Nikt prezydenta Andrzeja Dudy nie atakuje tak brutalnie, tak konsekwentnie i na tak dużą skalę jak Zbigniew Ziobro. Owszem, po podwójnym wecie do ustaw sądowych były tu i ówdzie wypowiedzi posłów PiS czy prawicowych komentatorów krytyczne wobec prezydenta, fruwały też teorie całkiem odlotowe panów Targalskiego czy Gadowskiego; ale tylko działania ministra sprawiedliwości układają się w regularną kampanię.
Grunt przygotowali wiceministrowie, a zarazem posłowie Michał Wójcik i Patryk Jaki, którzy pouczyli prezydenta, że złamał obietnicę, że wymięka, że inaczej się z nim umawiali.
Potem było oświadczenie Solidarnej Polski (partia Ziobry, gdyby ktoś zapomniał), że decyzja Dudy była szkodliwa dla Polski. W tym tygodniu ukazały się zaś dwa wywiady z samym Ziobrą, zaskakujące w treści i formie; dość powiedzieć, że nawet komentator „Sieci Prawdy” Piotr Zaremba nazwał wywody Ziobry z tego tygodnika „żenującym wywodem”. Trudno się nie zgodzić.
Co powiada minister w „Sieciach” i „Gazecie Polskiej”?
Że prezydent składa „poświęcenie naszych środowisk, włącznie ze sprawą Smoleńska”, na ołtarzu poprawności politycznej i potrzeb wizerunkowych.
Że jak się Duda nie opamięta, to będzie się cieszył rolą młodego komentatora z własną ochroną.
Że w Pałacu są ludzie, którzy niczym larwy chcą się rozwijać w ciele prezydenckiego zaplecza.
Że prezydent w przeciwieństwie do pana ministra nie ma wielkiego doświadczenia.
Że jak prezydent przedstawi propozycję inną, niż chce Ziobro, to wybierze drogę Marcinkiewicza i Giertycha.
Że usłyszał „ton kapitulanctwa”, że Duda pomógł opozycji, że musi być wierny wartościom, a nie oglądać się na to, czy mu przyklaskują w TVN.