Obiektywnie patrząc, nie ma najmniejszych podstaw do wymiany szefa rządu. Beata Szydło dysponuje stabilnym poparciem w parlamencie, cieszy się zaufaniem społecznym, a jej rząd – cokolwiek o nim powiedzieć – spełnił wiele obietnic wyborczych. Sondaże mówią zresztą za siebie. Po cóż zmieniać skład drużyny, która z ogromną przewagą prowadzi w tabeli?
Jak oceniać rząd PiS?
Problem w tym, że nie wiemy, czy obiektywne oceny mają za rządów PiS zastosowanie. Bo obyczaj pisowski jest radykalnie odmienny od normalnego, demokratycznego. Tutaj nie rządzi się po to, aby realizować obietnice z kampanii wyborczej. A przynajmniej nie tylko po to. Znacznie istotniejsze jest to, czego się nie obiecywało. O czym wprost nie mówiono, aby nie zrażać wyborców. Czyli rewolucyjny pęd do burzenia dotychczasowych hierarchii i budowanie własnych, mających utrwalić monopol władzy. W efekcie obóz rządzący wewnętrznie się rozszczepił. Za dnia doktor Jekyll (najczęściej w osobie Beaty Szydło) czyni ludności miłe przysługi, rozdając pieniądze, mieszkania i wcześniejsze emerytury. Nocami zaś pan Hyde (Kaczyński, Ziobro, Piotrowicz) brutalnie napada na instytucje państwa, siłą wymuszając swą dominację.
Z tej przyczyny wewnętrzna logika decyzyjna jest pokrętna i nieczytelna. Wiadomo, że premier rządu ma się po prostu podobać, być wizytówką „dobrej zmiany”. Stanowić alibi dla nocnego zbira. Lecz sam rząd, o czym powszechnie wiadomo, nie stanowi centrum władzy wykonawczej. Pełni jedynie funkcje usługowe wobec centrum faktycznego.