Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Łeb do interesów

Jak większość ludzi wiekowych, wydaję dużo na lekarstwa. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym dostał darmowy lek dla seniora.

Sięgałem w kiosku po „Gazetę” i „Rzepę”, kiedy spoza nich wystawał tytuł z innej gazety: „Mamy płacić Żydom za zbrodnie niemieckie!”. Zawsze, kiedy płacą Żydom, nadstawiam ucha, może parę groszy wpadnie… Podobno panuje najlepsza od 28 lat koniunktura, tym bardziej nie mogę się doczekać, kiedy zapuka ona i do mojego starego portfela, tak jak trafiła do kieszeni Mateusza Morawieckiego.

Jak większość ludzi wiekowych, wydaję dużo na lekarstwa. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym dostał darmowy lek dla seniora. Czy ja nie wyglądam na seniora? – pytam w aptece. Jeśli siwizna nie wystarczy, to mogę okazać dowód. Jak tylko Szydło ogłosiła darmowe leki, to ja od razu zacząłem chorować na wszystkie możliwe darmowe choroby, bo to się opłaca, a jak coś się opłaca, to ja jestem pierwszy, bo my – czyli seniorzy – mamy łeb do interesów. Najwyższy czas, żeby Radziwiłła zastąpił Rotszyld. Ten przynajmniej ma pieniądze. Więc pytam panią magister, na co trzeba chorować, żeby lekarstwa były darmowe, ale odesłała mnie do lekarza.

Do lekarza to ja jestem już od dawna zapisany w przychodni przy ulicy Szajnochy, mam termin 27 marca. Ciekawe, czy dotrwam, bo kiedy stałem w ogonku do rejestracji, to mnie nogi tak bolały, że sądziłem, iż padnę, a miejsca nikt nie ustąpi, bo sami chorzy. Mało tego, kiedy byłem już drugi w kolejce, okienko było na wyciągnięcie ręki, gość przede mną usłyszał, że dla niego zapisy… się skończyły. – Następne? – Za dwa tygodnie! Jego zamurowało, a mnie się spieszyło. W końcu wyszedłem zadowolony jak w socjalizmie. Człowiek stał, stał, ale coś wystał.

Anegdota à propos. Przychodzi do rejestracji starszy schorowany pan i prosi, żeby go zapisać do kardiologa. – Do kardiologa mogę zapisać na 2020 rok. – Ależ proszę pani, ja ledwo żyję, mam wysokie ciśnienie, duszności, bóle zamostkowe, rozrusznik nie działa, mogę nie dożyć do 2020 roku. – Aaaa, to w takim razie zapiszę pana ołówkiem – odpowiada rejestratorka.

Wracając do artykułu „Mamy płacić Żydom…”, to pismo nazywa się „Warszawska Gazeta”. Wiele tekstów jest w niej anonimowych, jak napisy w bramie. Widocznie mają resztki wstydu. „Profesorzyna Magdalena Środzina ochoczo skoczyła do rządu komucha Marka Belki. W którym aż roiło się od byłych towarzyszy z PZPR. Poziom zakłamania, a właściwie załgania tej wojującej lewaczki poraża. (…) I pomyśleć, że taki ktoś wykłada na Uniwersytecie Warszawskim. To dramat, że osobnicy tego typu dopuszczani są do nauczania polskiej młodzieży”. (Droga Pani Profesor, bardzo przepraszam za ten cytat, mam zamiar wstąpić do Wojsk Obrony Terytorialnej, tam dostanę polskiej produkcji karabin najnowszej generacji oraz 500+ i zrobię z nimi porządek. Chociaż w anonima trudno wcelować i na to ten tchórz liczy).

Kolejny anonim: „Lis po prostu zwariował. Im dalej od koryta, tym jego amok, szaleństwo, obsesja i nienawiść coraz wyraźniej budują obraz człowieka nieuleczalnie chorego”. Guy Verhofstadt – „antypolski bydlak”. Prof. Andrzej Zybertowicz – „mistrz szpagatu”, kiedyś (1980) był żarliwym marksistą, pisał, że PZPR nie jest niereformowalna, potem udzielał „Warszawskiej” wywiadu, a teraz „wyjątkowo podle porównuje ją do szmatławca »Nie«”. Małgorzata Gersdorf – wzorcowy przykład degrengolady, jaka dotknęła „kastę nadzwyczajnych ludzi”, czyli środowisko sędziowskie.

No, dobrze – zapyta zniecierpliwiony czytelnik – a gdzie w tym wszystkim Żydzi? Czy pan też stosuje metodę „Warszawskiej”: na okładce Żydzi, a w środku prezydent Duda i ksiądz Isakowicz-Zaleski? Otóż trzy razy „nie”! W moim sklepie, jak Żydzi są na wystawie, to siedzą i przy kasie. Na łamach „Warszawskiej” sprawę wyjaśnia Jan Piński, prawicowy publicysta, kiedyś poszukiwany, teraz odnajduje się jako ekspert od żydowskich pieniędzy: „Mamy płacić Żydom za zbrodnie niemieckie!” – taką rezolucję przyjął wg Pińskiego Senat USA. „Chodzi o tych ludzi, którzy nie pozostawili spadkobierców, a w związku z tym ich majątek przejął polski skarb państwa”. O ten majątek dopominają się organizacje żydowskie, które „uzurpują sobie prawo” do domagania się majątku „Polaków pochodzenia żydowskiego”. Ciekawa ekwilibrystyka. Kto domaga się pieniędzy? – Żydzi. – A czyich domagają się pieniędzy? – Polaków pochodzenia żydowskiego.

Autor łączy to z reparacjami dla Polski. Można spróbować – pisze żartowniś – „przewrotnie rozwiązać dwie sprawy za jednym zamachem i obiecać żydowskim organizacjom 20, a nawet 30 proc. (a co będziemy im żałować!) pieniędzy, które zwrócą Polsce Niemcy. Zobaczą Państwo, jak szybko okaże się, że polskie roszczenia wobec Niemiec wcale nie są tak pozbawione szans i tak absurdalne, jak nam mówiono”.

Tam, gdzie pojawiają się Żydzi, musi być – kto? No, oczywiście, profesor Jerzy Robert Nowak, dyżurny filosemita kraju. Jego esej dotyczy bestialstwa Szlomo Morela, po wojnie oprawcy w obozie dla Niemców w Świętochłowicach, a potem w więzieniu w Jaworznie. Pod kierownictwem Morela obóz przekształcił się w katownię niewinnych Polaków i Niemców.

I tak kółko się zamyka: mamy jeszcze płacić żydowskim oprawcom niewinnych Polaków i Niemców. A nie mamy na lekarstwa.

PS Przeglądając dodatek „Plus Minus” do „Rzeczpospolitej” (16 grudnia), ożywiłem się na widok obszernego artykułu pt. „Smak władzy NA BANKIETACH u Passenta”. Artykuł dotyczy Solidarności i Komisji Mieszanej na Pomorzu Zachodnim w 1980 r. Moje nazwisko pojawia się w całym artykule tylko jeden (!) raz, mianowicie w zdaniu, że członkowie Komisji ze strony Solidarności jeździli do Warszawy, gdzie jakoby „uczestniczyli w bankietach, na przykład u bliskiego kręgom rządowym publicysty Daniela Passenta”. Tylko tyle. Autor, dr Sebastian Ligarski z IPN, bliski kręgom rządowym, posłużył się moim nazwiskiem w tytule chyba na przynętę, bo swojego jeszcze sobie nie wyrobił. Tytuł zapowiada bowiem artykuł o „bankietach u Passenta”, a w tekście nic więcej o tym nie ma. Zwyczajny kant. Żeby autor chociaż ze mną porozmawiał! Ależ po co się fatygować, skoro jest historykiem z IPN.

Polityka 2.2018 (3143) z dnia 09.01.2018; Felietony; s. 86
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną