Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Masz głos

By uleczyć się z mizoginii, trzeba najpierw „zdeseksualizować” kobietę. Dopóki się tego nie przećwiczy, nie zobaczy się w kobiecie człowieka.

Kiedyś nie było w Polsce feminizmu. W tych pięknych czasach porządny mężczyzna z łezką w oku myślał o porządnej kobiecie, co to mu poda obiad i dziecię do ucałowania. On ją pochwali, przytuli i obdarzy kwiatkiem. Ta z wdzięczności nocą mu się „odda”, a on się „wykaże”. Rano ze śniadaniem w teczce on ruszy do pracy, a ona w pokorze czekać będzie na łup wypłaty. Jeszcze kilka lat temu pewien dziekan zaproponował mi zastąpienie jednej koleżanki przy jakichś obowiązkach, tak to ujmując: bo to wprawdzie prowadzi tu koleżanka XY, ale wie pan, że z koleżankami to my wolimy się kolegować w łóżku, a nie na wydziale. Bardzo krotochwilne to było.

Nigdy nie byłem tak zaangażowany w tradycyjne wartości, jak obficie praktykujący pan dziekan, niemniej jednak nieobce były mi ckliwe landszafty i scenki rodzajowe, obrazujące „naturalny podział ról” i „harmonię płci”, w dziwny sposób wiążące się jakoś z tym, że autonomii i pieniędzy do dyspozycji zawsze pozostawało więcej po stronie silniejszego. Z czasem jednak posłuchałem tego i owego, poczytałem to i owo, a przede wszystkim poznałem kilka mądrych osób płci obojga i dziś już samemu nie mogę się nadziwić swojej ślepocie. Ślepocie na urok równości mianowicie. Czymże jest być kochanym przez osobę, nad którą ma się władzę? Ile warta jest przyjaźń połączona z zależnością? A jak się kocha kogoś, kogo uważa się za gatunek słabszy i niegodny udziału w rzeczach najważniejszych? Wszystko to mierne i ułomne w porównaniu z miłością, przyjaźnią i koleżeństwem ludzi równych. Tylko jak uznać za równe sobie coś, co pragnie się zdobyć, zawłaszczyć, zdominować?

By uleczyć się z mizoginii, trzeba najpierw „zdeseksualizować” kobietę. Dopóki się tego nie przećwiczy, nie zobaczy się w kobiecie człowieka. Niestety, samo nie przychodzi. Trening moralno-psychologiczny będzie niezbędny. Dzikość jest w nas, a rzeczą samca jest patrzeć na samicę wzrokiem zdobywcy i uwodziciela. W razie gdyby to nie wchodziło w grę, można jeszcze wykrzesać z siebie trochę wtórnego uszanowania dla kobiety jako czyjejś matki – w końcu nawet mężczyzna nosi matkę w sercu i mózgu. Ale tak po prostu „człowiek”, niczym drugi facet – to się prawie w głowie nie mieści.

Kobiety odpłacają nam pięknym za nadobne, traktując mężczyzn jako żywioł fizyczny, wymagający tresury i obchodzenia się z nim w sposób zdecydowany, acz bardzo ostrożnie. Wszak może skrzywdzić – wykorzystać, porzucić, zarazić czymś. Nieładnie się z sobą bawimy. A tymczasem można inaczej. Tyle że nauka trwa długo i sporo (psychicznie) kosztuje. Nauka szacunku, empatii i fairness w stosunku do ludzi, z którymi całe życie prowadziło się grę w „kto kogo”.

Dziś zapędziłem się w feminizmie tak daleko, że nawet zapisałem się do jednej feministycznej organizacji. Z przekory od razu do takiej, która zrzesza najmłodszych i najmłodszym służy. Gdy tylko dowiedziałem się o grupie licealistek pod nazwą „Mamy głos”, działającej na rzecz swoich dyskryminowanych rówieśnic, zaraz postanowiłem się przyłączyć. Dożartych feministek-doktorantek to ja się boję, ale do licealistek mam śmiałości więcej. To wszystko brzmi nawet śmiesznie, bo, och, czegóż to nie robią kabotyni itd. Ale w moim przypadku chodzi po prostu o to, kto i co robi. Rodzącą się fundację „Mamy głos” prowadzą dziewczyny tak mądre, tak inteligentne i kulturalne, że słuchając wywiadu z nimi w radiu, odniosłem wrażenie, że za chwilę świat na powrót znajdzie się w dobrych rękach.

Słowo ulatuje, a warto byłoby zachować, na przykład spisać, ten powściągliwy i elegancki dyskurs, w którym wrażliwość walczyła o lepsze z wiedzą i uczciwością. Wiedza to nie tylko ogólnie socjologiczna i psychologiczna, godna doktorów, a nie licealistów, lecz całkiem konkretna – o tym, jak często jeszcze źle traktowane są w szkołach dziewczyny. Protekcjonalizm, dyskryminacja, molestowanie i seksizm mają się nadal bardzo dobrze.

A ja myślałem, że wszystko się zmieniło od czasu, gdy popularną rozrywką na przerwie było zaciąganie dziewcząt do męskiej ubikacji przed nic niewidzącymi oczami nauczycieli. Jeśli coś takiego dzieje się i dzisiaj, to jako ojciec i były mizogin mam znakomitą okazję przyłożyć rękę do dobrego. Jestem przekonany, że za kilka lat nikt już nie będzie bezkarnie molestował i znieważał uczennic – sieć interwencyjna, pomoc prawna i edukacja spod znaku „Mamy głos” załatwi się z tym raz-dwa. „Girls power” plus paru starszych do pomocy i jeden z tysiąca problemów społecznych znika. To się nazywa aktywizm i demokracja. O takie społeczeństwo walczy lewica.

Mniejsza o mnie, a nawet o te wspaniałe nastolatki z „Mamy głos”. Budujące jest to, że mimo katastrofy, jaka przydarzyła się edukacji i całej komunikacji społecznej, odradzają się obywatelskie i kulturalne elity – i to w najmłodszym pokoleniu. Gdy myślący ludzie mogą uczyć się od młodszych i ich podziwiać, to znaczy, że społeczeństwo się umacnia moralnie i intelektualnie. A w naszym kraju jest tak coraz częściej. I to na wielu polach. Młodzież, o dziwo, przeciętnie biorąc, działa w sposób bardziej profesjonalny i systematyczny niż starsi. Korzysta z dobrych wzorców organizacyjnych i narzędzi technicznych, którymi starsze pokolenia operują z trudem i nieporadnie. Na protekcjonalizm i mentorstwo nie ma już miejsca. Można by się tylko ośmieszyć. Jest za to miejsce na zwykłe dobre rady, wynikające z większego doświadczenia życiowego, oraz konkretną pomoc. Tak jak uczymy się współżyć po ludzku ponad barierą płci, możemy to czynić również pomiędzy oddalonymi o dekady pokoleniami.

Polityka 38.2017 (3128) z dnia 19.09.2017; Felietony; s. 88
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną