Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Waszczykowski i Macierewicz idą „na Berlin”. Pytanie brzmi: po co?

„Niemcy za interwencją w Polsce!” – zawrzało w prawicowych mediach. „Niemcy za interwencją w Polsce!” – zawrzało w prawicowych mediach. Kacper Pempel / Reuters
Politycy PiS ostro zareagowali na słowa niemieckiej minister Ursuli von der Leyen. Najśmieszniejsze jest to, że kiedy posłuchać całości wywiadu, okazuje się, że minister broniła Polski.

Antoni Macierewicz walczy o swoją pozycję w rządzie, wykorzystując wyrwany z kontekstu cytat swej niemieckiej odpowiedniczki. Jeśli przeholuje, do głosu w Berlinie mogą dojść więksi krytycy PiS niż Ursula von der Leyen.

Czwartkowy program na kanale drugim (ZDF) dotyczył podziałów i separatyzmów w Europie (Katalonii, Brexitu) oraz nieporozumień narastających między Zachodem a Wschodem kontynentu. Poza minister obrony gośćmi doświadczonej dziennikarki Maybrit Illner byli Christian Lindner, prawdopodobny przyszły szef dyplomacji, lider FDP, i Cem Ozdemir z partii Zielonych, też typowany do wysokiej pozycji w polityce zagranicznej. Obok słynny himalaista, eurodeputowany Reinhold Messner sam pochodzący z Południowego Tyrolu, regionu przejawiającego niepodległościowe sympatie, i historyk Heinrich Winkler, autor książki „Pęknięcie Zachodu” o narastającym rozdźwięku między USA a Europą. W sumie godzina politycznej publicystyki na poziomie u nas niespotykanym, a która tam co tydzień leci w telewizji publicznej.

W krytyce rządów w Warszawie i Budapeszcie najsilniejszy głos należał do historyka Winklera, który powiedział wręcz, że Europa powinna zadbać, by Polska i Węgry „cofnęły się z niebezpiecznej drogi nacjonalizmu i niszczenia państwa prawa”. Zaskakująco dość (bo u nas uchodziłby przecież za lewaka) Cem Ozdemir stwierdził, że przecież Wschodnia Europa nie była pierwsza, że był Berlusconi oraz skrajna prawica w Austrii. Lindner był ostrzejszy: „Nie możemy pozwolić, by tempo integracji określali ci, którzy z Europą nie chcą mieć nic wspólnego”. Jeśli zostanie szefem dyplomacji, język będzie musiał złagodzić, choć poglądów pewnie nie zmieni.

Co powiedziała Ursula von der Leyen?

W pewnym momencie gospodyni programu zapytała, czy kraje wschodniej Europy w ogóle jeszcze mają poczucie przynależności do Europy Zachodniej, czy wystarczy im bycie w NATO, które walczy z Putinem. Minister zaczęła od obrony regionu! Mówiła, że jeśli weźmie się pod uwagę, ile wzięły na siebie kraje bałtyckie, żeby wejść do Unii Europejskiej, przyjąć kryteria wprowadzenia euro oraz jaką rolę odegrała Polska, a w Polsce Solidarność, to nie należy tak pochopnie wytaczać przeciwko nim dział. Chwaliła program Erasmus, przyznała, że jej dzieci były w Polsce na studenckiej wymianie, kiedy rządy zaczął PiS.

I wtedy padło to zdanie: „Ten zdrowy demokratyczny opór młodego pokolenia w Polsce to należy wspierać”. Dodała, że rolą Europy (w domyśle i Niemiec, choć kontekst był europejski) jest dyskusja z Polską i Węgrami, by Europa stawała się coraz silniejsza. Na koniec sprzeciwiła się wizji Lindnera, by podążać naprzód w małych grupkach, nie oglądając się na Budapeszt czy Warszawę. „Może nie powinniśmy hamować ważnych kroków naprzód, ale walka o jedność jest wartością” – zakończyła pani minister.

Jak na słowa niemieckiej minister zareagował PiS?

„Niemcy za interwencją w Polsce!” – zawrzało w prawicowych mediach. W internecie pojawiły się memy z czołgami i dyskusje o przeszłości pani minister, która za chwilę zapewne pozna dziadka w Wehrmachcie albo nawet SS. Minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski gromi Niemcy w TVP Info za ingerencję w wewnętrzne sprawy Polski, a szef MON Antoni Macierewicz wzywa na dywanik attaché obrony Niemiec. Wygląda to już na pojedynek nasz, polski, wewnętrzny, kto ostrzej zareaguje, kto wyżej uniesie urażony honor.

Ktokolwiek jednak spokojnie obejrzy program ZDF i wsłucha się w kontekst, zrozumie, że o żadnym nawoływaniu do wspierania rebelii przeciw rządowi nie było w nim mowy. Z drugiej strony, dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem, że obecne rządy w Warszawie i Budapeszcie nie należą do faworytów Berlina, a po wyborach – kiedy nową koalicję w Niemczech zapewne stworzą wraz z CDU/CSU partie mocno występujące w obronie wartości europejskich i demokratycznych – retoryka może się zaostrzyć. Jednak to nie Ursula von der Leyen, jeśli oczywiście zachowa stanowisko minister obrony, będzie „na froncie” tej walki.

Macierewicz i Waszczykowski ostro reagują na słowa von der Leyen

Front na razie jest zresztą polsko-polski, a walka idzie o to, kto wyjdzie wzmocniony z oddalającej się rekonstrukcji rządu. Jeśli słowa von der Leyen uznać za atak (choć można tak uznać, tylko nie znając ich kontekstu), trzeba się bronić, a najlepiej kontratakować. Najlepiej wypaść na tego, kto dobrego imienia Polski broni mocniej. Zagrożony Waszczykowski i wyraźnie tracący pozycję nietykalnego Macierewicz idą więc „na Berlin”, ścigając się, kto pierwszy zatknie flagę na Bramie Brandenburskiej.

Ale szef dyplomacji ograniczył się do telefonicznej rozmowy z ambasadorem Rolfem Nikelem i zrezygnował z eskalacji. „Mamy nadzieję, że jest to po prostu lapsus językowy, jaki zdarzać się może politykom. Damy szansę wycofania się z tych słów bez tworzenia jakiegoś incydentu dyplomatycznego” – zdawał się łagodzić ton Waszczykowski.

Antoni Macierewicz poszedł dalej i polecił szefowi wojskowej dyplomacji płk. Tomaszowi Kowalikowi wezwanie (formalnie sformułowane jako zaproszenie) na rozmowę niemieckiego attaché obrony, płk. Andreasa Meistera. Wojskowy ten pełni misję w Warszawie od stosunkowo niedawna, około rok temu zastąpił Joachima Franke. I będzie to dla niego najostrzejsze do tej pory zderzenie z polityczną rzeczywistością. Pułkownik stawi się w Departamencie Wojskowych Spraw Zagranicznych w poniedziałek. W komunikacie MON podaje, że celem rozmowy będzie złożenie wyjaśnień w sprawie wypowiedzi pani minister.

Ambasada Niemiec mówi nieoficjalnie o „wyrwaniu z kontekstu pojawiających się w mediach społecznościowych cytatów z programu” i podkreśla, że pani minister występowała w obronie Polski i innych krajów regionu przed bardziej krytycznymi dyskutantami.

Zresztą dla każdego, kto audycję obejrzał i zrozumiał, jest to oczywiste. Ale w Polsce propagandowa maszyna już ruszyła i trudno będzie ją zatrzymać. Chwalone dotychczas przez samego Macierewicza związki Polski i Niemiec w polityce obronnej mogą poważnie ucierpieć. Berlin aktywnie wspierał wschodnią flankę NATO, a minister Ursula von der Leyen wiele osobiście zrobiła, by pobudzić świadomość obronną Niemiec. To jej dziełem jest nowy plan modernizacji czy decyzja o powiększeniu sił pancernych. Teraz znalazła się na celowniku Warszawy i może żałuje, że inaczej nie sformułowała swej myśli w programie ZDF.

Ale jeśli to Polska przeholuje z krytyką Berlina, umiarkowany głos von der Leyen w niemieckiej polityce może okazać się słabszy od bardziej radykalnych krytyków „nieliberalnej demokracji”. W sytuacji gdy Niemcy wraz z Francją i całą Unią pracują nad nowym ułożeniem relacji z NATO i USA, skończyć się to może dla Polski tylko źle.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama