Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Marzenie o platformie obywatelskiej

Opozycja inaczej. Marzenie o platformie obywatelskiej

Największym grzechem opozycji jest brak współpracy ze społeczeństwem obywatelskim. Największym grzechem opozycji jest brak współpracy ze społeczeństwem obywatelskim. Mirosław Gryń / Polityka
W europejskim konstytucjonalizmie nie ma tradycji obalania władzy siłą. Do jej zmian służą metody demokratycznego państwa prawnego. NiePiS może wybrać nową władzę. Ale kogo?
Ostatnie wybory parlamentarne pokazały, że zasada głosowania na kogokolwiek, byle przeciw PiS, nie daje już gwarancji zwycięstwa.Mirosław Gryń/Polityka Ostatnie wybory parlamentarne pokazały, że zasada głosowania na kogokolwiek, byle przeciw PiS, nie daje już gwarancji zwycięstwa.
Póki co, naprzeciw zwartej formacji PiS mamy tylko słabnące partie, a one nas.Mirosław Gryń/Polityka Póki co, naprzeciw zwartej formacji PiS mamy tylko słabnące partie, a one nas.

Nie jesteśmy w USA, gdzie Deklaracja Niepodległości mówi, że „kiedy długi szereg nadużyć i uzurpacji zmierzających stale w tym samym kierunku zdradza zamiar wprowadzenia władzy absolutnej i despotycznej, to słusznym i ludzkim prawem i obowiązkiem jest odrzucenie takiego rządu oraz stworzenie nowej straży dla własnego i przyszłego bezpieczeństwa”. A druga poprawka do konstytucji daje w tym celu każdemu prawo do noszenia broni.

Partie opozycyjne nam wyboru nie ułatwiają. Ich najważniejszym grzechem wcale nie jest słynny „brak programu”, bo program mają – mniej więcej tak samo ogólnikowy jak ten, który PiS pokazywał wyborcom przed ostatnimi wyborami. Najważniejszym problemem nie są mało porywający przywódcy. Nie jest nim nawet pluralizm światopoglądowy, który powoduje niespójne nieraz działania PO czy Nowoczesnej.

Największym grzechem jest brak współpracy ze społeczeństwem obywatelskim, czego najświeższym dowodem jest przebieg głosowania nad posłaniem do dalszych prac w parlamencie projektu obywatelskiego inicjatywy „Ratujmy kobiety”.

Ten brak współpracy pogłębia proces alienacji partii opozycyjnych, utwardza podział na „klasę polityczną” i resztę społeczeństwa. I zemści się na opozycji, jeśli się w porę nie ogarnie.

Praca nie popłaca

Opozycja ciężko haruje w parlamencie, wykorzystując wszystkie uprawnienia, jakie tam ma. Zarówno PO, jak Nowoczesna z wielkim i wzbudzającym respekt – wobec oczywistej beznadziejności – poświęceniem usiłują blokować i poprawiać niekonstytucyjne ustawy PiS. Przygotowują tysiące merytorycznie przemyślanych poprawek. Narażają się na rażąco nieparlamentarne traktowanie przez pisowskich marszałków Sejmu czy przewodniczącego sejmowej komisji sprawiedliwości Stanisława Piotrowicza. Wysłuchują epitetów typu „zdradzieckie mordy”. Narażają się na postępowanie karne: pamiętamy zamówione przez Biuro Analiz Sejmowych ekspertyzy, że posłów okupujących mównicę sejmową rok temu nie chroni immunitet parlamentarny i można pociągnąć ich do odpowiedzialności karnej.

PO przygotowało 52 ustawy i 48 uchwał, Nowoczesna – 44 ustawy i 30 uchwał. Opozycja parlamentarna (bez Kukiz’15) złożyła 99 proc. wszystkich interpelacji poselskich (PO – 11 593 interpelacji, Nowoczesna – 3608, PSL – 2894). Czyli: naprawdę się nie obijają.

Ale wyborcy jakoś tego nie cenią. I trudno im się dziwić: wiadomo, że to działanie nieskuteczne, bo PiS nie uchwali opozycyjnego projektu ani opozycyjnych poprawek (na 44 projekty ustaw Nowoczesnej nie uchwalono żadnej, z 52 projektów PO uchwalono dwa). A interpelacje i zapytania poselskie mało interesują dziennikarzy, a jeśli już się przebiją, to idą na konto posła czy posłanki (i słusznie, bo to oni się nad nimi napracowali) i nie wpływają raczej na wizerunek całej partii w oczach wyborców.

Opozycja inaczej

Za to takie zdarzenia, jak niepoparcie przez część posłów PO i Nowoczesnej obywatelskiego projektu inicjatywy „Ratujmy kobiety”, zyskują rangę symbolu. Zarówno PO, jak Nowoczesna tłumaczą, że to był wypadek przy pracy. Tłumaczenie Katarzyny Lubnauer, że Nowoczesna ma małe doświadczenie parlamentarne, kompromituje tę partię. Wyjaśnienie Platformy, że jest pluralistyczna, jest niewiarygodne, skoro wyrzuciła troje posłów, którzy głosowali przeciw dalszej pracy nad projektem „Ratujmy kobiety”, a zostawiła tych, którzy zrobili taktyczny unik i nie zagłosowali wcale.

Ale, pomijając te tłumaczenia, fakt jest taki, że partie opozycyjne po prostu nie poświęciły obywatelskiemu projektowi wystarczającej uwagi. Gdyby to zrobiły, trudno uwierzyć, że nie doszłoby w nich do wewnętrznej zgody na to, żeby poprzeć nie tyle projekt, co dalsze nad nim prace. Obywatele zostali w sprawie tego projektu po prostu zlekceważeni.

Partie opozycyjne wydają się wyborcom mało wiarygodne. Poczynając od „wizerunku”: politycy – jak klony, przekazy dnia, wyuczona intonacja i gesty. Owszem, politycy PiS są dokładnie tacy sami: sformatowani, klepiący przekazy, urzędowo optymistyczni lub oburzeni. A na dodatek bezczelnie kłamią. Tylko że elektoratowi PiS to wcale nie przeszkadza. Po zdymisjonowaniu Antoniego Macierewicza uczestnicy styczniowej miesięcznicy smoleńskiej mówili do kamer, że tego nie rozumieją, ale wierzą prezesowi Kaczyńskiemu, że tak było trzeba.

Elektorat niePiSu jest wybredny, krytyczny. Domaga się wyjaśnień, chce autentyzmu, a nie przekazów dnia. A kiedy politycy PO mówią z przejęciem o demokracji, o mordowaniu konstytucji i państwa prawa, to ich potencjalni wyborcy zaraz sobie przypominają, jak partia, bojąc się utraty poparcia za „skarżenie na Polskę za granicą”, zakazała swoim europosłom głosowania za rezolucją Parlamentu Europejskiego o nałożeniu na polski rząd sankcji za łamanie standardów demokracji. Mają też z tyłu głowy to, jak posłowie PO i PSL wybrali sobie awansem trzech przyszłych sędziów do Trybunału Konstytucyjnego. Nie jest to, rzecz jasna, odpowiednik przewin PiS, ale wiarygodności nie podnosi.

Nowoczesna też jest niewiarygodna jako „lepsza wersja PO” dla tych choćby, którzy oczekiwali po niej działania na rzecz realizacji postulatów równościowych. Nie wniosła do Sejmu ani ustawy o związkach partnerskich, ani o uzgodnieniu płci, ani o suwaku genderowym na listach wyborczych, ani polepszającej ochronę przed przestępstwami na tle nienawiści z powodu orientacji seksualnej, tożsamości płciowej, płci, wieku, niepełnosprawności. Ani przepisów poprawiających ustawę „równościową”. Ani nawet zapowiedzianej ustawy o świadomej prokreacji. (W liczącej 26 posłów partii nie udało się zgromadzić 15 podpisów pod projektem).

Na tym tle lepiej wypadają ruchy społeczne. Walczą o sprawy, które są dla nich ważne, dotyczące bardziej wartości niż interesów. KOD, Obywatele RP, Strajk Kobiet, Obóz dla Puszczy i dziesiątki mniejszych i mniej głośnych organizacji i ruchów, jak kilkuosobowa Akcja Demokracja, której udało się zorganizować wielotysięczne „Łańcuchy światła” w obronie sądów. Czy też 15 „kobiet z mostu”, które własnymi ciałami zablokowały idący (także pod rasistowskimi hasłami) Marsz Niepodległości. Są wiarygodnie, bo walczą o swoje ideały, nie odnoszą osobistych korzyści, za to płacą cenę: ich aktywiści są zatrzymywani, inwigilowani, czasem atakowani fizycznie.

Za poważni posłowie

Parlamentarna opozycja może się uwiarygodnić, pokazując, że – jak ruchom społecznym – na wartościach demokratycznego społeczeństwa i państwie prawa zależy jej bardziej niż na własnym interesie. Powinna wykroczyć poza partyjny egoizm i przestać kombinować bez przerwy, czy to, co zrobi, doda czy ujmie jej głosów. I przestać wykorzystywać obywatelskie protesty do wyrywania się na scenę, by zdobyć punkty u publiczności. Nie pasożytować, ale wspierać.

Partie mogą realnie pomóc protestującym obywatelom, ponieważ parlamentarzyści mają wiele innych uprawnień, nie tylko wnoszenie projektów ustaw, głosowanie i składanie interpelacji. Ale z nich nie korzystają.

Ponad rok temu Obywatele RP wystosowali do posłów apel o to, by korzystali ze swojego immunitetu dla ochrony protestujących atakowanych przez policję. By ukrócili bezprawną, niekonstytucyjną praktykę niewpuszczania przez Straż Marszałkowską obywateli do Sejmu. Wystarczy, by zaprosili tych, na których jest „zapis”, np. na posiedzenie sejmowej komisji. By pofatygowali się do Biura Przepustek i wprowadzili ich osobiście. By parlamentarzysta razem z protestującym trzymał transparent żądający wpuszczania obywateli na teren Sejmu. By składali interpelacje i zapytania poselskie w sprawie działań policji wobec demonstrantów. Np. bezprawnego wielogodzinnego pozbawiania wolności pod pretekstem legitymowania. By domagali się od szefa MSW i komendanta policji danych o takich praktykach, i zajęcia oficjalnego stanowiska. A od ministra sprawiedliwości-prokuratora generalnego – danych o postępowaniach karnych wobec dysydentów. I zajęcia stanowiska wobec praktyk policji. By żądali dostępu do danych i dokumentów, których władza nie chce pokazać – do czego prawo daje im ustawa o wykonywaniu mandatu posła i senatora. By, za pośrednictwem swoich biur poselskich i senackich, udzielali pomocy prawnej osobom prześladowanym przez władzę za protesty. By domagali się wyjaśnień od policji i prokuratury w konkretnych sprawach. By zamawiali ekspertyzy prawne, na które przecież dostają pieniądze w ramach partyjnych dotacji (to może robić też partyjna opozycja pozaparlamentarna). Słowem: by wspierali obywatelski opór, wykorzystując swoje prawa i przywileje.

Odzew na apel jest prawie żaden. Na demonstracjach osoby atakowane przez policję swoją piersią zasłania jedynie Joanna Scheuring-Wielgus z Nowoczesnej. Kilku senatorów PO regularnie wychodzi do protestujących pod Sejmem, ale nie wprowadzają do Sejmu obywateli objętych bezprawnym zakazem wstępu. Przychodzą czasem na procesy osób oskarżonych o nielegalne demonstrowanie czy „naruszanie miru domowego marszałka Sejmu”, ale nie zamawiają ekspertyz prawnych, które można by sądowi przedstawić.

Co do interpelacji poselskich, to wśród setek doszukałam się zaledwie kilku w obronie działań obywatelskich. Dotyczyły przeszukań w biurach organizacji kobiecych, zachowania policji podczas warszawskiego Marszu Niepodległości i w trakcie kilku demonstracji antyrasistowskich w innych miastach. A mamy już ponad tysiąc procesów o korzystanie z wolności zgromadzeń, wolności słowa i próby wejścia na teren Sejmu.

Niedawno apel o pomoc do parlamentarnej opozycji i organizacji prodemokratycznych skierowali wrocławscy Obywatele RP, nękani przez policję wielogodzinnymi „legitymowaniami”, przesłuchaniami i wnioskami o ukaranie: „Stajemy w obronie podstawowych wolności i praw obywatelskich nas wszystkich. Jednym z nich jest prawo do pokojowego demonstrowania swoich poglądów. Rozumiemy, że nie każdy może przyjść i stanąć w naszej pikiecie. Chociaż taki gest miałby swoją wagę. Oczekujemy jednak jasnej deklaracji poparcia i wsparcia od wszystkich adresatów tego listu – posłów opozycji, partii politycznych, organizacji prodemokratycznych”.

Opozycja parlamentarna jest nader powściągliwa. Joannie Scheuring-Wielgus, broniącej własnym ciałem – i immunitetem – demonstrantów, niektórzy koledzy przyprawiają „gębę” oszołomki. Bo poseł to pan w garniturze, a posłanka – pani w garsonce. Ludzie „poważni”, którzy nie narażają poselskiej godności, wycierając się po ulicach.

Symptomatyczna jest reakcja opozycyjnych partii na projekt Obywateli RP, by przed wyborami samorządowymi zorganizować prawybory.

Wybory samorządowe są wielką szansą obrony konstytucyjnych wartości. To w gestii samorządu lokalnego – póki co – leży większość ważnych dla codziennego życia spraw. Od służby zdrowia, przez oświatę, kulturę, po drogi, budownictwo mieszkaniowe, w tym socjalne, pomoc społeczną, ekologię. Przykładem Słupsk pod rządami Roberta Biedronia, gdzie oprócz programów poprawiających jakość życia prowadzi się np. edukację równościową, edukuje na temat uchodźców, a ostatnio przyjęto program refundacji zapłodnienia in vitro. Samorząd lokalny może naprawiać to, co psuć będzie władza centralna.

W służbie suwerena

Obywatele RP zaproponowali, by wszystkie prodemokratyczne organizacje i partie, które chcą w wyborach startować, utworzyły wspólną listę. I by kandydatów, którzy się na niej znajdą, wskazali wyborcy w prawyborach zorganizowanych tak jak normalne wybory. To – argumentowali – mogłoby zapobiec rozbiciu głosów wyborców niePiSu i dać szansę na zwycięstwo sił opozycyjnych. Ale znaczyłoby też, że nie partie, a wyborcy zdecydują, kto będzie reprezentował dane ugrupowanie. A tego partie nie chcą, obawiają się chaosu, przypadku, manipulacji wynikami. Mogą, owszem, przyjąć na swoje listy osoby popularne, lokalnych celebrytów lub nawet działaczy obywatelskich, by poprawić swój wizerunek i szanse w wyborach. Ale godzić się na rozległe społeczne konsultacje w prawyborach – jak widać – nie, bo żadna z partii nie wyraziła chęci rozmowy o prawyborach.

Ostatnie wybory parlamentarne pokazały, że zasada głosowania na kogokolwiek, byle przeciw PiS, nie daje już gwarancji zwycięstwa. A przynajmniej – nie działa bezawaryjnie. I że polityka „partyjna” przeżywa wśród potencjalnych wyborców niePiSu głęboki kryzys. Może to w ogóle początek szerszego procesu odpartyjniania demokracji, może nie. Ale póki co, naprzeciw zwartej formacji PiS mamy tylko słabnące partie, a one nas. Dlatego powinny zmienić sposób działania i ściśle współpracować z ruchami obywatelskimi. Z poczuciem, że pełnią służebną rolę wobec obywateli, zwłaszcza tych, którzy działają na rzecz demokracji, praw i wolności – szczególnie. To by pomogło partiom odzyskać wiarygodność, a może i powszechną sympatię.

To zwiększy szansę zwycięstwa nad PiS. I może być początkiem ulepszenia demokracji w Polsce tak, by była bardziej obywatelska.

Polityka 5.2018 (3146) z dnia 30.01.2018; Polityka; s. 29
Oryginalny tytuł tekstu: "Marzenie o platformie obywatelskiej"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną