Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Temida w pendolino

Nie ma na świecie sprawiedliwości.

Dlaczego cztery lata czekania na satysfakcję w sądzie to jest potworna, oburzająca, skandaliczna przewlekłość, i z tego powodu trzeba demolować wymiar sprawiedliwości, a pięć lat oczekiwania na staw biodrowy to nie jest nic nadzwyczajnego, i z tej przyczyny nikt nie wywraca służby zdrowia do góry nogami? Dlaczego wieloletnie terminy w sądach budzą takie oburzenie Zjednoczonej Prawicy i jej mediów, a w służbie zdrowia nie pojawił się dotychczas żaden Kaczyński, Duda czy Ziobro? Prezydent, prezes, premier nie zabierają codziennie głosu na temat ciężkiej choroby ochrony zdrowia (chyba że zmuszą ich do tego rezydenci), natomiast rwą się do końskiej kuracji wymiaru sprawiedliwości.

Nie wiecie? To proste. Polityk nie korzysta z publicznej służby zdrowia, leczy się w szpitalu MSW albo MON (w PRL w Lecznicy Ministerstwa Zdrowia), natomiast niecierpliwi się w sądzie, bo musi czekać, prywatnych sądów jeszcze nie ma, aczkolwiek ku temu zmierzamy… Dlaczego politykowi spieszy się w sądzie? Proste: jemu się spieszy, żeby przegrać sprawę. W genialnym, przedwojennym skeczu Konrada Toma (niezapomniane wykonanie pary Dziewoński–Michnikowski w kabarecie „Dudek”), Beniek telefonuje do Kuby: „Jest interes do zrobienia. – A ile można stracić?” – pyta przytomnie Kuba. W dzisiejszej Polsce nie ma już Kuby Goldberga ani Benia Rapaporta, więc dzwoni Antoni: „Mam sprawę w sądzie. – A ile można przegrać?” – pyta go Zbyszek.

Oburzenie partii i rządu na przewlekłość spraw w sądach bierze się stąd, że oni nie mogą się doczekać, aż przeproszą ludzi, których obrazili, aż zwrócą im honor, a z siebie zmyją wstyd. Żeby zrozumieć, o co chodzi w oficjalnej nagonce na sędziów, nie trzeba czytać pierwszych stron gazet ani oglądać transmisji z parlamentu.

Polityka 42.2017 (3132) z dnia 17.10.2017; Felietony; s. 95
Reklama