Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Śmigłowcowy odlot Macierewicza. Na co poszły pieniądze MON w 2017 roku?

Antoni Macierewicz Antoni Macierewicz Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta
Są takie pytania, które sprawiają, że minister Antoni Macierewicz traci kontakt z rzeczywistością. W zbrojeniach, którymi tak lubi się chwalić, to temat śmigłowców.

Może powinniśmy się przyzwyczaić, przymknąć oko i już o nic nie pytać. Bo za każdym razem otrzymujemy w odpowiedzi coś, co w głowie się nie mieści lub przynajmniej przeczy dotychczasowym doświadczeniom. W 2017 roku, zgodnie z zapowiedziami Antoniego Macierewicza, miały się pojawić kupione ekspresowo Black Hawki, a kiedy się nie pojawiły, sprawę załatwić miał przyspieszony przetarg w ramach pilnej potrzeby operacyjnej.

Ta jednak nie przekłada się na pilny zakup, wręcz przeciwnie, ostatnio słychać o opóźnieniach. Wiceszef MON mówił o „otwarciu przetargu w przyszłym roku”, a Inspektorat Uzbrojenia przyznawał, że termin 28 grudnia na złożenie ofert ostatecznych jest nieaktualny. Ale to nie zraziło ministra przed postawieniem kolejnego, niezwykle wyśrubowanego.

Antoniego Macierewicza odlot z terminami

„Termin jest jednoznacznie przeze mnie samego nakreślony, to jest czerwiec 2019 roku” – ogłosił Macierewicz, potwierdzając wcześniejsze nieoficjalne informacje, że MON chce dostaw w połowie wyborczego roku. W sumie jeszcze nie było zaskoczenia. Ale dalej już było: „To jest termin, w którym pierwsze śmigłowce – jeżeli chodzi o śmigłowce zwalczające okręty podwodne i śmigłowce dla sił specjalnych – mają zostać dostarczone. Taki jest warunek tego kontraktu”.

A więc według ministra dostawy za półtora roku mają dotyczyć maszyn, na które nie ma jeszcze ofert końcowych z ceną i warunkami offsetu, a także tych, o których wiadomo, że są bardziej skomplikowane, a na które nie złożono nawet ofert wstępnych. Szok, niedowierzanie? Skąd, przecież to nie pierwsza zaskakująca deklaracja o śmigłowcach.

Nie tylko ja miałem wrażenie, że słuchający tych słów wiceminister Bartosz Kownacki, znający dużo bliżej meandry postępowań, minę miał nietęgą. „Ze względu na to, że to są skomplikowane śmigłowce, to nie jest taki śmigłowiec z półki, który można sobie wyjąć z zakładów, firmy prosiły o dłuższe terminy składania ofert końcowych, tak żeby te oferty były kompletne” – wyjaśniał, stojąc u boku szefa.

Następnego dnia w telewizyjnym wywiadzie mówił, że jest ledwie szansa, by oferenci dostarczyli pierwsze śmigłowce w roku 2019. „Może dlatego, że jestem prawnikiem” – tłumaczył nieco zakłopotany. A wszystko dotyczy tylko tych prostszych maszyn, dla sił specjalnych. Przypomnijmy: te morskie, do zwalczania okrętów podwodnych, o których wspominał Macierewicz, nie weszły jeszcze w fazę składania ofert wstępnych.

Werbalne nakręcanie atmosfery to specjalność Antoniego Macierewicza, mimo że co chwila media przypominają kolejne obietnice i terminy, które legły w gruzach. To, co pozornie jest zabawne, wystawia na szwank wiarygodność państwa. Wszak to jednak minister obrony narodowej, od którego należy oczekiwać stąpania twardo po ziemi i którego słów słuchają zagraniczni dostawcy i rządy ich krajów. Nic z tego: gdy pojawia się temat śmigłowców, z reguły jest odlot.

Zbrojeniowa wirtualna rzeczywistość Antoniego Macierewicza

Pojawiło się też coś poważniejszego, coś, co można śmiało nazwać naginaniem rzeczywistości. Według ministra Macierewicza kwestia śmigłowców w ogóle jest przeceniana. Do tej pory przyznawał, że jeśli ich gdzieś potrzeba, to w roli poszukiwawczo-ratowniczej nad morzem. Ale w Krakowie stwierdził, że ten problem jest już rozwiązany: „Pięć śmigłowców zostało dostarczonych”. A potem dodawał jeszcze mocniej: „Podstawowe problemy zostały rozwiązane dzięki polskim producentom śmigłowców, którzy dostarczyli pięć śmigłowców dla ratownictwa morskiego i trzy następne są w drodze. Ten obszar, tak newralgiczny i tak wymagający, został zabezpieczony”.

Macierewicz miał na myśli zmodernizowane w PZL-Świdnik polskiej konstrukcji śmigłowce Anakonda (morska wersja Sokoła), które po znacznych opóźnieniach dotarły w tym roku do baz nad Bałtykiem. Trzy kolejne są unowocześniane i mają wrócić w przyszłym roku, o ile Świdnik się nie spóźni. O czym Macierewicz nie wspomniał, to fakt, że żadna liczba małych Anakond nie zastąpi dużych maszyn o zasięgu i udźwigu pozwalającym prowadzić długotrwałe akcje daleko od brzegu czy zabierać na pokład większą liczbę rozbitków. W tej roli obecnie służą dożywające swych dni Mi-14, i to je trzeba najpilniej wymienić. Wbrew temu, co mówi minister, Anakondy tego problemu nie rozwiązały.

Zresztą może żadnych problemów nie ma? Wiceminister Kownacki w ostatnich wywiadach i oświadczeniach przytacza liczbę 250 sprawnych śmigłowców, będących rzekomo w służbie Sił Zbrojnych RP. „To nie jest tak, że brak jednego, dwóch czy pięciu prowadzi do sytuacji dramatycznej” – mówił w Krakowie. Ale te 250 maszyn to mocno zawyżony bilans. Owszem, jeśli zliczyć stany etatowe wszystkich posiadających śmigłowce jednostek wojsk lądowych, lotnictwa, marynarki i szkoły orląt w Dęblinie, wychodzi, że mamy w linii około 230 wiropłatów. Ale ich stan techniczny jest bardzo różny, a wiek w większości zaawansowany. Nie ma szans, by wszystkie były sprawne, w szczególności najstarsze Mi-2, Mi-24 czy Mi-8. Paradoksalnie w najlepszym stanie są te, których obecny MON najpilniej szuka – Mi-17, przystosowane do akcji sił specjalnych. A jeśli tak, to czy sam sobie nie przeczy?

Modernizacje w armii za czasów PiS

Krakowska konferencja ministrów niestety nie zmieniła oceny teoretycznie najważniejszych programów modernizacyjnych wojska. Negocjacje w sprawie programu Wisła (systemu obrony powietrznej opartego na Patriotach z IBCS) mają się zakończyć „w ciągu najbliższego czasu”. Ta formuła powtarzana jest do znudzenia, nie tylko przez obecny rząd, a wiadomo, że póki wszystko nie jest wynegocjowane, nic nie jest wynegocjowane.

Nawet jeśli umowa istotnie będzie wkrótce, na co wielkich szans nie ma, pamiętajmy, że dotyczyć będzie wyłącznie pierwszej fazy kontraktu, wycenionej przez USA na maksymalnie 10,5 mld dolarów. Bartosz Kownacki mówił, że prędzej poda się do dymisji, niż kupi Patrioty za tę cenę, i rejtanowski gest nie będzie zapewne potrzebny, bo w negocjacjach cena na pewno zostanie obniżona. Ceną za to będzie jednak częściowa rezygnacja z tzw. offsetu, czyli korzyści, jakie na kontrakcie stulecia ma odnieść przemysł.

„W tym roku zostanie wybrany nasz partner w produkcji okrętów podwodnych” – zapowiedział Antoni Macierewicz, powtarzając po raz enty znaną frazę. Ponieważ do końca „tego roku” zaledwie kilka dni, wieści o faktycznym dostarczycielu okrętów Orka należy wypatrywać lada chwila. Nawet sylwestrowy zawrót głowy i huk petard nie mogą obniżyć naszej czujności! Te dni przesądzą o przyszłości polskiej Marynarki Wojennej. A może nie przesądzą, bo decyzji nie będzie? Przecież to tylko kolejna zapowiedź, a jak z nimi jest, wszyscy już wiemy.

Najostrzej, wręcz niepokojąco dla przyszłości kontraktu minister mówił o systemie Homar. Dalekosiężna artyleria rakietowa, polska pięść uderzeniowa – w domyśle przeciw Rosji – jest w tarapatach. „Trzeba otwarcie powiedzieć, że te rozmowy przebiegają bardzo trudno. (...) Będziemy musieli bardzo poważnie rozważyć dalszy ciąg tych negocjacji” – pogroził Antoni Macierewicz największej firmie zbrojeniowej świata, Lockheed Martinowi, wybranemu w lipcu na dostawcę systemu rakiet.

Nieoficjalnie rzecz rozbija się o offset, a sprawy zabrnęły tak daleko, że kilka dni wcześniej wiceszef PGZ sugerował wręcz podziękowanie Amerykanom i zwrócenie się do Izraelczyków czy Turków. Tak czy inaczej Homar się oddala.

Na co Antoni Macierewicz i MON wydają pieniądze?

Na co wobec tego wydawane są pieniądze – bo MON drugi rok z rzędu chwali się pełnym wykonaniem budżetu? Trzeba przyznać, że po raz pierwszy tak szczegółowo – na planszach, tabelach i wykresach – pokazano, na co poszło w sumie ponad 9 miliardów. Zwycięzcą modernizacyjnego pojedynku okazali się lotnicy. Z funduszu zbrojeniowego zgarnęli umowy o wartości ponad 3 mld złotych.

Ale oczywiście nie dostali nowych samolotów bojowych – w wydatkach na Siły Powietrzne kryje się bowiem haczyk, a raczej wielki hak modernizacji wojska według rządu PiS. Z budżetu MON kupuje się – formalnie oczywiście dla wojska – tzw. samoloty VIP. Umowa na trzy Boeingi 737, podpisana w mijającym roku, to ponad 2,5 mld złotych – stanowi największy jednorazowy wydatek MON roku 2017. Druga pozycja to 95 rakiet przeciwlotniczych AMRAAM za 590 mln, trzecia – przesunięta na przyszły rok – płatność, ponad 370 mln, za samoloty szkoleniowe M-346.

Drugie miejsce w podziale modernizacyjnego tortu zajęły wojska lądowe, ale tu zamiast wielkich kontraktów rok 2017 zdominowała masa drobnych umów, realizowanych często przez Inspektorat Wsparcia Sił Zbrojnych, a więc niedotyczących sprzętu nowego. Pojazdy rozpoznawcze, ciężarówki, trenażery czy karabiny wyborowe nie budzą takich emocji jak wielkie, skomplikowane systemy zaawansowanych technologii, ale w sumie stanowią worek wart ponad miliard. Największym pojedynczym zakupem na rzecz „zielonego” wojska okazały się karabinki MSBS-Grot za 500 mln złotych, częściowo na potrzeby Wojsk Obrony Terytorialnej, które w sumie skonsumowały 5 procent zbrojeniowego budżetu.

Jednak budżet tak naprawdę uratowała marynarka wojenna. Z braku możliwości podpisania dużych zamówień na Wisłę czy Homara przyspieszono umowy na okręty. Tym samym najbardziej zaniedbany rodzaj sił zbrojnych skorzystał na opóźnieniu i dostał w świątecznym okresie furę prezentów: aż trzy nowe jednostki! Nie są to co prawda duże okręty bojowe, ale za to powstają dzięki rodzimemu przemysłowi i myśli technicznej. Dwa kolejne niszczyciele min klasy Kormoran i jeden prototypowy okręt ratowniczy mają wyjść w morze w pierwszej połowie lat 20. tego wieku. Ostrożność z obstawianiem dat w przypadku budowy okrętów jest zalecana...

Plany ministra MON na 2018 rok

Orka, Homar, Wisła – te nazwy padają w kółko i nie przestają dominować w krajobrazie wielkich umów zbrojeniowych. Śmigłowce – rzecz jasna, bo przecież w tym roku kupić ich się nie udało. Powraca system obrony powietrznej krótkiego zasięgu Narew i oparty na budowanym w HSW prototypie transporter opancerzony Borsuk.

Horyzont roku 2018 zamyka samolot rozpoznawczy Płomykówka, ale już teraz wiadomo, że będzie musiał jako pierwszy ustąpić miejsca, gdyby zabrakło pieniędzy. A o tym, ile ich będzie na wszystko inne, zdecyduje cena pierwszej fazy systemu obrony powietrznej i antyrakietowej Wisła, którą powinniśmy poznać góra za dwa miesiące. I to jest tak naprawdę najważniejsze zadanie zbrojeniowe MON w przyszłym roku.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama