Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Pierwszy taki wypadek MiG-29. Jakie będą skutki dla wojska?

Co dalej z samolotami bojowymi? Co dalej z samolotami bojowymi? Jacek Kosieradzki / Agencja Gazeta
Na tym etapie trzeba się cieszyć, że pilot żyje i jest zdrowy. Ale przed polskim lotnictwem myśliwskim kilka trudnych tygodni i coraz cięższe lata.

Do momentu wyjaśnienia przyczyn wypadkupod Mińskiem nie należy spekulować o jego przyczynach. Wypadek zbada Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Lotnicza mantra o powściągliwości nie powstrzyma rzecz jasna fali domysłów, teorii, fantazji i czystego szaleństwa, które już widać w tzw. internetach. Tu tego nie będzie.

Fakty są takie, że nastąpił wypadek – pierwszy tego typu w historii ponad 27-letniego użytkowania samolotów MiG-29 w polskich siłach powietrznych. Pierwszy – to znaczy taki, który wydarzył się w locie i który zakończył się zniszczeniem samolotu. Ponad rok temu w Malborku miał miejsce incydent na ziemi – pożar myśliwca podczas rozruchu, zakończony poważnym uszkodzeniem maszyny, ale poza tym nasze MiGi-29 latały bez nieszczęść przez ponad ćwierć wieku. To wielka zasługa nie tylko pilotów, ale również systemu szkolenia i obsług naziemnych.

Pilot się katapultował

Wyszkolenie nie zawiodło pilota w najbardziej dramatycznym momencie, kiedy na podjęcie decyzji o użyciu fotela wyrzucanego są sekundy lub ich ułamki. Tzw. katapultowanie miało miejsce najprawdopodobniej na ekstremalnie małej wysokości, ale jest ono bezpieczne dzięki wyposażeniu samolotów w bardzo skuteczne fotele wyrzucane K-36. Cały świat oglądał ich skuteczność po raz pierwszy w 1989 roku, kiedy na paryskim salonie lotniczym le Bourget katapultował się tuż nad ziemią słynny pilot pokazowy Anatolij Kwoczur.

To samo urządzenie uratowało życie pilotowi z Mińska Mazowieckiego. Został tylko niegroźnie ranny, według komunikatu MON ma złamaną nogę. Z lotniczej perspektywy dostał drugie życie.

Służby wojskowe, mimo stanu pogody niepozwalającego na użycie śmigłowca poszukiwawczo-ratunkowego, w miarę szybko namierzyły zaginionego pilota. Tempo akcji miało ogromne znaczenie, bo przecież nie było wiadomo, w jakim stanie jest pilot, a o tej porze roku i dnia groziło mu błyskawiczne wychłodzenie. W odnalezieniu lotnika pomogły służby cywilne, leśnicy i strażacy, co dobrze świadczy o koordynacji ich działania z wojskiem, przynajmniej na lokalną skalę. Nic dziwnego, bliskość wojskowego lotniska to nie tylko okazja do darmowego podziwiania „pokazów lotniczych” niemal codziennie, ale i podwyższona świadomość lotniczego ryzyka i gotowość natychmiastowego niesienia pomocy. Każda baza lotnicza tworzy wokół siebie taką otoczkę bezpieczeństwa.

MiG-i na razie uziemione. Jakie maszyny przejmą ich zadania?

Ale po tych dobrych wiadomościach czas na gorsze. Loty na MiG-ach 29 w 23. Bazie Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim już zawieszono. Dowódca bazy, płk pil. Piotr „Kuman” Iwaszko, sam bardzo doświadczony pilot instruktor i gwiazda pokazów lotniczych w całej Europie, zrobił to z ostrożności. Ale rutynowo po takich wypadkach zawiesza się loty na danym typie samolotu w całych Siłach Powietrznych. Oznacza to, że od jutra najprawdopodobniej zawiesi loty również 22. Baza w Królewie Malborskim.

Dwie nasze eskadry najszybszych samolotów przechwytujących, jakie mamy, zostaną uziemione. A trzeba powiedzieć, że malborskie i mińskie MiG-i pełnią nie tylko zadania szkoleniowe, ale przede wszystkim dyżury bojowe w ramach narodowego i sojuszniczego systemu obrony powietrznej. Ten system odpowiada za przechwytywanie niezidentyfikowanych statków powietrznych, obronę przed napaścią z powietrza, a czasem pomoc dla lotnictwa cywilnego.

Teraz – przez kilka dni, a może tygodni – to zadanie spadnie na samoloty F-16. Niby mamy ich więcej od MiG-ów, bo aż 48 w porównaniu do 32. Ale w tej chwili cztery „Efy” są na misji w Kuwejcie, a reszta pozostaje na tymczasowym pobycie w jednej tylko bazie – Poznaniu-Krzesinach. Drugie gniazdo naszych Jastrzębi – 32. Baza Lotnictwa Taktycznego w Łasku – przechodzi remont drogi startowej i inne inwestycje budowlane, w związku z czym przez blisko dwa lata jest wyłączone z operacyjnego użycia. Brak w systemie obrony powietrznej Mińska i Malborka – po spodziewanym zawieszeniu lotów na typie MiG-29 – oznacza, że Polska zostaje przez jakiś czas tylko z jedną czynną bazą myśliwską – 31. Bazą Lotnictwa Taktycznego w Poznaniu. Oby nic złego tam się nie wydarzyło...

Ile zostanie maszyn po wypadku pod Mińskiem Mazowieckim?

Jest też utrata maszyny. W chwili pisania tego tekstu jeszcze nie wiadomo dokładnie, w jakim stanie jest wrak, ale wiadomo, że po tego typu wypadku nie nadaje się do użytku. Podobnie jest z uszkodzonym po pożarze myśliwcu z Malborka – choć samolot nie został doszczętnie spalony, to nadal nie podjęto decyzji o jego złomowaniu albo remoncie. W obu eskadrach mamy więc teraz po 15, a nie przepisowe 16 samolotów. To oczywiście ogranicza i tak już niewielkie możliwości szkoleniowe, o których będzie można mówić dopiero po wznowieniu lotów – i rzecz jasna również zdolności bojowe polskiego lotnictwa myśliwskiego. Bo oprócz stanu etatowego jest jeszcze dostępność, która oscyluje wokół 70 procent. To normalne, bo przecież samoloty przechodzą zaplanowane przeglądy i remonty, a czasem zwyczajnie coś się w nich psuje.

Z nieoficjalnych informacji wynika, że wypadkowi uległa jednomiejscowa maszyna o numerze taktycznym 67. Samolot zwracał uwagę malowaniem, na stateczniku pionowym miał podobiznę płk. pil. Wojciecha Kołaczkowskiego, dowódcy słynnego Dywizjonu 303 RAF. Maszyna pochodziła z jednej z pierwszych partii, dostarczonych wprost z ZSRR w lipcu 1989 roku (użytkujemy też maszyny pozyskane z Czech i NRD). Wtedy Polska otrzymywała najnowocześniejsze sowieckie myśliwce frontowe jako jeden z pierwszych odbiorców. Samolot od początku służył w „warszawskim” 1. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego, którego maszyny oznaczone były charakterystyczną Syrenką. Zbiegiem okoliczności i maszyna, i jej pilot w pechowym locie mieli po 28 lat.

To dużo czy mało jak na samolot bojowy? Pytanie jest retoryczne, lata się tym, co jest, dopóki jest to bezpieczne i jak długo jest to potrzebne. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że MiG-i pozostaną w służbie przynajmniej do 2025 roku, a najprawdopodobniej dłużej. U progu roku 2018 Polska dopiero zaczęła procedurę wyboru nowej maszyny taktycznej (w programie o kryptonimie „Harpia”), a trwa ona przecież latami.

Po wyborze następuje procedura pozyskania, skomplikowane negocjacje umowy, o których wiemy z doświadczenia, że różnie się mogą zakończyć. Wreszcie produkcja, dostawa, szkolenie i wdrożenie do służby. Cały proces, przeprowadzony nawet niezwykle sprawnie, zajmuje minimum dekadę. Czyli już teraz możemy powiedzieć, że MiG-i będą musiały pozostać w służbie ponad przewidziany dla nich czas. Kiedy zaś do eskadr trafią następcy MiG-ów 29, trzeba będzie myśleć o zastąpieniu F-16, które wtedy też będą już służyć ponad 25 lat. Cykl wymiany, modernizacji i utrzymania sprzętu kołem się toczy...

Z czasem każda maszyna psuje się częściej. Ponad ćwierć wieku bezwypadkowego użytkowania naddźwiękowych myśliwców poprzedniej generacji to wielka chwała dla polskich lotników. Ale prawa statystyki są nieubłagane i im dłużej MiG-i będą w służbie, tym częściej będą się psuły, więcej będzie kosztowała ich obsługa, a piloci będą mieli prawo być bardziej nerwowi, siadając w ich kabinach. Nawet najlepiej utrzymane, będą zawodzić i trzeba mieć tę świadomość. Dlatego poza konieczną modernizacją polegającą na zakupie nowych samolotów nie wolno zaniedbać utrzymania, remontów i konserwacji tych, które są w linii. Koszt niekupionego samolotu to najwyżej wstyd dla składającego obietnice polityka – koszt zaniedbanego samolotu w eskadrze to życie lotnika. Tym razem zaoszczędziliśmy to, co najcenniejsze.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama