacki to formalnie pierwszy zastępca Antoniego Macierewicza, którego to bogate związki z ludźmi Kremla i rosyjskich służb także opisał Tomasz Piątek (o tego typu dziwnych relacjach i decyzjach szefa MON pisała również POLITYKA 42/16 i 48/16). Jak ustalił autor tekstu w FAZ Konrad Schuller, Kownacki wybrał się do Rosji w dość podejrzanym towarzystwie, na zaproszenie – jak sam przyznaje – organizacji założonej przez proputinowskich nacjonalistów. Nie dołączył jednak do misji OBWE, tak jak 10 innych obserwatorów z Polski, ale wyjechał jako przedstawiciel „organizacji pozarządowych” (mimo że był posłem). Dziś wiadomo, że rekrutowaniem takich „niezależnych” obserwatorów zajmowały się organizacje jawnie prokremlowskie, koordynowane przez rosyjskie władze. Jedną z nich był Komitet Obywatelski Uczciwe Wybory, kierowany przez ludzi Putina.

Wśród tego typu „wysłanników” z Polski poza Kownackim byli Mariusz Piskorski, szef prokremlowskiej partii Zmiana, który przebywa dziś w areszcie podejrzany o szpiegostwo na rzecz Rosji, oraz Marian Szołucha, który po dojściu PiS do władzy na kilka dni został wiceszefem rady nadzorczej podległej MON Państwowej Grupy Zbrojeniowej (!). Gdy wyszły na jaw jego związki z prorosyjskimi środowiskami w Polsce, podał się do dymisji. Kownackiemu, Piskorskiemu i Szołusze towarzyszył również Andrzej Romanek, ówczesny poseł Solidarnej Polski, partii założonej przez Zbigniewa Ziobrę, który później pojechał na Krym „obserwować” tzw. referendum decydujące o przyłączeniu Krymu do Rosji. Romanek razem z Piskorskim w 2014 r. byli „obserwatorami” także w mołdawskiej Gaugazji, gdy jej rosyjscy mieszkańcy wyrazili w „referendum” chęć przyłączenia się do stworzonej przez Rosję unii celnej. Nie spotkały go z tego powodu żadne konsekwencje: dziś jest wiceprezesem Tauronu Ekoserwis, jednej ze spółek córek państwowej spółki energetycznej Tauron.

Wróćmy jednak do Kownackiego. Według Konrada Schullera obecny wiceszef MON pojechał do Rosji na zaproszenie Europejskiego Centrum Analiz Gospodarczych (ECAG), prorosyjskiego think tanku założonego przez Piskorskiego, z którym związani byli pozostali członkowie misji. Podejrzewany o szpiegostwo polityk miał też wprowadzać Kownackiego do założonego przez skrajnie nacjonalistycznych polityków z całej Europy Sojuszu Europejskich Ruchów Narodowych (AENM). Grupuje on partie w rodzaju węgierskiego Jobbiku czy francuskiego Frontu Narodowego, które dziś – jak twierdzi choćby znany z tropienia rosyjskich wtyczek w Polsce facebookowy profil „Rosyjska V kolumna w Polsce” – są niemal bez wyjątku otwarcie proputinowskie. Cytowany przez FAZ szef brytyjskich nacjonalistów i działacz AENM Nick Griffin przyznał, że w Polsce na rzecz tego Sojuszu działał Piskorski i inny polityk. Zapamiętał tylko jego imię – Bartosz.

Po publikacji FAZ Kownacki zdecydowanie zaprzeczył, że utrzymywał jakiekolwiek kontakty z Piskorskim, jego partią i organizacjami prorosyjskimi, w tym ECAG. Przyznał się jednak do związków z AENM i zapewnił, że to na zaproszenie tej organizacji, zastępując prof. Ryszarda Bendera, marszałka seniora Senatu, pojechał do Rosji. Nie zaprzeczył również, że towarzyszyli mu Romanek i Szołucha, którzy współpracowali z ECAG. Szybko jednak się okazało, że Kownacki kluczy i nie wszystko, co mówi, jest do końca zgodne z prawdą. Dociekliwi internauci wytknęli mu, że nie mógł zastąpić marszałka seniora Senatu Bendera, bo Ryszard Bender nie zasiadał już wtedy w Senacie – jego kadencja skończyła się w 2011 r.

Na światło dziennie zaczęły też wypływać inne, niewygodne dla Kownackiego fakty. Bliski współpracownik Piskorskiego, wiceszef Zmiany Konrad Rękas, twierdzi, że Kownacki nie mógł jechać do Rosji jako przedstawiciel AENM, bo do tej organizacji dołączył dopiero kilka miesięcy po rosyjskich wyborach. Internetowi szperacze, z „Rosyjską V kolumną w Polsce” na czele, szybko wytropili relację, która ukazała się w kojarzonym z dawnym środowiskiem ROP Jana Olszewskiego serwisie Bydgoszcz24.pl (Kownacki był asystentem Olszewskiego, zaś w kadencji 2011–15 posłem z tego miasta). Zawierała takie zdania: „W imieniu Europejskiego Centrum Analiz Geopolitycznych rosyjskie wybory prezydenckie obserwował poseł Bartosz Kownacki (Solidarna Polska). W jego ocenie wybory były przeprowadzone bez nadużyć, a co więcej: w niektórych aspektach rosyjskie procedury są bardziej demokratyczne niż w Polsce”. Co ciekawe jednak, ten fragment zniknął z tej wersji artykułu, która wciąż jest dostępna w serwisie. Ale nadal można go znaleźć, posługując się jego wewnętrzną wyszukiwarką lub zaglądając do kodu źródłowego strony z artykułem.

Jednak i te wypowiedzi Kownackiego, które się zachowały, są zadziwiające, nawet jeśli się pamięta, że zostały wypowiedziane dwa lata przed rosyjską aneksją Krymu. O wyborach w Rosji obecny wiceszef resortu obrony mówił tak: „Sam akt głosowania był demokratyczny”, „akt głosowania jest w Rosji bardziej zabezpieczony niż w Polsce”, a także: „Moim zdaniem w Rosji nie było potrzeby fałszowania wyborów na masową skalę”.

Kownacki stwierdził przy tym, że gdyby był Rosjaninem, na wybory by nie poszedł, bo na listach wyborczych był tylko Putin i dwóch koncesjonowanych od 20 lat opozycjonistów. W serwisie agencji iarex.ru Tomasz Piątek wyszperał wypowiedź Kownackiego z 2013 r., w tekście poświęconym Ukrainie i jej stowarzyszeniu z UE. Obecny wiceminister obrony kraju członkowskiego UE i NATO miał powiedzieć: „Nigdy nie byłem fanem Unii Europejskiej. Należę do rosnącej liczby ludzi, którzy uznają, że w swoim obecnym kształcie ona długo nie pociągnie”. Pytanie, czy wiceminister Kownacki nadal tak uważa, zważywszy na pełnioną przez niego funkcję, raczej nie powinno z jego strony pozostać bez odpowiedzi.

100 tys. od oligarchów

Sprawa Kownackiego odbiła się echem w Europie. Brytyjski „Guardian”, szeroko ją omawiając, przypomniał oparte na wykradzionej przez hakerów korespondencji ustalenia znanego ukraińskiego serwisu InforNapalm, który pisze o rosyjskiej agresji na Ukrainę. Wynika z nich, że Rosja finansuje działalność skrajnych organizacji w Polsce. Osobą, która przez pewien czas pośredniczyła w kontaktach i przelewała ich działaczom pieniądze, jest niejaki Aleksandr Usowski, obywatel Białorusi. Przedstawiający się jako historyk, dziennikarz i publicysta Usowski miał dostać 100 tys. euro od dwóch osób – putinowskiego deputowanego do Dumy Konstantina Zatulina, zaangażowanego we wspieranie różnych prorosyjskich ruchów w dawnym ZSRR i bloku radzieckim, oraz oligarchy Konstantina Małofiejewa, który działa na tym samym polu – wspierał m.in. separatystów na Ukrainie, a także miał maczać palce w niedawnej próbie prorosyjskiego puczu w Czarnogórze.

Zebrane przez Usowskiego pieniądze poszły m.in. na organizowanie antyukraińskich demonstracji w Polsce i innych krajach Europy Środkowej oraz na wsparcie dla skrajnie prawicowych organizacji typu Obóz Wielkiej Polski, Związek Słowiański czy wspomnianej Zmiany. Białorusin chwalił się też kontaktami z politykami Kukiz’15 i partii Janusza Korwin-Mikkego. Z przechwyconej korespondencji Usowskiego wynika, że na organizację manifestacji w Lublinie, Rzeszowie i Krakowie, które odbyły się w drugiej połowie 2014 r., wydał 13,5 tys. euro. A także – że inspirował i finansował akcje niszczenia ukraińskich pomników na Podkarpaciu, w tym najgłośniejszą – w Hruszowicach koło Przemyśla, gdzie aktywiści OWP sprofanowali pomnik ku czci UPA.

Rosjanom zależało również na wprowadzeniu do Sejmu i sejmików wojewódzkich prorosyjskich działaczy. „Dawid, w zeszłym tygodniu byłem w Moskwie. Zapytano mnie, czy można wprowadzić do Sejmu dziesięcioro naszych ludzi – żeby stworzyć prorosyjską frakcję. Powiedziałem, że można. We wtorek będzie decydować się kwestia pieniędzy dla wyborów. Jeżeli zostaną przydzielone – potrzebujemy ciebie jako kandydata. Jesteś znany w Polsce, ale najważniejsze, że ciebie zna Ławrow” – to jedna z wiadomości, którą w lipcu 2015 r. Usowski wysłał do Dawida Hudźca, działacza OWP wspierającego separatystów w Doniecku.

Zmiana zadań wśród ludzi Putina, odpowiedzialnych za prorosyjskie akcje w Europie, spowodowała, że – jak twierdzi InforNapalm – Usowski stracił wsparcie na rzecz grupy innego bliskiego rosyjskiego prezydenta człowieka, a zarazem jednego z głównych ideologów Kremla Władisława Surkowa. To oni teraz mają budować swoją siatkę w Polsce.

To tylko jeden przykład działania prorosyjskiego lobby na terenie Polski. I to raczej z gatunku tych nie najlepiej przygotowanych i skoordynowanych. Ot, znalazł się „pasjonat” z jaką taką wiedzą o Polsce (Usowski jeszcze jako student w 1989 r. krótko mieszkał w naszym kraju), który dostał trochę pieniędzy na zorganizowanie paru akcji propagandowych po aneksji Krymu. Nikt, kto zna sposób działania rosyjskich służb i agentury, nie ma wątpliwości, że podobnych akcji inspirowanych przez ludzi Kremla, ale lepiej zakamuflowanych, jest w Polsce znacznie więcej. Warto sobie uświadomić, że rosyjskie służby po upadku ZSRR, korzystając z agentury i kontaktów, które zbudowały jeszcze w czasach PRL, działały nieprzerwanie, tyle że z różną intensywnością.

Politycy PiS na ślady prowadzące w ich stronę reagują z agresją. Gorzej, że w Ameryce „Russiagate” zajmują się najważniejsze władze państwowe – rządowe agendy, Senat, specjalny prokurator. A kto miałby się zająć polską „Russiagate”, kiedy wszystkie instytucje państwa kontrolują podejrzani i ich koledzy?

Polityka 29.2017 (3119) z dnia 18.07.2017; Polityka; s. 19
Oryginalny tytuł tekstu: "Polska Russiagate"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną