Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Polska wyspa jak… samotna

Przemoc w Polsce (i w innych krajach) zawsze była, jest i będzie. Przemoc w Polsce (i w innych krajach) zawsze była, jest i będzie. petrOlly / Flickr CC by 2.0
Niewykluczone, że pomyślna koniunktura tylko odłoży w czasie złe skutki reform obliczonych na bieżące cele polityczne, ale nie na długo. A wtedy rzeczywiście Polska zostanie samotną wyspą.

Powiedzenie, że Polska pozostanie samotną wyspą (w Europie) tolerancji i wolności, ma już miesiąc. Początkowo było nawet intensywnie komentowane, teraz zaczyna być zapomniane. Niesłusznie, ponieważ niejako zapowiada kierunek rozwoju tzw. dobrej zmiany. Spróbuję potraktować je poważnie.

Na początek krótki wstęp historyczno-teoretyczny. Wolność prawie zawsze była w cenie, tolerancja mniej. John Locke, klasyk znanego „Listu o tolerancji” (1689 r.), postulował tolerancję, ale nie wobec papistów (katolików) i ateistów. Rewolucja francuska zaczęła się od haseł „wolność, równość, braterstwo”, ale Louis Antoine de Saint-Just, jeden z głównych przywódców jakobińskich, wołał: „Nie ma wolności dla wrogów wolności”, co także znaczyło, że takowi nie będę tolerowani.

Słowa dotrzymywał w bardzo dosłowny sposób. Rzeczpospolita Obojga Narodów była chlubnym wyjątkiem. Król Zygmunt August rzekł: „Nie jestem królem sumień waszych”, i to powiedzenie było ewenementem w ówczesnej Europie. Potem w Polsce bywało różnie, ale – by przywołać tytuł książki Janusza Tazbira – I Rzeczpospolita była państwem bez stosów.

Polityczny savoir vivre

W planie globalnym sytuacja zaczęła się zmieniać w XIX w. za sprawą Ameryków (aczkolwiek niewolnictwo było tam usankcjonowane jeszcze przez kilkadziesiąt lat) w praktyce i Johna Stuarta Milla – w teorii (m.in. krytyka poddaństwa kobiet). Wolność i tolerancja są dzisiaj podstawowymi elementami katalogu wartości związanych ze współczesną koncepcją praw człowieka i społeczeństwa obywatelskiego, akceptowaną przez ustroje pretendujące do miana demokratycznych.

Ład demokratyczny jest uważany za najbardziej optymalne środowisko dla efektywnej wolności i tolerancji. Dobrze opisane są warunki ustrojowe, w których ma funkcjonować społeczeństwo obywatelskie. Są to w szczególności pluralizm światopoglądowy, niezależne media, eliminacja przemocy z życia społecznego, rządy prawa spełniającego pewne minimalne warunki, parlamentaryzm (także z elementami systemu prezydenckiego), trójpodział władzy, w szczególności niezawisłość sądów, daleko posunięta samorządność lokalna czy niezależne media.

Tak jednak jest, że wyżej użyte określenia są wieloznaczne i w związku z tym podlegają rozmaitym interpretacjom. Stąd wolność i tolerancja, bo o te pojęcia czy wartości chodzi, bywają różnie rozumiane i, co ważniejsze, wdrażane. A ponieważ obecny polityczny savoir vivre wymaga, aby szczycić się obroną wolności i tolerancji, praktyczne poczynania w tym kierunku nie zawsze przystają do siebie.

Polska wyspą wolności i tolerancji

Pomijając przypadki, w których stwierdzenie „my realizujemy wolność i tolerancję” jest zwyczajnym i oczywistym oksymoronem z uwagi na przewagę elementów autorytarnych w ich rozwiązaniach polityczno-ustrojowych, obie te wartości, by tak rzec, mają niejedno imię. Ograniczając się do UE (Polska jest na razie pominięta) i USA, mamy np. do czynienia z przemocą w Katalonii, ograniczaniem rynku zatrudnienia we Francji i Wielkiej Brytanii, wyjątkowym natężeniem korupcji w Rumunii, obecnością neonazistów w Bundestagu, eliminacją niezależnych mediów na Węgrzech czy ograniczeniami praw kobiet na Malcie.

Przykłady odstępstw od deklarowanego modelu wolności i tolerancji można by oczywiście mnożyć, ale te już podane sugerują, że nigdzie nie funkcjonuje idealny model społeczeństwa obywatelskiego, że powstają wątpliwości, np. kiedy przemoc może być stosowana, jakie ograniczenia, także wolności i tolerancji, są zasadne i jaka jest rola państwa jako gwaranta demokratycznego modus vivendi.

Nic nowego, bo ścierały się dwie koncepcje państwa już w XIX wieku, mianowicie tzw. nocnego stróża, tj. wkraczającego tylko tam, gdzie naruszane są przepisy prawa oraz państwa aktywnego w kreowaniu rozmaitych spraw społecznych. Żadna z nich nie zwyciężyła, a znane ustroje polityczne są kombinacjami tych dwóch wizji. Z jednej strony państwo ma szanować prawa obywatelskie i zasadniczo nie ingerować w nie, a z drugiej strony – powinno przeciwdziałać rozmaitym negatywom, np. przestępczości, przemocy czy głoszeniu ideologii groźnych dla społeczeństwa obywatelskiego.

Wszelako, i to jest rozwinięcie jednej z wcześniejszych uwag, różne okoliczności i interesy historyczne, polityczne czy ekonomiczne sprawiają, że poszczególne rządy odchodzą od deklarowanych zasad. Nie ma na to rady, a problem tkwi w tym, w jakim stopniu to czynią. Nie ma jednej miary w tym względzie. Są społeczeństwa o długiej i wydajnej tradycji obywatelskiej, jak (lista jest oczywiście niepełna) Australia, Austria, Belgia, Francja, Holandia, Irlandia (w pozytywnej opozycji wobec spuścizny angielskiej), Kanada, państwa skandynawskie (Finlandia szybko nadrobiła zaległości), USA czy Wielka Brytania, w których raczej nie ma obaw o pojawienie się tendencji jawnie autorytarnych. Niemcy dramatycznie starają się zerwać z niechlubną przeszłością, jak na razie z dobrym skutkiem. Inne (mam na myśli Europę) demokracje prawdopodobnie obronią się przed autorytaryzmem. Państwa postkomunistyczne, w tym Polska, niejako terminują i aspirują do kultywowania ładu demokratycznego. Jeśli rzecz dotyczy naszego kraju, tradycja I RP jest już tylko czymś historycznym, okres zaborów wykluczył Polskę z przemian modernizacyjnych w XIX wieku, okres II RP był zbyt krótki, aby nadrobić stracony czas przemian demokratycznych, a potem nastąpił czas komunistycznego autorytaryzmu. I w tej perspektywie należy oceniać projekt Polski jako samotnej wyspy wolności i tolerancji, nawet jeśli jego sformułowanie uznać za metaforyczne.

Przemoc i patriarchat

Przemoc w Polsce (i w innych krajach) zawsze była, jest i będzie. Nie prowadzę statystyki, rzecz mogłyby wyjaśnić badania socjologów, w szczególności kryminologów. Stawiam hipotezę na podstawie doniesień medialnych, że w ostatnim okresie liczba aktów przemocy wzrosła. Nic oczywiście nie dzieje się nagle, więc nie twierdzę, że wszystko zaczęło się w drugiej połowie 2015 r.

Ograniczając się do czasów po 1989 roku, zapobieganie przemocy, zarówno fizycznej, jak i werbalnej, pozostawiało wiele do życzenia. Wszelako ostatnie dwa lata przyniosły coś więcej, mianowicie tolerancję dla przemocy w postaci jawnej krytyki konwencji antyprzemocowej, łagodności wobec gwałcicieli (sama prowokowała, a więc ma za swoje) czy patrzenia przez palce na wykroczenia drogowe (zachowanie się kierowców i rowerzystów w okolicach pasów).

Coraz częstsze są przypadki czynnej agresji kierowców jako reakcji na zwrócenie im uwagi, ze nie przestrzegają przepisów. Przykładem może nawet koronnym są wyczyny kiboli. „Boże, miej litość dla naszych wrogów, bo jak widzisz, my jej nie mamy" – głosił transparent kibiców Wisły. Piłkarze Legii zostali zaatakowani przez swoich fanów po porażce z Lechem, polscy kibice rozrabiają wszędzie, ostatnio w Kopenhadze i Erywaniu, prezydent Spotu został wypchnięty z trybuny w czasie meczu z Armenią.

I co? Ano nic, p. Błaszczak nie odwołał swego cudacznego powiedzenia o kibicach jako szczerych patriotach, a jasnogórscy paulini też nie kwapią się modyfikacją swej duchowej opieki nad fanami kopanej. Ogólna atmosfera społeczna sprzyja rozprzestrzenianiu się przemocy, a jej przejawem jest wzrost okrucieństwa wobec zwierząt. O tym już pisałem kilkakrotnie, a dzisiaj wspomnę (abstrahuję od złożonego problemu praw zwierząt) o decyzji p. Jurgiela (tego samego, który wykończył dwie dobrze pracujące stadniny koni) o odstrzale 40 tys. dzików, w tym także ciężarnych loch. Nawet myśliwi zaczynają protestować. Edukacja dzieci, mniej lub bardziej, ale zawsze kładła nacisk na walkę z ich naturalnymi skłonnościami do okrucieństwa wobec zwierząt, właśnie po to, by nie prowadziło do podobnych postaw wobec ludzi.

A jeśli chodzi o ciągle patriarchalny stosunek do kobiet, to modelowym przykładem jest wypowiedź p. Sklepowicza, adwokata, byłego oficera SB, ale także eksperta TVP Info: „Ładne laski idą na dyskotekę, a brzydkie, których nikt nie chce bzykać, to idą na demonstracje”. Prowadzący program (w telewizji w „wRealu24”) był ponoć wniebowzięty.

Obcy i LGBT

Stosunek społeczeństwa polskiego do obcych jest zaskakujący dla wszystkich pamiętających o I i II Rzeczpospolitej jako państwach wielonarodowych. Oto nowe fakty. W szkołach coraz popularniejszym epitetem jest „uchodźca” (już nawet nie „ciapaty”). Resort oświaty pod kierownictwem (światłym, ma się rozumieć) p. Zalewskiej nie widzi w tym nic złego. Pan Bodasiński, główny organizator akcji „Różaniec do granic”, powiada: „W Europę bardzo słabą duchowo, na skalę, która jest niespotykana od wielu wieków, wchodzi nowa cywilizacja. I to jest zagrożenie dla integralności naszej cywilizacji”. Na razie nie ma reakcji hierarchów na to oświadczenie.

Równie źle przedstawia się sprawa stosunku do LGBT. Tragiczna historia licealisty, który prawdopodobnie popełnił samobójstwo z powodu docinków kolegów na temat jego orientacji seksualnej, tak zostało skomentowane przez p. Pawłowicz: „Liberalno-lewackie środowiska najpierw propagują wśród dzieci i młodzieży podatnych na różne niestandardowe zachowania – nienaturalne postawy i relacje, a potem, gdy te zaburzone zachowania są przez rówieśników brutalnie wytykane, i w skrajnych sytuacjach kończą się tragicznie, to lewaccy ideolodzy patologii obyczajowych odwracają kota ogonem i fałszywie, bezczelnie lamentują nad »morderczą nietolerancją« rówieśników. Nie siejcie patologii, nie będzie jej śmiertelnego żniwa. Nie demoralizujcie dzieci i młodzieży, dajcie im w spokoju, zgodnie z naturą przeżyć ich dzieciństwo i młodość”. Teraz wiadomo, kto winien.

Fikcyjne państwo prawa

Coraz więcej jest zatrzymań za demonstracje antyrządowe (oczywiście zakłócają porządek publiczny, np. modlitwy w kolejne miesięcznice) i postępowań prokuratorskich z tego wypływających, brutalności strażników w Białowieży wobec aktywistów ekologicznych (p. Szyszko milczy na ten temat) czy rewizji w domach prywatnych i siedzibach niezależnych instytucji publicznych (oczywiście z powodu nieprawidłowości z czasów poprzedniej władzy).

O jednej nowatorskiej propozycji prawnej powiem szerzej. W projekcie ustawy o nauce i szkolnictwie wyższym mamy art. 120, p. 3: „[Nauczycielem akademickim] może być osoba (…), która nie była skazana prawomocnym wyrokiem za umyślne przestępstwo ścigane z oskarżenia publicznego lub umyślne przestępstwo skarbowe ani nie toczy się przeciwko niej postępowanie o przestępstwo ścigane z oskarżenia publicznego”. O ile pierwsza część jest oczywista, druga nie tylko narusza zasadę domniemania niewinności, ale także umożliwia niedopuszczenie do zawodu lub nawet wykluczenie z niego każdego, wobec którego jakiś prokurator skieruje (np. na polecenie pp. Ziobry lub Święczkowskiego) akt oskarżenia o przestępstwo z oskarżenia publicznego, np. o obrazę funkcjonariusza państwowego.

Projektowana dobra zmiana w prawie jest szczególnie groźna dla społeczeństwa obywatelskiego. Oznaki charakterystyczne dla wprowadzania rządów autorytarnych są w Polsce aż nadto widoczne. Sterowane kampanie przeciwko sądom (np. skandaliczna afera billboardowi, w szczególności jej pozorna kontrola), możliwość ingerencji (innej niż związanej z aktem oskarżenia), prokuratury w postępowanie sądowe, szerokie wprowadzanie tzw. przepisów blankietowych, przypadki działania prawa wstecz czy polityczny tryb powoływania sędziów – są zaprzeczeniem państwa prawa.

Do tego chodzi absurdalna wykładnia trójpodziału władzy, który ma polegać, wedle promotorów dobrej zmiany, na przenikaniu się i wzajemnej kontroli władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, gdy u podstaw tego modelu jest założenie o tym, że sąd jest rzeczywiście niezależny od legislatywy i egzekutywy, wyjąwszy podległość ustanowionemu prawu. Obecny stosunek do sędziów i prawa w Polsce żywo przypomina filipiki Lenina o kretynizmie prawniczym, apele kierowników antysyjonistycznej akcji w 1968 r. czy okrzyki partyjnych ortodoksów z 1982 roku, a więc tych, którzy jawnie wzywali do autorytaryzmu. Mógłbym jeszcze sporo napisać, np. o autorytarnych tendencjach obecnej ekipy rządzącej, np. o próbach rozprawy z niezależnymi mediami czy o praktycznie bezkarnych wypowiedziach (zdradzieckie mordy, bydlak solo, komuniści i złodzieje) wzmacniających agresywne postawy.

Na jedną rzecz warto zwrócić szczególną uwagę. Większość państw, które odrzuciły lub ograniczyły demokrację i społeczeństwo obywatelskie, wpadła w pułapkę średniego rozwoju, z której nie łatwo jest wybrnąć. Na razie koniunktura ekonomiczna sprzyja Polsce, podobnie jak to było w 1982 r. Wtedy spodziewano się, że sankcje zniszczą reżim stanu wojennego. Nic z tego i, jak ironicznie powiadano, sam Bóg uratował ówczesny system, bo zesłał pogodę sprzyjającą dobrym żniwom.

Nie jest wykluczone, że pomyślna koniunktura jeno odłoży w czasie złe skutki reform obliczonych na bieżące cele polityczne, ale nie na długo. A wtedy rzeczywiście Polska zostanie samotną wyspą wśród społeczeństw obywatelskich, radującą się ze swej specyficznej (tj. prawdziwej) wolności i tolerancji. Nawet jeśli zorbánizowane Węgry staną się dzielnym towarzyszem w znoszeniu samotności, trzeba będzie poprzestać na micie Międzymorza i cieszyć się ramkami w TVP Info głoszącymi, ze Bruksela pozwala na pałowanie w Katalonii, a nam zabrania walki z kornikiem drukarzem. To drugie będzie jednak zależało od tego, czy Brukseli będzie zależało na czymkolwiek, co będzie działo się w kraju nad Wisłą.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama