Nie będzie awansów generalskich w Święto Niepodległości. Prezydent nie wręczy nominacji
Kiedy wiosną ostatni raz pisałem o brakach w korpusie generalskim, w czynnej służbie Polska miała 71 najwyższej rangi oficerów, z czego 42 pełniło stanowiska dowódcze w Siłach Zbrojnych. Później wybuchł między urzędem prezydenta a MON kryzys, w wyniku którego odwołano nominacje dla 14 oficerów, zapowiedziane najpierw na 15 sierpnia, później na 11 listopada. W efekcie naturalnych odejść wywołanych osiągnięciem wieku emerytalnego 60 lat i przesunięć na stanowiskach (bo na szczęście w tym czasie nikt spektakularnie nie „rzucił papierami”) liczba generałów w czynnej służbie spadła do 66, z czego zaledwie 40 to dowódcy liniowi i oficerowie w dowództwach SZ w kraju.
Nadal oczywiście nie mamy żadnego „czterogwiazdkowa”, co oznacza, że polski CHOD (szef obrony w nomenklaturze NATO) bierze udział w posiedzeniach komitetów wojskowych Unii Europejskiej i NATO z trzema gwiazdkami generała broni na pagonach, mimo że Polska należy do największych pod względem wojskowym krajów Sojuszu i odgrywa absolutnie kluczową rolę na jego wschodniej flance. Takie obrady trwają w Brukseli właśnie w tym tygodniu i gen. broni Leszek Surawski znowu czuć musi pewien dyskomfort swojego formalnie niższego stopnia. Czwarta gwiazdka mu się po prostu należy, ale na razie pozostaje tak odległa jak porozumienie Andrzeja Dudy z Antonim Macierewiczem.
Mało generałów
Zresztą nawet trzygwiazdkowi generałowie broni to u nas elita, którą da się zliczyć na palcach jednej ręki. Mamy ich w sumie pięciu, z czego poza Surawskim w Polsce jest jego zastępca w sztabie Michał Sikora i dwóch generałów w rezerwie kadrowej: Bogusław Samol (doradzający MON przy Strategicznym Przeglądzie Obronnym) i Janusz Adamczak, który wrócił z Brunssum i czeka, co przyniesie przyszłość. Jest jeszcze jeden, Andrzej Fałkowski, który dzielnie pełni misję polskiego MILREPA, stałego przedstawiciela wojskowego przy UE i NATO.