Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Wojna trzydziestoletnia

Odwieczny konflikt Kaczyńskiego z Michnikiem

Jeśli Kaczyński docenia za coś Michnika, „Gazetę Wyborczą”, Unię Demokratyczną czy w ogóle drugą stronę sporu, to może być to tylko skuteczność, nigdy idea. Jeśli Kaczyński docenia za coś Michnika, „Gazetę Wyborczą”, Unię Demokratyczną czy w ogóle drugą stronę sporu, to może być to tylko skuteczność, nigdy idea. Adam Warżawa / PAP
Batalia polityczna, jaka toczy się w coraz to nowych odsłonach, to wciąż to samo starcie dwóch koncepcji państwa i polskości. Jedną z nich określa Jarosław Kaczyński, drugą Adam Michnik – odwieczni adwersarze, którzy swoje debaty toczyli już na długo przed powstaniem PiS.
Bohater wywiadów rzek z Jarosławem Kaczyńskim jest zawsze ten sam: Adam Michnik.Tadeusz Rolke/Forum Bohater wywiadów rzek z Jarosławem Kaczyńskim jest zawsze ten sam: Adam Michnik.

Artykuł w wersji audio

Im większe piętno odciska na kształcie Polski Jarosław Kaczyński, tym lepiej widać, jakim państwem Polska była. Konstytucję zaczęliśmy czytać dopiero wtedy, gdy przestała cokolwiek znaczyć. Dowiedzieliśmy się, czym zajmuje się Sąd Najwyższy, a czym Krajowa Rada Sądownictwa, gdy żegnały się z niezależnością. Zrozumieliśmy w ogóle, jakie jest znaczenie takiego pojęcia jak trójpodział władzy, gdy ulegał likwidacji. Przede wszystkim jednak zrozumieliśmy, na czym polega liberalizm, główna ofiara polityki Kaczyńskiego. Do niedawna kojarzył się bardziej z gospodarką, dziś zrozumieliśmy, że najważniejsze, aby był polityczny. Jego prawodawcy przegrali pierwsi i było to już dawno. Zostawili jednak właśnie liberalizm i jego fundamenty: instytucje i zasady. Budowa liberalnego systemu była pierwszym rozdziałem w historii wolnej Polski po 1989 r. i pożegnaniem z polityką dysydentów.

Gdzieś obok już czaił się Judasz liberalnego wyznania. Można powiedzieć, że to właśnie Kaczyński jest ostatnim politykiem Unii Wolności, który dziś realizuje jej linię á rebours. Najlepszym wskaźnikiem przewidywania, co zaraz zniszczy, jest to, co u progu transformacji zostawiła po sobie UW i – korzystając z rządu dusz w pierwszych latach – wprowadziła rękami różnych partii w życie. Najważniejsza w tym wszystkim była oczywiście konstytucja z 1997 r.

Po zdobyciu pełni władzy w Polsce Kaczyński wcale nie z Platformą Obywatelską i Tuskiem się rozprawia, ale właśnie z Unią Wolności. Bohater wywiadów rzek z Jarosławem Kaczyńskim jest zawsze ten sam: Adam Michnik i Unia Demokratyczna (którą zastąpiła UW). PC miało być odpowiedzią na UD. Spółka Telegraf odpowiedzią na Agorę. Nauczyciel zawsze był ten sam, a za nim z nożem podążał uczeń.

W pierwszym wywiadzie rzece, znacząco nazwanym „Odwrotna strona medalu” z 1991 r., co i raz pada, że Michnik „zerwał ze mną wtedy wszelkie stosunki, przestał mi nawet mówić dzień dobry”, „byłem zawiedziony”, Michnik „był na mnie obrażony”, „przestał się do mnie odzywać”, „te relacje przestały istnieć”, „te stosunki są nikłe” („O dwóch takich, czyli alfabet braci Kaczyńskich...”, Michał Karnowski, Piotr Zaremba), „zerwał ze mną kontakty” („My”, Teresa Torańska). Niezmienne u Kaczyńskiego jest stałe odnoszenie się do „tamtego środowiska”, które nie chce „dopuścić nikogo, kto myśli choć trochę inaczej („Odwrotna…”).

Bywało, że Kaczyński był już tuż, tuż: „Tak, właśnie wtedy zaczęła się ta niechęć. (…) był moment, że Michnik chciał mnie wprzęgnąć do tego Geremkowskiego wozu” („Odwrotna…”). Nawet wtedy, gdy już nie potrafi powiedzieć prawie niczego dobrego o Michniku, i tak ulewa mu się: „Sam myślałem, jak Michnik, szukałem wyjścia, byłem tym poszukiwaniem chwilami wręcz zmęczony”, albo: „W tamtych czasach mieliśmy poglądy w miarę wspólne (…) wspólnie czekaliśmy na jakąś zmianę” („alfabet…”). Michnik kiedyś w końcu spróbował docenić Kaczyńskiego: „Stworzyłeś partię z niczego i przeciwko wszystkim”. Ale było już za późno. Tak, Kaczyński stworzył partię ze wszystkich odrzuconych miłości Michnika i tylko przeciwko niemu.

Na barykady!

Gdy wszyscy mówią o budowie, jedni gospodarki, inni państwa, Kaczyński mówi cały czas o walce, o barykadach, o wojnach pozycyjnych i manewrowych. Interesuje go szarpanie się o wpływy i gotowość do walki na wyniszczenie. O Michniku Kaczyński potrafi myśleć wyłącznie kontrastami. „Wybitna postać”, „dzielny bojownik, wszyscy porządni ludzie go szanowali, a wielu uwielbiało”, „najwybitniejsza postać pokolenia” albo „wielki szkodnik”. Kaczyńskiemu „on się przełamuje na dwie postaci”. W każdej najważniejsza jest władza, nie formalna (np. premiera), ale ta prawdziwa: „póki Michnik nie powiedział, faktu nie ma” („alfabet…”).

Jeśli Kaczyński docenia za coś Michnika, „Gazetę Wyborczą”, Unię Demokratyczną czy w ogóle drugą stronę sporu, to może być to tylko skuteczność, nigdy idea. Gdy znamy teraz dalszy ciąg, uderzy nas właśnie to: jak bardzo nieistotne są poglądy. Tamten Kaczyński z lat 90. jest liberałem gospodarczym, krytykiem mieszania się Kościoła do polityki, przede wszystkim jednak nie znosi „tych rozszalałych furii, zacietrzewionych grup, piszących o jakichś spiskach itp.” („Odwrotna…”). Autor słów „oni stoją tam, gdzie kiedyś stało ZOMO” wcześniej deklaruje: „w ogóle nie lubię totalnego podważania zasług przedsierpniowej opozycji” („alfabet…”). Mówi to piewca lustracji, układu i zamachu smoleńskiego.

Michnik nie ufał społeczeństwu, pamiętał Marzec ’68, ale z tej samej lekcji dowiedział się, że sterowanie społeczeństwem nic nie da. Lepiej niech się uczy wolności. Takiej, jak rozumieli ją dysydenci, czyli jako przeciwieństwo komunistycznego zamordyzmu i gospodarki nakazowo-rozdzielczej: zostawiając ludzi samym sobie. To nie był liberalizm polityczny z Europy Zachodniej, bo nie mógł nim być. To było tyle, ile można było nad Wisłą od nowa wymyślić.

Od podstaw

Kaczyński dopiero w upadku komunizmu dostrzegł szansę dla siebie. Wtedy się naprawdę narodził. Na miejsce homo sovieticus chciał nowego społeczeństwa, ale także zaplanowanego, tylko po swojemu. „Czy należy społeczeństwo przebudować, poprawić, czy też w glebie tego przegniłego i nadal gnijącego komunizmu poprawić to, co jest. Moja partia uważa, że należy zbudować je od podstaw. Żadnych grubych kresek” („Odwrotna...”). A później je tresować, karmić, rzucać mu coś na przynętę. „Społeczeństwa nie trzeba wyciszać, bo prowadzi to do apatii, ale społeczeństwu trzeba coś dać” („My”).

Nie przypadkiem Kaczyński był takim radykalnym antykomunistą dopiero po 1989 r. Jego plan miał sens dopiero po upadku jednego systemu, jeśli miał zastąpić jeden drugim. Budowanie swojego społeczeństwa, państwa, człowieka, tego chciał Kaczyński, a nie użerania się z komuną. I to dziś robi. Gdy Adam Michnik męczy się w 700-stronicowej książce „Między Panem a Plebanem”, żeby wytłumaczyć swój stosunek do Kościoła, Kaczyńskiemu wystarcza jedno zdanie: „My się czarnych nie boimy, Teresa, nam z nimi dobrze” („My”).

Liberalizm polityczny to przeciwieństwo inżynierii społecznej. To system zbyt na to kruchy, rozkładający odpowiedzialność za państwo na jednostki, a raczej na relacje między nimi. Liberalizm jest w stanie organizować życie społeczne i polityczne tylko wtedy, gdy między ludźmi jest odpowiedni poziom zaufania. Liberał nie może myśleć kontrastami, działać zrywami, wyrzec się musi romantycznych, zbyt wizjonerskich i ambitnych projektów. Potrzebuje akceptacji rozwiązań cząstkowych i wiele cierpliwości. Liberalizm wykształca się pokoleniami, zobowiązuje do umiaru, unikania skrajności, respektowania przeciwnika, tolerancji.

Tradycyjnie budowa liberalnego mrowiska przychodziła najlepiej mieszczańskim mrówkom – praprzodkom klasy średniej. Taki liberalizm jest w zasadzie obcy polskiej kulturze politycznej, którą cechował nie tyle liberalny indywidualizm, co klientelistyczny antagonizm, słabe i pozbawione praw mieszczaństwo. I gospodarka nastawiona na podtrzymanie zewnętrznych objawów statusu społecznego szlachty, a nie nastawiona na wymianę handlową, a więc ucząca się negocjacji i ucierania kompromisów, a przede wszystkim szanowania drugiej strony, bo jeśli upokorzysz drugiego, nie będziesz miał z kim robić ani interesów, ani polityki. Skażesz siebie i swoje państwo na samotność. Tak można wygrać wojnę, ale tak się nie da wygrać pokoju.

Gdy w końcu Rzeczpospolita upadła, nie tylko nie było mowy o takim luksusie jak liberalizm, ale nawet o samej polityce. Uprawianie jakiejkolwiek musiałoby oznaczać wpierw pożegnanie z marzeniami o niepodległości, więc zamiast polityki (czyli reform, postępu cywilizacyjnego, rozwijania edukacji, rozwoju gospodarczego, a przede wszystkim równouprawnienia mieszczan i Żydów itd.) wybierano cofające cywilizacyjnie powstania. Tak powstały najgorsze możliwe warunki do zbudowania tożsamości liberalnej, czyli takiej, w której podstawową kategorią polityczną jest kompromis. Zamiast tego ukształtowało się jej przeciwieństwo, czyli resentyment, nienawiść do obcych, Kościół jako ersatz państwa oraz tożsamość żołnierska, w której możliwe są tylko dwie role społeczne: zdrajcy lub bohatera. Rozbiory się skończyły, gdy upadły imperia, ale tożsamość pozostała.

Dziwicie się, skąd tyle nienawiści do obcych nawet bez obcych? Albo skąd nieustanne poszukiwanie zdrajców i produkcja bohaterów, rozmaitych żołnierzy wyklętych, powstańców i innych przegranych? Jeśli nie ma zaborców, można ich przecież wymyślić: kondominium rosyjsko-niemieckie albo brukselskie elity. Do reprodukcji naszej tożsamości pasuje wyłącznie przegrana. Nic bowiem tak dobrze nie zwalnia z odpowiedzialności za rozwój. Kto zachodzi w głowę, jak możliwa była „klęska pod Brukselą”, czyli słynne 27:1, niech wpisze to sobie pomiędzy inne polskie klęski, które dają alibi na nieosiąganie tego, do czego Zachód dochodzi ciężką pracą. Nie bez powodu Stanisław Brzozowski wołał: męczeństwo nie zastępuje pracy. Skończył potępiony wśród oskarżeń o zdradę.

Odrzucony od elit

Tak rozumowały masy solidarnościowe, a dziś lud pisowski. Ale byli tacy, którzy pojmowali, że tkwienie w takim systemie przekonań to pułapka. Pierwszy był Adam Michnik, i to już przy okazji sporu o „List otwarty do partii” Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego. Nikt tego już nie pamięta, ale gdy tamci pragnęli wciąż dyktatury proletariatu (a nie partii, za co dostali wyrok), Michnik krytykował ich za brak w ich propozycji demokracji parlamentarnej. Potem dalej wzywał do rewizji polskich mitów i resentymentów w „Nowym ewolucjonizmie”, w „Kościele, lewicy, dialogu”, a po 1989 r., już przejmując wraz z „Gazetą Wyborczą” rząd dusz, w artykułach „Wasz prezydent, nasz premier”, „Amnestia tak, amnezja nie” i wielu innych.

Ten przekaz łączyło jedno: zastąpienie rozliczeń demokratycznym konsensem. Był to konsens bardziej elit niż ludzi i trochę jakby zamiast polityki niż w jej ramach. Bardziej z nieufności do przeciwnika niż z zaufania do niego. Dlatego Kaczyński, odrzucony od elit, zorganizował przeciwko nim ludzi, którzy wcześniej w tym politycznym porozumieniu nie wzięli aktywnego udziału. Po latach przekonał ich, że zostali – jak on – pominięci. Sam to ujął najlepiej: „mam taką cechę charakteru, że gdy na wstępie nie uzyskam pewnego poziomu akceptacji, to potem nie pomogą żadne zabiegi, by nawiązać ze mną porozumienie” („My”).

Kilka przegranych konfrontacji politycznych w budowanej po 1989 r. demokracji wystarczyło, żeby Kaczyński uznał, że ten ustrój go nie akceptuje, a on nie będzie szukał z nim porozumienia. Do dziś go nie szuka, przedstawiając to jako polityczny atut, dający mu walor wyjątkowości. Jest zatem inny niż wszyscy, prowadzi politykę niepodrabialną, za jego rządów wiele rzeczy dzieje się po raz pierwszy, „nie mieści się w głowie”. Ale – co mówią zwolennicy Kaczyńskiego – jedynie w liberalnej głowie. Michnik najszybciej dostrzegł w Kaczyńskim ten gen nieprzystawalności, pychy, autorytaryzmu; wystarczy przypomnieć ich słynną debatę z 1990 r. Ta walka trwa od tamtego czasu. I wciąż jest nierozstrzygnięta.

Polityka 50.2017 (3140) z dnia 12.12.2017; Polityka; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Wojna trzydziestoletnia"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną