Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Absolutyzm maskujący relatywizm

Pan Ziobro wielokrotnie grzmiał na to, że sądy są opieszałe. Pan Ziobro wielokrotnie grzmiał na to, że sądy są opieszałe. Rae Allen / Flickr CC by 2.0
Nic dziwnego, że wypowiedzi promotorów tzw. dobrej zmiany w Polsce na temat reform w prawie wprost ociekają od deklarowanych wartości.

Ustawodawcy zawsze starali się usprawiedliwiać wydawane przez siebie przepisy racjami moralnymi. Czynili tak wszyscy, niezależnie od tego, czy byli dyktatorami, konserwatystami, liberałami, przedstawicielami lewicy czy zwolennikami demokracji. I nadal tak jest.

Nic dziwnego, że wypowiedzi promotorów tzw. dobrej zmiany w Polsce na temat reform w prawie wprost ociekają od deklarowanych wartości. W poprzednim felietonie (ukazał się miesiąc temu) cytowałem fragment uzasadnienia jednego projektu ustawy, w którym upominano Sąd Najwyższy, aby uwzględniał dualizm wyznawanych wartości (oczywiście chrześcijańskich) i obowiązującego prawa, mogący prowadzić do poczucia niesprawiedliwości społecznej.

Wszystkie grzechy środowiska sędziowskiego

Podobnych deklaracji jest bardzo wiele w obozie dobrej zmiany. Towarzyszy im akompaniament bardzo ostrych zarzutów wobec sędziów o kolesiostwo, korupcję, korporacyjność, bezduszność, protekcjonalizm, upolitycznienie i szereg innych grzechów. Wielokrotnie już pisałem o tym, że polskie środowisko sędziowskie (podobnie jak odpowiednie grupy zawodowe w innych krajach) jest zbiorowością statystyczną. A to znaczy, że muszą się w nim znaleźć. Stwierdzenia, że wymaga ono gruntownej sanacji moralnej, jako całość są absurdalne, zarówno z metodologicznego, jak i socjologicznego punktu widzenia.

Biorąc pod uwagę perspektywę filozoficzno-prawną, zacytowany fragment wyraża tzw. absolutyzm aksjologiczny, tj. przeświadczenie, że sfera wartości jest ważniejsza od konkretnych uregulowań prawnych, zawsze relatywnych. Wszelako zakres przywoływanych wartości, mających być inkorporowanymi w system prawa, jest notorycznie sporny. Tak to już się składa, że gdy jedni domagają się, aby był on szeroki (tak postulują liderzy dobrej zmiany), inni zalecają niejaką powściągliwość, np. w postaci koncepcji minimum treści prawa natury.

Spór ten zapewne nigdy nie zostanie rozstrzygnięty, a jest ważny np. dla interpretacji słynnej formuły Gustawa Radbrucha, że ustawa rażąco niesprawiedliwa nie jest prawem. Historia zdaje się przemawiać za tym, że ład demokratyczny i koncepcja minimum prawa natury stanowią optymalne środowisko ustrojowe dla racjonalnego funkcjonowania aksjologii w prawie. Wszelako deklaracje sobie, a praktyka sobie. Dalej rozważę kilka przykładów zaczerpniętych z bieżącej praktyki prawnej w Polsce.

Nieneutralna prezes Trybunału

Okazało się, że p. Przyłębski, obecny ambasador Polski w Republice Federalnej Niemiec, niegdyś (jeszcze jako student) podpisał zobowiązanie do współpracy z SB. Nie wspomniał o tym w oświadczeniu lustracyjnym, co sprawiło, że IPN wszczął procedurę związaną z tzw. kłamstwem lustracyjnym.

Prokurator IPN umorzył sprawę, argumentując, że samo podpisanie rzeczonej deklaracji nie może być uznane za tajną i świadomą współpracę z organami bezpieczeństwa. Pojawiły się głosy, że ponieważ p. Przyłębski jest człowiekiem dobrej zmiany, tak zinterpretowano prawo, aby nie został pociągnięty do odpowiedzialności. Nie zgadzam się z tym, gdyż tzw. ustawa lustracyjna z 2007 r. definiuje tajną i świadomą współpracę z SB jako coś więcej niż podpisanie wspomnianej deklaracji.

Znane materiały nie dają wystarczającej podstawy do oskarżania p. Przyłębskiego o to, że dopuścił się zarzucanej kooperacji z organami bezpieczeństwa. Wszelako dwa inne fakty są bulwersujące w rzeczonej sprawie. Po pierwsze, prokurator IPN powołał się na ugruntowane orzecznictwo TK i SN w sprawie interpretacji przepisów o jawnej i świadomej współpracy. Nikt z oficjeli dobrej zmiany i jej propagandzistów nie zwrócił uwagi na to, że IPN uznał grupę kolesiów (a nawet dwie) za właściwe gremium dla likwidacji konfliktu pomiędzy sprawiedliwością (jako wartością) i „bezdusznym” obowiązującym prawem. Wszelako rzeczeni kolesie, zdaniem tychże samym oficjeli i wspomagających ich propagandzistów, nie mają prawa zajmować się sprawą p. Kamińskiego czy też kwestionować jawnie niekonstytucyjne poczynania obecnej władzy wobec Trybunału Konstytucyjnego.

Po drugie, rozumiejąc małżeńskie uczucia mgr Przyłębskiej, zdumiewa fakt, że pozwoliła sobie na publiczny komentarz w sprawie swojego małżonka, przychylny dla decyzji IPN. Gdy p. Rzepliński wypowiadał się w rozmaitych sprawach, rozdzierano szaty, że łamane są zasady politycznej neutralności sędziów, natomiast wypowiedź mgr Przyłębskiej przeszła bez echa. A co wtedy, gdy obecna prezeska TK będzie rozpatrywała jakiś kolejny problem interpretacyjny związany z ustawą lustracyjną?

Pieniactwo Ziobry

Pan Ziobro publicznie zarzucił jednej sędzi Sądu Okręgowego w Warszawie, że jest nieudolna, i w związku z tym został pozwany za naruszenie jej dóbr osobistych. Pozew został złożony w grudniu 2016 r., pierwsza rozprawa została wyznaczona na marzec 2017 r. Pełnomocnik p. Ziobry złożył w maju 2017 r. wniosek o wyłączenie wszystkich trzystu sędziów z orzekania w tej sprawie.

Rzecz musi być rozpatrzona przez odpowiedni Sąd Apelacyjny. Czy wniosek pełnomocnika był zasadny? Formalnie tak, ale wygląda na trick w celu opóźnienia postępowania. Pan Ziobro wielokrotnie grzmiał na to, że sądy są opieszałe. Najwyraźniej jego moralizatorskie filipiki nie dotyczą spraw, w których uczestniczy w charakterze strony procesowej. Wtedy epatuje wezwaniami do przestrzegania zasad sprawiedliwości, np. wobec sędzi, która kiedyś ukarała go grzywną. Tak naprawdę to p. Ziobro uprawia zwyczajne pieniactwo, a więc jest przykładem postawy stanowiącej jedną z przyczyn opieszałości sądów. Zamiast pracować nad reformą prawa m.in. ukrócającego pieniactwo, reformuje sądy tak, aby mieć wpływ na ich działalność w celach niekoniecznie tylko ogólnopolitycznych.

Może warto przypomnieć, że p. Ćwiąkalski zrezygnował z kierowania resortem sprawiedliwości, gdy ktoś popełnił samobójstwo w więzieniu. Ostatnio dwie osoby odebrały sobie życie w areszcie w Białołęce. Owszem, odwołano dyrektora tego zakładu, ale p. Ziobro nadal trwa na swym stanowisku.

Empatia Ziobry

I to jest jedna z różnic między dobrą zmianą a okresem, w którym kraj znalazł się w ruinie. Pan Ziobro dowiedziawszy się o tragedii Polki zgwałconej w Rimini, natychmiast wysłał tam prokuratora i trzy towarzyszące mu osoby. Formalnie jest to dopuszczalne, ale pojawiło się pytanie o bliższy cel tej wyprawy. Prokuratura nie bardzo umie odpowiedzieć. A sprawa jest chyba prosta, mianowicie p. Ziobro wysłał swoich podwładnych do Rimini, aby udokumentować swoją troskę o sprawiedliwość i jej realizację.

Podobnie jest chyba w przypadku głośnej sprawy o seks z 12-latką w Wołominie. Prokurator najpierw postawił zarzuty nawet o gwałt, ale ostatecznie sprawę umorzył, gdy okazało się, że być może doszło tylko do aktu płciowego (to było bezsporne od początku). Jest to niebywała historia, zważywszy że każdy prawnik musi wiedzieć, że współżycie z nieletnią jest przestępstwem. Od razu podkreślano, że decyzja prokuratora w Wołominie nie jest ostateczna. I bardzo prędko wkroczył prokurator krajowy i zapowiedział powrót do sprawy.

Pan Ziobro też dał głos i zapowiedział, że oceni sprawę, a przy okazji (i innych podobnych, np. w związku ze zbiorowym gwałtem w Łodzi) wypowiedział serię aksjologicznych ogólników o surowym stosunku do przestępców, natomiast empatycznym – do ich ofiar. Nie zdziwiłbym się, gdyby kiedyś okazało się, że wołomiński prokurator celowo umorzył sprawę, aby można było pokazać empatię p. Ziobry wobec ofiar.

A tymczasem policja i prokuratura patrzą z niejaką wstrzemięźliwością na przemoc wobec cudzoziemców. Pewien Ukrainiec został ciężko pobity w Lublinie i przy okazji zelżony. Sprawców ujęto, ale okazuje się, że nie ma powodów, aby przestępstwo uznać za popełnione na tle nienawiści narodowościowej (kara może być wtedy surowsza). W tym i podobnych przypadkach górę bierze aksjologia chyba najmocniej reprezentowana przez p. Błaszczaka. Przy okazji informuję, że na uniwersytecie Linköping (Szwecja) została obroniona praca doktorska (autor J. Josefsson) „Dzieci na granicach”, poświęcona konfliktowi pomiędzy prawami dzieci do otrzymania azylu a ograniczeniami imigracji wprowadzanymi przez niektóre rządy europejskie. Może polskie władze ją przestudiują, aczkolwiek, z drugiej strony, można mieć zasadne wątpliwości, czy cokolwiek z niej zrozumieją.

Patryk Jaki zabłysnął

Mój ulubieniec, p. (nie byle) Jaki też nie próżnował. Zbulwersowany sprawą w Rimini, oświadczył, że sprawcy zasługują na tortury i karę śmierci. Z pierwszego postulatu wycofał się, ale podtrzymał drugi. Pan (nie byle) Jaki ma oczywiście prawo do głoszenia swoich poglądów na repertuar kar za przestępstwa. Nie jest jedynym zwolennikiem kary śmierci. Uznawał ją np. ks. prof. Tadeusz Ślipko (zmarły w 2015 r.) czy prof. Bogusław Wolniewicz (zmarły niedawno). Obaj uzasadniali swoje poglądy racjami moralnymi, ale też mieli poważne wątpliwości, za jakie czyny kara śmierci winna być wymierzana.

Nie jest mi znany przypadek, aby w czasach współczesnych i w społeczeństwach demokratycznych ktoś proponował karę śmierci za gwałt, chociażby bardzo brutalny. Tedy p. (nie byle) Jaki plecie nie byle jakie głupstwa. Byłaby to jego prywatna sprawa, gdyby nie był wysokim urzędnikiem państwa polskiego, na dodatek w resorcie sprawiedliwości. Jako wiceminister w tym właśnie segmencie administracji powinien dobrze wiedzieć, jakie są zasady Unii Europejskiej, których Polska, jako należąca (jak długo jeszcze?) do tej wspólnoty, zobowiązała się przestrzegać. Te zaś mówią wyraźnie i bezwarunkowo, że państwa członkowskie nie mogą wprowadzać tzw. kary zasadniczej.

Tymczasem p. (nie byle) Jaki zabłysnął jako przewodniczący speckomisji badającej reprywatyzację w Warszawie. Mocą swojego imperium wykluczył z posiedzenia przedstawicieli władz stołecznych, gdyż jego zdaniem (wielokrotnie podkreślał „w mojej ocenie”) zadawali pytania zakłócające porządek obrad. Uzasadnienie ze strony p. (nie byle) Jakiego miało charakter czysto moralistyczny, tj. oświadczył on, że pytania pełnomocników są niestosowne wobec lokatorów, którzy przecież tyle wycierpieli. Jakby nie było (bynajmniej nie twierdzę, że traktowanie najemców było bez zarzutu, ale to właśnie trzeba ustalić), aksjologiczna podstawa ograniczania uprawnień stron w postępowaniu w tym wypadku administracyjnym jest chyba wskazówką, w jakim kierunku zmierza reforma wymiaru sprawiedliwości à la p. Ziobro, może nie w samej literze, ale w stworzeniu kanałów dla praktyki aplikacyjnej à la p. (nie byle) Jaki.

Traktuję omówione przypadki nie jako reprezentatywną próbkę, ale jako sygnał ostrzegawczy. Przy całej fragmentaryczności jest to jakaś ilustracja tego, w jaki sposób deklarowany absolutyzm naszpikowany nieprzemijającymi wartościami maskuje praktyczny relatywizm w stosowaniu prawa. I to jest jeden z podstawowych problemów obecnej Polski. Jest bowiem tak, że – jak mawiał Lec – kto ma ciągle wartości w gębie, ma je także w pobliskim nosie. A ponieważ przeciętnemu człowiekowi nie trudno to zauważyć, los wartości nie jest nadmiernie fortunny, tym bardziej że – znowu Lec – to, co nieprzemijające, nie ma terminu realizacji. Wprawdzie prawo bywa uciążliwe, ale nikt nie wymyślił lepszego systemu kontroli społecznej. Jego deprecjonowanie jest zdumiewającym aspektem dobrej zmiany.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama