Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Zatrute listy

Godne jest podkreślenia, iż wysyłanie z reguły anonimowych donosów do władz niemieckich było całkowicie bezinteresowne.

Z opowieści wilnian, którzy często wpadali do rodziców powspominać dawne czasy, zapamiętałem historię młodego porucznika AK, który w okresie okupacji niemieckiej przechadzał się po mieście w długich kawaleryjskich butach, szarej burce amarantowo podbitej, z klamrą pod szyją, i nasadzonej zawadiacko na głowę konfederatce. Każdy Polak widział od razu, że to konspirator i bohater, a wszystkie dziewczęta spod Ostrej Bramy kochały się w nim na umór i, choć katoliczki, skłonne były się oddać na pierwsze wezwanie. Granatowi policjanci i szmalcownicy nic nie zauważali, gdyż, tak jak i w Warszawie, z ruchem oporu woleli nie mieć nic do czynienia. – Ale – zapytałem z powątpiewaniem – co na to Gestapo? Spojrzano na mnie z pobłażaniem. – Gestapo – wyjaśniono mi – było po prostu niedostosowane i głupie. Funkcjonariusze nie tylko w 90 proc. nie mówili po polsku, ale nie znali miejscowego obyczaju, tradycji, symbolów. Całą swoją siłę opierali więc przede wszystkim na donosach, których zresztą dostawali wystarczająco dużo, żeby mieć ręce pełne roboty.

Dla ukrywających się Żydów, czy to w Wilnie, Warszawie czy Radomiu, największym zagrożeniem nie był więc szmalcownik, szantażysta albo policjant, ale przeciętny szary obywatel wrzucający zatrutą kopertę do skrzynki. Prowadzący badania nad donosicielstwem polskim znajomy historyk, którego nazwiska oczywiście nie podam, pokazywał mi fotokopie takich listów. Od pisanych elegancko i w inteligenckim języku po nabazgrane kulfonami półanalfabety i rozpoczynające się nieraz inwokacją „Kochane Gestapo”. Zjawisko było tak rozpowszechnione, iż w pewnym momencie odpowiednia komórka AK nakazała listonoszom wyrzucać listy z policyjnym adresem. Tym razem jednak Gestapo wykazało się odpowiednim sprytem i zaczęło wysyłać listy do siebie.

Polityka 6.2018 (3147) z dnia 06.02.2018; Felietony; s. 94
Reklama