Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Ofensywa wdzięku

Polski desant wdzięku i uśmiechu, dowodzony przez generałpremiera Morawieckiego, został zrzucony na Brukselę w celu rozpoznania sojusznika przed bitwą zaplanowaną na luty.

Ratunku! Dyplomacja polska rozpoczęła ofensywę wdzięku i uśmiechów. Na razie uśmiech jest na eksport, „chapeaux bas” i „herzlich good bye”, ale co będzie, jak zaczną się uśmiechać w kraju? Generałowie wystrzeleni z wojska – przez trio Macierewicz, Kownacki, Misiewicz – nie wykluczają oblężenia Warszawy przez oddziały wdzięku i uśmiechu. Mają temu służyć ćwiczenia uroku na strzelnicach, jak Polska długa i szeroka.

Podobnie jak ponad 70 lat temu ukraiński i białoruski fronty wdzięku będą się przetaczać przez Polskę od Wschodu, gdzie Macierewicz zgromadził nasze siły, na Zachód, aż do Brukseli. Jak wiemy od pułkownika Kuklińskiego, Bruksela zawsze leżała na naszym kierunku natarcia. Co nam ci Belgowie zrobili, że zawsze trzymamy ich na muszce, tego nie pamięta nawet Józef Hen – uosobienie wdzięku i żołnierz z kierunku wschodniego.

„Ofensywa wdzięku się powiodła” – zapewniają media. Prezydent Duda już oczarował wiceprezydenta USA Mike’a Pence’a, co nie było trudne, bo – po pierwsze – przez telefon, a – po drugie – Biały Dom jest w popłochu po rewelacjach byłego doradcy prezydenta Steve’a Bannona. Oddziały piechoty morskiej gen. Błaszczaka zrzucone w Waszyngtonie z naszych nieistniejących jeszcze śmigłowców polsko-ukraińskich, także zostały powitane po przyjacielsku, ponieważ Błaszczak słowem nie wspomniał o kontaktach z Rosjanami, był „zbriefowany” tylko jeśli chodzi o zaliczkę za Patrioty.

Polski desant wdzięku i uśmiechu, dowodzony przez generałpremiera Morawieckiego, został zrzucony na Brukselę w celu rozpoznania sojusznika przed bitwą zaplanowaną na luty. Do tego czasu polskie oddziały mają otrzymać dodatkowe zapasy uśmiechów i porażającego wdzięku. Przemysł charme’u pracuje pełną parą na potrzeby frontu, w tym świece dymne „From Warsaw with love”. Transporty wdzięku suną we wszystkich kierunkach. Na froncie wschodnim przeciwnik leży porażony ze śmiechu zapewnieniem Macierewicza, że Polska obroni się sama przed każdym agresorem.

W Bułgarii wojska generała Czaputowicza nie napotkały większego oporu, mimo że ta pełni prezydencję w Unii. – Gdzie jest ta prezydencja, bo chciałbym się położyć i odpocząć? – zapytał generał. „Rezydencja mieści się na placu Braci Sołuńskich, którzy w IX wieku chrystianizowali Europę, będziemy kontynuować misję Cyryla i Metodego, panie generale” – odpowiedział trzygwiazdkowy pułkownik – kapelan, odpowiedzialny za rechrystianizację. Szef MSZ zbierał siły przed czekającą go konfrontacją z Feldmarszałkiem Gabrielem w Berlinie. Ten ma ścisłe warunki od Angeli Wielkiej. W pierwszej chwili losy pojedynku o reparacje wojenne w Berlinie zakończyły się grą na zwłokę, zgodnie z polskim planem. Generał Czaputowicz wracał więc do kraju z uśmiechem na ustach, tu jednak, z właściwym sobie wdziękiem, zdyskredytował go prezes państwa, mówiąc krótko, że w sprawie reparacji wojennych nasze stanowisko nie uległo zmianie.

