Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Na przekór czasom

Przy-PISy Redaktora Naczelnego

Ubiegłoroczne nadzieje, że już, zaraz, w obronie odbieranej wolności wyjdą nas miliony, a „moc struchleje”, rozwiały się jak dym po sztucznych ogniach.

Przypominam sobie nasze nastroje świąteczne sprzed roku. Było niespokojnie, nerwowo, ale też na swój sposób podniośle. Kilka dni przed Bożym Narodzeniem z dziennikarskiego protestu przeciwko ograniczaniu dostępu mediów do Sejmu zrobił się potężny kryzys polityczny: poselska blokada mównicy sejmowej, potem sali plenarnej; przed Sejmem tłumy demonstrantów, w gmachu i na zewnątrz jednostki policji. Tak zaczął się „Kryzys grudniowy 2016” – pod tym tytułem wydaliśmy wtedy specjalny, przypominający formą samizdatową ulotkę, dodatek do części nakładu gotowego już numeru świątecznego POLITYKI. Dynamika zdarzeń była trudna do przewidzenia: tłum protestujący przeciwko „konstytucyjnemu zamachowi stanu” zablokował Sejm. To wtedy powstało pamiętne zdjęcie prezesa Kaczyńskiego, wymykającego się z oblężonego gmachu chronioną limuzyną, z jakimś dziwnym, stężonym grymasem twarzy. Władze chyba po raz pierwszy od przejęcia władzy na serio przestraszyły się „polskiego majdanu”. Protesty, które po drodze wchłonęły sporo bożonarodzeniowych tradycji (były choinki, opłatki, msza, kolędy), trwały do pierwszych dni stycznia. W oficjalnej propagandzie zostały nazwane puczem, a wielu uczestników tamtych zdarzeń, w tym także posłowie, do dziś są wzywani do prokuratur i sądów.

Dokładnie rok później jest tak, jakby czas zatoczył koło: w Sejmie posłom i senatorom opozycji władza znów odbiera głos; na Wiejskiej wielotysięczne tłumy protestujących. Wszędzie zasieki. Wściekłość rządowej propagandy. Oddziały Heroda otaczają i zatrzymują buntowników. Mamy kolejne polskie święta stanu wyjątkowego.

Tym razem różnica taka, że przed rokiem dobijano Trybunał Konstytucyjny, a teraz Sąd Najwyższy. Wtedy dziennikarze protestowali przeciwko wyrzucaniu ich z Sejmu, teraz przeciwko (mówiąc skrótem) nałożeniu przez Telewizję Trwam, w majestacie pisowskiego prawa, drakońskiej kary finansowej na TVN24. Prasa światowa uznała to za bezprecedensowy atak na wolność słowa, a polscy niezależni dziennikarze za zapowiedź zmasowanego ataku na opozycyjne media. Obawialiśmy się wcześniej jakiejś ustawy dekoncentracyjnej czy repolonizacyjnej, ale widać, że władza sięgnie raczej po prostsze narzędzia: kary, mandaty, procesy o wielkie odszkodowania. Żeby złamać ekonomicznie, zastraszyć. Nawet jeśli będzie przegrywać w sądach powszechnych, niemal każdą sprawę może doprowadzić do nowo powołanej izby odwoławczej w Sądzie Najwyższym, całkowicie już obsadzonej ludźmi PiS. Teraz jeszcze, w konkretnym przypadku kary dla TVN, wskutek ostrego protestu rządu USA zapewne nastąpi jakieś cofnięcie (bo i dla Mateusza Morawieckiego to niezręczny początek premierowania), ale po przejęciu sądów ta ścieżka została otworzona, a kije bejsbolowe pokazane całej niezależnej prasie. Przy okazji zobaczyliśmy, dlaczego rządowa propaganda kładzie zaporowy ogień przeciwko „wynoszeniu polskich spraw za granicę”. Międzynarodowa izolacja rządu, utrata reputacji kraju, możliwe formalne i nieformalne sankcje, zaczynają już być dla rządu kosztowne i niebezpieczne. Wbrew buńczucznym popisom nacisk naszych sojuszników i partnerów to dziś dla władzy o wiele większy kłopot niż akcje, bezradnej w sumie, opozycji parlamentarnej czy ulicznej.

Bo popatrzmy dookoła. Chociaż ostatnie demonstracje odbywały się w kilkudziesięciu miastach, trudno oczekiwać, aby te święta miały być „zepsute przez politykę”. Prawdziwe tłumy nie gromadzą się na marszach i demonstracjach, ale w sklepach i galeriach handlowych. Wszędzie korki na ulicach, gorączka zakupów, choinki, efektowne rozświetlone dekoracje miast. Przy wtórze śpiewanych w Sejmie kolęd sądom obcina się głowę jak świątecznemu karpiowi, szybko – żeby zdążyć z wigilijnym daniem dla prezesa. Jeszcze zmiany w ordynacji wyborczej, podpisy prezydenta i władza będzie mogła już udać się gremialnie na pasterkę. To połączenie sentymentalnej, ciepłej, opłatkowej atmosfery Bożego Narodzenia z polityczną dintojrą zdaje się absurdalne, schizofreniczne; ale tak było przed rokiem, tak jest teraz.

Ubiegłoroczne nadzieje, że już, zaraz, w obronie odbieranej wolności wyjdą nas miliony, a „moc struchleje”, rozwiały się jak dym po sztucznych ogniach. Parotysięczne grupy, pewnie w znacznej mierze tych samych ludzi, protestują, niosą transparenty, trąbią na wuwuzelach, a żadne mury się nie rozpadają. Władza robi, co chce, łamie konstytucję, kłamie, obraża, a jej sondażowe notowania zbliżają się podobno do 50 proc. Dla wszystkich, którzy jakoś bardziej przejmują się polityką i w ogóle tzw. życiem publicznym, to głęboko frustrujące, depresyjne. Ciągła mieszanka nadziei i beznadziei. Bo niby sondaże pokazują, że ogromna większość Polaków nie popiera tego pełzajacego zamachu stanu, to jednak świetna sytuacja gospodarcza, spadek bezrobocia, podwyżki płac, dodatki socjalne, wzmocnione intensywną propagandą sukcesu, robią swoje: neutralizują niepokój o państwo, pozwalają jakoś scalić w głowie dwie kompletnie różne opowieści o współczesnej Polsce. Więc w sumie święta w większości polskich domów będą pewnie udane, „z dala od polityki”.

W różnych latach tego właśnie życzyliśmy naszym czytelnikom i sympatykom – oderwania się w święta od szarej codzienności, zwłaszcza od politycznych napięć i konfliktów. Tym razem jednak, przewrotnie, namawiamy, żeby nie uciekać od polityki przy świątecznych stołach, bo kiedy jest i będzie lepsza okazja do ważnej rozmowy o nas samych, o naszym kraju, naszej przyszłości, niż wtedy, gdy mamy wreszcie czas, towarzystwo bliskich i znajomych, a przede wszystkim wyjściową wzajemną sympatię? Różnice poglądów są ciekawe, jeśli się w nie wsłuchać, próbować zrozumieć, odkryć, gdzie się różnimy aksjologicznie, czego nie warto ruszać, a gdzie możemy się porozumieć. Zasypywanie podziałów na różne sorty Polaków nie będzie możliwe od góry (mimo pustych deklaracji prezydenta i premiera), bo ich szef zrobi wszystko (proszę odtworzyć sobie ostatnie wypowiedzi prezesa PiS z 10 i 13 grudnia), aby każdy podział pogłębić, wykopać między Polakami przepaść nieufności, lęku, wzajemnej nieżyczliwości, pogardy. Ale to się może udać od dołu, jeśli damy sobie szansę.

Święta są może najlepszą okazją do takiej dywersji, bo wszystko, cała atmosfera, tradycja, nastrój skłaniają do podjęcia wysiłku bycia razem. „Ulica i zagranica” może jakoś mitygować władzę. Ale najważniejszy front przebiega dziś przez nasze domy, rodziny, znajomych, środowiska; tu, na tym prywatnym, osobistym poziomie będą decydowały się wyniki wszystkich następnych wyborów. Więc nie odpuszczajmy świątecznej okazji zawarcia pokoju czy chociaż rozejmu między nami. Zaprośmy politykę do stołu. Na przekór „czasom i ludziom złym” musimy się uczyć bycia razem. Życzę Świąt lepszych, niż był ten rok!

Polityka 51/52.2017 (3141) z dnia 17.12.2017; Komentarze; s. 4
Oryginalny tytuł tekstu: "Na przekór czasom"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną