Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Kielce smutne wielce

Targi obronności w Kielcach obnażają wszystkie braki polskiej armii

W atmosferze sporu ze zwierzchnikiem sił zbrojnych niepodobna myśleć o rozpisaniu nowego planu modernizacyjnego wojska. W atmosferze sporu ze zwierzchnikiem sił zbrojnych niepodobna myśleć o rozpisaniu nowego planu modernizacyjnego wojska. MON / Flickr CC by 2.0
Brak dalekosiężnej wizji, zmiany koncepcji i rewizji priorytetów nie daje powodów, żeby marzyć o skutecznej realizacji czegokolwiek.

Międzynarodowy Salon Przemysłu Obronnego to soczewka skupiająca wszystko, co najważniejsze dla polskiej polityki zbrojeniowej. Jubileuszowa 25. edycja, przypadająca prawie na półmetku rządów obecnej ekipy, pokazuje zmiany trendów i odwrócenie priorytetów, a przede wszystkim spowolnienie kilku dużych programów uzbrojenia.

Ale żeby nie zaczynać na smutno – jest jeden rodzaj wojsk, który może czuć się wygrany. To artyleria. „Bogowie wojny” dostali w tym roku, zaledwie tydzień przed kieleckim salonem, pierwszy z pięciu dywizjonów nowiutkich dział samobieżnych 155 mm Krab. Najnowszy wyrób polskiej zbrojeniówki jest w istocie składakiem zagranicznych i polskich komponentów, który w bólach powstawał bez mała 20 lat, ale jego integracja to wielkie osiągnięcie Huty Stalowa Wola i innych firm artyleryjskiego konsorcjum. W efekcie na wschodniej flance NATO rozmieszczono całkiem pokaźną siłę ognia, bo Kraby trafiły do 11. Mazurskiego Pułku Artylerii w Węgorzewie. Jak tylko dostaną jeszcze precyzyjną amunicję i zostaną wpięte w narodowy system rozpoznania i kierowania ogniem, produkt stanie się systemem, a siła ognia będzie miała rzeczywiście odstraszającą wartość.

Polskie zdolności rażenia

Kraby to niejedyna artyleryjska nowinka w wojsku. Przed wakacjami na uzbrojenie 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej trafił moduł ogniowy samobieżnych kołowych moździerzy automatycznych 120 mm Rak, również wyrób podkarpackiej Huty. Jeszcze bardziej pocieszające jest to, że Raki budowano o połowę krócej niż Kraby – i że w znacznie większym stopniu są czysto polskim produktem. Choć umiejętności łączenia licencyjnych podwozi z kupionymi za granicą wieżami wcale nie ma się co wstydzić, ba, można z niej uczynić polską zbrojeniową specjalność.

Jeśli do tych dwóch systemów artyleryjskich – bliskiego i średniego zasięgu – dodamy jeszcze nabierający tempa program rakiet dalekiego zasięgu Homar, to trzeba uznać, że artylerzyści rozłożyli inne rodzaje wojsk na łopatki. Albo że MON radykalnie zmienił priorytety zakupowe. Albo że akurat teraz materializują się prace realizowane od lat i to w sumie zbieg okoliczności. Wszystko po trochu jest prawdą, fakt faktem, że zdolności rażenia zostają istotnie wzmocnione, a wraz z pozyskaniem Homara – odbudowane.

Ostatnie rakiety taktyczne wycofaliśmy na przełomie wieków. Oparty o amerykańskie wyrzutnie HIMARS Homar ma Polsce zapewnić broń sięgającą 300 km, jakiej nigdy nie dali nam Sowieci. Z tym że do uzbrojenia w takie wyrzutnie naszej armii jeszcze długa droga, bo zaledwie złożyliśmy w USA zamówienie na kluczowe komponenty systemu, który w całości – co nie jest niespodzianką – również stworzy HSW.

Okręty, śmigłowce – wielkie niewiadome

I to z grubsza koniec dobrych wiadomości. W Kielcach nie dowiemy się, kiedy będzie podpisana umowa na system obrony powietrznej, nie będzie decyzji, od kogo i w jakim trybie kupimy okręty podwodne, nie ma mowy o tym, by cokolwiek przyspieszono w sprawie śmigłowców – czy tych wyspecjalizowanych, które MON bez pośpiechu kupuje zamiast Caracali, czy tych uderzeniowych, które rzekomo mają być teraz priorytetem.

Najdobitniejszym dowodem załamania programu śmigłowcowego jest to, że po raz pierwszy w Kielcach nie będzie przedstawicieli europejskiego potentata, Airbus Helicopters. Firma odrzucona przez rząd w 2016 r. jako potencjalny dostawca 50 maszyn, nie tylko nie pokazuje żadnego śmigłowca – a bywały lata, że przed główną halą stały dwa ich produkty – ale nie wysyła też na MSPO żadnego przedstawiciela. Francuzi nadal uczestniczą w postępowaniu na w sumie 12 maszyn (4 morskie i 8 dla sił specjalnych), ale wyraźnie odpuścili sobie walkę. Nie rozumieją, dlaczego to, co było ważne i uzasadnione potrzebami wojska, straciło na znaczeniu w niecały rok, i to w sytuacji, gdy wszyscy dookoła – Czesi, Słowacy, Węgrzy, Rumuni – zakupy śmigłowców mają w planach lub je realizują.

Co ciekawe, mimo deklarowanego przez MON zamiaru postawienia na śmigłowce uderzeniowe, program Kruk też nie ruszył z miejsca. Nie widać, by rekomendacje zawarte w Strategicznym Przeglądzie Obronnym – postulującym kupno kilku eskadr latających niszczycieli czołgów – przekładały się na cokolwiek. Może dlatego, że na papierze łatwo zapisać setkę śmigłowców bojowych, trudniej ją sfinansować.

Nowoczesny śmigłowiec bojowy wyposażony w pociski przeciwpancerne i radar to jeden z najdroższych w zakupie i eksploatacji systemów uzbrojenia. Więc kiedy rozmaite raporty piszą o potrzebie pozyskania nawet 130 śmigłowców typu Apacza, wojskowi patrzą z rozpaczą na pozbawione rakiet Mi-24 i coraz głośniej mówią o potrzebie ich... modernizacji. Żeby mieć cokolwiek. O zapowiedzianej niemal rok temu przez ministra Macierewicza „budowie własnego śmigłowca” już nawet nie pamiętają. Żeby było jeszcze smutniej, na serio zgłaszane są propozycje modernizacji nie tylko Mi-24, ale nawet popularnych niegdyś i nadal najliczniejszych w lotnictwie wojsk lądowych Mi-2.

Zamiast nowych typów broni – unowocześnianie starych

Podobnie dzieje się z czołgami. Choć MON zapisał w Strategicznym Przeglądzie Obronnym zamiar stworzenia czołgu nowej generacji, w praktyce dyskutuje się o przedłużeniu żywotności 40-letnich wozów T-72. Tradycyjnie już propozycję modernizacji – w ślad za sugestiami resortu – przygotował gliwicki Bumar-Łabędy. W zeszłym roku pokazywali kanciastą makietę pod nazwą PT-16, w tym roku nieco bardziej realistyczną wersję z ukraińską wieżą na polskim podwoziu. Nieoficjalnie mówi się o tym, że MON mógłby przeznaczyć na przebudowę i doposażenie około 300 starych czołgów nawet 4–5 mld zł. Przyzwyczailiśmy się przez ostatnie lata, że modernizacja sprzętowa wojska znaczyła raczej kupno i wprowadzanie nowych typów broni. Teraz określenie to wraca do swego podstawowego znaczenia: unowocześnienia sprzętu już istniejącego.

Bo poza czołgami modernizacja może dotyczyć też starych bojowych wozów piechoty. Nowy typ, Borsuk, rodzi się w bólach – rzecz jasna w HSW. Ale będzie dobrze, jeśli w Kielcach zobaczymy makietę. Nie ma co marzyć o egzemplarzach seryjnych wcześniej niż za dekadę, a to tylko pod warunkiem, że produkt zostanie zaakceptowany przez wojsko.

Tymczasem ponad 1200 polskich BWP-1 dożywa swoich dni i staje się coraz większym obciążeniem. Żołnierze muszą na nich ćwiczyć i to robią, sprzęt mają opanowany do perfekcji. Ale z tej konstrukcji, rewolucyjnej w swoich czasach – czyli latach 60. – już więcej nie wycisną. Brak jej siły ognia, opancerzenia, czujników. Pytanie, czy da się opracować i wdrożyć efektywną modernizację wystarczająco szybko już teraz, musi przynieść odpowiedź negatywną. Polska przespała czas na unowocześnienie BWP „w środku życia” i teraz staje przed dramatycznym wyborem, czy inwestować w wozy, których przydatność na polu walki jest wątpliwa. Decyzji żadnych nie podjęto, ale mówi się o tym coraz głośniej, ostatnio w raporcie jednego z think-tanków.

Wojsko bez dronów i planów

W katalogu rzeczy, których „nie będzie” w Kielcach, trzeba też wymienić drony. Nie te „tysiące” sztuk amunicji krążącej, o której mówił minister Macierewicz w kontekście uzbrojenia obrony terytorialnej, choć one również nie zostały zamówione. Postępu brak w programach „prawdziwych” bezzałogowców rozpoznawczych i uzbrojonych zasięgu taktycznego, takich, które pozwoliłyby naszej artylerii widzieć dalej, a w razie czego samemu przenosić rakiety czy bomby. MON uznał, że to broń tak ważna, że musi mieć nad nią całkowitą kontrolę. Zerwał prowadzone postępowania i... zapadła cisza. Najbardziej doświadczona na dronowym rynku prywatna firma, która z powodzeniem sprzedaje swe wyroby za granicą, w kraju została odstawiona na boczny tor, bo dostawcą musi być państwowa PGZ. Ale ponieważ budowanie kompetencji idzie z trudem, MON nie kwapi się z zamówieniem.

Kielce będą więc bardziej na smutno, choć przez łzy będzie widać parę uśmiechów. Będą podpisane stosunkowo niewielkie umowy, mówi się o pojazdach rozpoznawczych Żmija i karabinkach MSBS. Może MON obieca szybko następne, choćby na system sieciowego pola walki BMS czy dwa kolejne niszczyciele min Kormoran II. Jednak ze zbrojeniowego optymizmu ostatnich lat zostało niewiele.

I nie jest to wina obecnego rządu. Program Modernizacji Technicznej, który wyznaczał ścieżkę zakupów, okazał się kompletnie nierealistyczny. Do tego doszła ewidentna niechęć ekipy Macierewicza do pewnych projektów, jak śmigłowce wielozadaniowe. Na to nałożyła się, uzasadniania względami wojskowymi, zmiana priorytetów, obecnie promująca siłę ognia ponad mobilność i artylerię przed dronami. Przede wszystkim zaś okazało się, że nie ma pieniędzy mogących sfinansować nasze zbrojeniowe ambicje – a nawet jeśliby się znalazły, nikt nie jest w stanie zaspokoić ich tak szybko, jak byśmy chcieli. Z naszym przemysłem na czele.

Formalne uruchomienie nowego wieloletniego programu zbrojeń hamuje aktualny spór MON z prezydentem o priorytety Strategicznego Przeglądu Obronnego. Dokument ten zdaje się tracić z tygodnia na tydzień znaczenie, a przecież miał wyznaczać nie tylko kształt systemu dowodzenia, ale i priorytety zakupowe. Ostatnie określenie, jakie padło z Pałacu Prezydenckiego, nazywa SPO „dokumentem resortowym” i „punktem wyjścia do dyskusji”.

W atmosferze sporu ze zwierzchnikiem sił zbrojnych niepodobna myśleć o rozpisaniu nowego planu modernizacyjnego wojska. Dlatego MON przyjął taktykę konkretnych decyzji, które z szerszym programem niewiele mają wspólnego, jak choćby dostawy wyposażenia dla Wojsk Obrony Terytorialnej. Brak dalekosiężnej wizji, zmiany koncepcji, rewizji priorytetów nie dają rękojmi skutecznej realizacji czegokolwiek – w oczach zagranicznych dostawców. Nie tylko Airbus szeroko otwiera oczy, firmy z USA również, choć potencjalnie to one mogą być beneficjentami narastającego chaosu. Podczas kieleckich bankietów wszyscy będą się oczywiście uśmiechać do delegatów MON, ale coraz częściej będzie to uśmiech wymuszony.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną