Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Urlopowe ekwiwalenty dla uprzywilejowanych

Zamiast iść na urlop, samorządowcy odbierają dodatki do pensji. Rekord: prawie 30 tys. zł

Media prześcigają się we wskazywaniu kolejnych rekordzistów, których ekwiwalenty nierzadko wynoszą po kilkadziesiąt tysięcy. Media prześcigają się we wskazywaniu kolejnych rekordzistów, których ekwiwalenty nierzadko wynoszą po kilkadziesiąt tysięcy. Oliver Klein / StockSnap.io
Niektórzy samorządowcy odbierają kilkudziesięciotysięczne zwroty za niewykorzystane urlopy. Nie ma jasności, czy jest to zgodne z prawem.
Falko Matte/PantherMedia

Wrzesień minął i o wakacyjnych urlopach mało kto już pamięta. Według obowiązującego prawa pracy dla pracowników zatrudnionych na etatach urlop jest przywilejem, którego nie można się zrzec. Co więcej, nie można go też nadmiernie gromadzić. Pracodawca ma bowiem obowiązek udzielenia pracownikowi urlopu najpóźniej do 30 września kolejnego roku kalendarzowego. Za niedostosowanie się do tego przepisu grożą kary. Tylko w ubiegłym roku w czasie rutynowych kontroli Państwowa Inspekcja Pracy stwierdziła naruszenie tego przepisu prawie 1500 razy.

Dzięki zastosowanym przez inspektorów środkom prawnym urlop mogło wykorzystać ponad 25 tys. pracowników. Pokusę skłaniającą do niewykorzystywania przysługujących nam dni wolnych mogłaby stanowić perspektywa uzyskania pieniężnego ekwiwalentu. Ten jest gwarantowany tylko w przypadku, gdy urlop nie został wykorzystany z powodu rozwiązania lub wygaśnięcia stosunku pracy, co w praktyce zdarza się niezwykle rzadko (pracodawcy wolą wymóc na pracowniku wybranie urlopu, niż zapłacić mu należny ekwiwalent).

Okazuje się jednak, że przepisy te nie obowiązują wysokich rangą samorządowców. Wielu z nich ekwiwalenty za niewykorzystane urlopy traktuje jako nieformalny dodatek do pensji. Jak to możliwe? Kwestie związane z zatrudnianiem pracowników samorządowych reguluje ustawa o pracownikach samorządowych (z listopada 2008 r.) oraz Kodeks pracy. W tej pierwszej nie znajdziemy jednak przepisów dotyczących nabywania i udzielania urlopów, w związku z tym stosuje się wobec nich paragrafy zawarte w Kodeksie pracy. Tu jednak pojawia się pewien problem. Najważniejsi samorządowcy (m.in. wójtowie gmin, burmistrzowie czy prezydenci miast) są pracownikami samorządowymi zatrudnionymi na podstawie wyboru. Nie mają oni bezpośredniego przełożonego, a osobą formalnie odpowiedzialną za udzielanie im urlopu jest ich niższy rangą podwładny, którego zazwyczaj sami wyznaczyli na to stanowisko. Niewykorzystane w trakcie ich kadencji urlopy przekształcają się w prawo do ekwiwalentu po rozwiązaniu stosunku pracy, co następuje z chwilą wygaśnięcia ich mandatu. Czy to oznacza jednak, że szefowie urzędów w ogóle nie korzystają z urlopów, ciężko pracując na rzecz lokalnej społeczności?

Niezupełnie. – Samorządowcy uciekają się do dwóch sposobów. Albo „ubierają” wszelkie letnie czy zimowe wyjazdy w formę inną niż urlopy (np. traktując je jako wyjazdy służbowe), albo, korzystając z art. 42. ustawy o pracownikach samorządowych, wybierają tzw. nadgodziny za pracę w ponadwymiarowym przedziale godzinowym – tłumaczy dr Stefan Płażek z Katedry Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego, który od kilku lat przygląda się tym praktykom. Ekwiwalent za niewykorzystany urlop na koniec kadencji należy się niezależnie od tego, czy dana osoba zostanie ponownie wybrana czy też nie. Co prawda część samorządowców wybranych na kolejną kadencję przenosi na nią swój niewykorzystany urlop, jednak wśród prawników nie ma jasności, czy takie rozwiązanie jest zgodne z obowiązującym prawem.

Media zaś prześcigają się we wskazywaniu kolejnych rekordzistów, których ekwiwalenty nierzadko wynoszą po kilkadziesiąt tysięcy. Prezydent Suwałk Czesław Renkiewicz na koniec poprzedniej kadencji przyjął za niewykorzystane 61 dni urlopu ponad 28 600 zł, podobną kwotę otrzymał też burmistrz Suchej Beskidzkiej Stanisław Lichosyt, a Edmund Ligman, wójt gminy Rybno, na koniec kadencji dostał ponad 40 tys. zł. Jeśli podobne kwoty pomnożymy przez liczbę wójtów, prezydentów miast, burmistrzów, a także członków zarządów powiatów i województw oraz związków komunalnych (nawet przy założeniu, że część z nich uczciwie wykorzystuje przysługujący im urlop), to kwota, która idzie na te ekwiwalenty z publicznych pieniędzy będzie naprawdę ogromna. Część wysokich rangą samorządowców tłumaczy się, że przepisy nie dają im możliwości zrzeczenia się tych pieniędzy, inni uznają, że nadmiar służbowych obowiązków uniemożliwia wzięcie wolnego. Nie zmienia to jednak faktu, że pobierane kwoty są pewną formą premii.

Mimo że kolejne ekipy zapowiadały zmianę tych przepisów, formalnie nie została ona nigdy uchwalona. Tym razem z podobnym postulatem wyszedł PiS, który ustawę o samorządzie gminnym zamierza wprowadzić przy okazji nowelizacji Kodeksu wyborczego. Na razie jednak nie zostały ujawnione żadne szczegóły, więc może się okazać, że znów skończy się tylko na deklaracjach.

Polityka 40.2017 (3130) z dnia 03.10.2017; Ludzie i wydarzenia. Kraj; s. 9
Oryginalny tytuł tekstu: "Urlopowe ekwiwalenty dla uprzywilejowanych"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną