Grzegorz Schetyna powtarzał w ubiegłym tygodniu swoim posłom, że „trzeba wyjść ze słoika” (wymiennie używał słowa „akwarium”). Wyjść z Sejmu na ulice, być z ludźmi. To przede wszystkim tam aktywna miała być opozycja. W miastach, miasteczkach, na skrzykiwanych co rusz protestach przeciwko autorytarnym zapędom rządzących. Poprzedni, grudniowy kryzys parlamentarny pokazał, że przy władzy większościowej pole manewru opozycji jest ograniczone, a wszystkie działania obstrukcyjne mają znaczenie symboliczne.
W praktyce – górą zawsze będzie PiS, taką władzę dostał w 2015 r. Na wyłamanie się posłów z obozu rządzącego też nie ma co liczyć – Jarosław Gowin, choć ze skwaszoną miną, głosował za demontażem państwa prawa. PiS ma zresztą w odwodzie część kukizowców, posłów z kół Republikanów oraz Wolność i Solidarność (rozłamowcy Kukiz’15), a także kilku niezrzeszonych. Jest z czego dobierać. Wystarczy spojrzeć na wyniki głosowania ustawy zawłaszczającej Sąd Najwyższy – poza klubem PiS poparło ją jeszcze czterech posłów (WiS + 1 niezależny), a 23 się wstrzymało. To potencjalne zaplecze władzy. – Wysłali czytelny sygnał, że są w gotowości. PiS coś im obieca i będzie mógł liczyć na ich wsparcie – tłumaczą zgodnie politycy PO i N.
A jeszcze tydzień wcześniej, kiedy Sejm procedował ustawy o KRS i ustroju sądów powszechnych, wydawało się, że członkowie ruchu Kukiza chcą zerwać z łatą „opozycji koncesjonowanej”. Dołączyli przecież do posłów PO, N, PSL, UED i wyjęli swoje karty do głosowania (chodziło o to, aby zerwać kworum – jednak PiS się zabezpieczył, przekonując do udziału w głosowaniu członków kół). Nawet władze PO przyjęły to wówczas za dobrą monetę. Jednak w zachowaniu kukizowców trudno dostrzec konsekwencję i jakąś przemyślaną strategię.