O rosnącej potędze Polski świadczy fakt, że jeszcze niedawno byliśmy liderem Grupy Wyszehradzkiej i mocarstwem Trójmorza, a obecnie o naszym losie decydują takie potęgi, jak Bułgaria i Węgry. Ofensywa wdzięku musi się powieść co najmniej w sześciu państwach Unii. – Które to mają być stolice, to już wasza sprawa, ja biorę na siebie Waszyngton – powiedział zwierzchnik sił zbrojnych, wsiadając do samolotu i przesyłając rodakom na pożegnanie swój zniewalający uśmiech.

Ludność niepokoi się, że po sukcesach za granicą ofensywa wdzięku zacznie się na froncie wewnętrznym. Ludzie wykupują mąkę i tłuszcze, barykadują drzwi i bramy, zalepiają szyby okienne gazetami, jak we Wrześniu. Ja sam, kiedy słyszę o ofensywie wdzięku, przypominam sobie pewien felieton wybitnego felietonisty amerykańskiego Arta Buchwalda (1925–2007), który był jednym z moich idoli.

Tu dygresja. Art Buchwald pochodził z żydowskiej rodziny w Austro-Węgrzech. Jego ojciec wyemigrował i został skromnym tapicerem w Nowym Jorku, matka spędziła ponad 30 lat w szpitalu psychiatrycznym. Kiedy w czasie Wielkiego Kryzysu warsztat tapicerski ojca padł, Art został oddany do sierocińca hebrajskiego, gdzie spędził kilka lat, zanim w wieku lat 17 uciekł z domu. Po ataku na Pearl Harbor zgłosił się na ochotnika do wojska, ale nie został przyjęty ze względu na młody wiek i brak zgody rodziców. Udało mu się namówić pewnego bezdomnego, by zgodził się w sądzie zostać jego opiekunem prawnym. Buchwald spędził w wojsku cztery lata. Po wojnie zgłosił się na studia. Z powodu braku matury został przyjęty warunkowo. Na studiach zaczął pisać do gazetek uniwersyteckich i dalej już poszło. Został felietonistą „Washington Post”. U szczytu kariery jego felieton (rozprowadzany przez syndykat) zamieszczało 550 gazet. Uczelnia, która przyjęła go warunkowo, pół wieku później przyznała mu doktorat honoris causa. Koniec dygresji.

Kiedy słyszę o ofensywie wdzięku i uśmiechu, przypominam sobie felieton Buchwalda z czasów, kiedy jako korespondent mieszkał w Paryżu. Odtwarzam z pamięci po latach. Do pewnego Serba, który mieszkał od lat w Paryżu, przychodzą dwaj przedstawiciele francuskiego wdzięku i uśmiechu. Byli po cywilnemu. Pełni wdzięku i troskliwości pytają gospodarza: – Jak pan się czuje, panie Cilić? – Dziękuję, dobrze. – Jak to „dobrze”, skoro widać, że pan czuje się źle, cera ziemista, oczy podkrążone, ne spa? – Ależ ja się czuję zdrowy! Nie zawracajcie mi głowy... – Przydałby się panu jakiś wyjazd, zmiana klimatu… – Nie chcę! – Za dwa dni przyjeżdża z oficjalną wizytą marszałek Tito i musimy oczyścić Paryż z imigrantów z Jugosławii. Co by pan powiedział na Maroko? – Po tym, co się stało w Algierii, przysiągłem sobie, że nigdy moja noga nie stanie w kraju arabskim. – Więc może Korsyka? – Mam dość Korsyki! – A kto pana wysłał na Korsykę? – Kto? Wy mnie wysłaliście, wy! – My??? Kiedy? – Wtedy, kiedy do Paryża miał przyjechać Chruszczow! – Dobrze, dobrze, niech się pan pakuje, panie Cilić. – Nie ma potrzeby, panie władzo, jestem spakowany.

Tak na ogół kończy się ofensywa uśmiechów i wdzięku.

Polityka 4.2018 (3145) z dnia 23.01.2018; Felietony; s. 94
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną