Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Siłą zdobyci

O poparciu dla PiS nie decydują względy ekonomiczne, ale siła

Nic nie wskazywało, by w 2015 r. zmienił się pozytywny stosunek Polaków do demokracji. Nic nie wskazywało, by w 2015 r. zmienił się pozytywny stosunek Polaków do demokracji. Igor Morski / Polityka
Liberalna opinia publiczna wciąż dziwi się, że PiS cieszy się tak dużym społecznym poparciem. Decydująca okazuje się fascynacja siłą i skutecznością.
Przedstawiciele klasy ludowej są bardziej refleksyjnie nastawieni do programu władzy i nie „kupują” go bezkrytycznie w całości, jak czynią to przedstawiciele propisowskiej klasy średniej.Nikolaev/PantherMedia Przedstawiciele klasy ludowej są bardziej refleksyjnie nastawieni do programu władzy i nie „kupują” go bezkrytycznie w całości, jak czynią to przedstawiciele propisowskiej klasy średniej.
Zaczyna się walka z czasem, bo choć na zwolenników autorytaryzmu działa urok siły, to jednak system ciągle nie działa.konto na chwilę/Wikipedia Zaczyna się walka z czasem, bo choć na zwolenników autorytaryzmu działa urok siły, to jednak system ciągle nie działa.

Artykuł w wersji audio

Jeszcze w 2015 r. chełpiliśmy się cenzurką wzorowego ucznia – Polska w międzynarodowych porównaniach pokazywana była jako przykład modelowej transformacji od komunizmu do liberalnej demokracji i od gospodarki socjalistycznej do wolnorynkowego kapitalizmu. Polski system polityczny określano, przypomniał prof. Adam Przeworski w POLITYCE, jako skonsolidowaną, czyli trwałą i odporną na upadek, demokrację. Ba, nawet opublikowane wiosną 2015 r. wyniki Europejskiego Sondażu Społecznego pokazywały, że Polacy byli otwarci na imigrantów i uchodźców w podobnym stopniu jak mieszkańcy Zachodu.

Dalszą historię znamy i ciągle w niej żyjemy, pytając, jak Jacek Żakowski Adama Przeworskiego: „Dlaczego nam to się stało?”. A ten, mądry kilkudziesięcioletnim doświadczeniem badań na całym świecie, odpowiada szczerze: „Nie rozumiem dlaczego. Teoretycznie to nie powinno się zdarzyć”.

Pod tymi słowami podpisuje się inny politolog prof. Radosław Markowski. Odwołując się m.in. do solidnych danych Polskiego Generalnego Studium Wyborczego oraz innych badań, pokazuje, że nic nie wskazywało, by w 2015 r. zmienił się pozytywny stosunek Polaków do demokracji. Podkreśla, że ideałem demokracji dla Polaka były: sądy równo traktujące ludzi, kontaktowość rządu oraz uczciwe i wolne wybory (we wszystkich przypadkach wyniki uzyskiwały ponad 9 w 11-punktowej skali). Nie chcieliśmy ustrojowej rewolucji, co zresztą potwierdzają wyniki wyborów – PiS dostało 19 proc. głosów uprawnionych do głosowania, mniej choćby niż SLD w 2001 r. W 2015 r. lewica jednak do Sejmu nie weszła, jej głosy się zmarnowały, przekładając się na nieoczekiwany triumf Jarosława Kaczyńskiego – zdolność do samodzielnego rządzenia. Teoria „przypadku wyborczego” być może dobrze opisuje dynamikę samych wyborów, czy jednak pomaga zrozumieć, dlaczego dwa lata później PiS utrzymuje w sondażach poparcie niezmiennie oscylujące wokół 40 proc.?

Powszechna liberalna świadomość podpowiada, że Prawo i Sprawiedliwość wygrało i utrzymuje wysokie wyniki poparcia, bo stosuje typowo populistyczny program. Polega on na połączeniu antyestablishmentowych emocji odpowiadających tym, co w III Rzeczpospolitej urządzili się gorzej: są słabiej wykształceni, mieszkają poza dużymi miastami, są starsi, biedniejsi i nie zobaczyli świata; zbiorowej dumy – to My jesteśmy prawdziwym narodem i przestajemy się tego wstydzić, oraz przekupstwa, którego sztandarowym przykładem jest program 500 plus.

Kluczowy spór

Taki wzór na populizm opisuje politolog Jan-Werner Müller w wydanej niedawno książce „Co to jest populizm?”. Ów wzór przełożony na uproszczenia debaty publicznej przekłada się na opinię, że Jarosław Kaczyński przekupił „lud”, dając mu „chleb i igrzyska”. Taka optyka podpowiada, że gdy skończą się pieniądze, skończy się i miłość ludu, a wtedy, jeśli tylko odbędą się wolne wybory, wszystko wróci do „normy”. Socjologowie, którzy pod kierownictwem dr. hab. Macieja Gduli ruszyli w teren, by zajrzeć w duszę elektoratu PiS, a co zobaczyli i usłyszeli, opisali w raporcie „Dobra zmiana w Miastku”, przygotowanym dla Instytutu Studiów Zaawansowanych Krytyki Politycznej, rozwiali te optymistyczne nadzieje.

– Nie chodzi o pieniądze, o poparciu dla PiS nie decydują względy ekonomiczne – podkreśla Maciej Gdula już na samym początku formułowania konkluzji wyprowadzonych z podwójnych wywiadów przeprowadzonych z 30 mieszkańcami mazowieckiego miasteczka nazwanego dla niepoznaki Miastkiem. Co więc decyduje? Siła. I przywództwo Jarosława Kaczyńskiego, który potrafił zadzierzgnąć nić porozumienia z elektoratem o autorytarnej mentalności. Czyli takim, który ceni silną władzę pozwalającą pod parasolem jej siły korzystać z „absolutnej wolności”, czyli okazywania siły słabszym. Np. imigrantom.

Z tego punktu widzenia kluczowy okazał się spór o uchodźców, jaki wybuchł w Unii Europejskiej w 2015 r. Dał on okazję pokazania siły – rząd PiS postawił się Brukseli. Jednocześnie działania władzy stworzyły parasol do pielęgnowania ksenofobicznych sentymentów, które, jak pokazują badania, wykraczają poza elektorat partii rządzącej. Nie bez znaczenia jednak były wcześniejsze przykłady rażącej słabości państwa: katastrofa prezydenckiego tupolewa w 2010 r. czy afera podsłuchowa.

Jeśli, jak przekonują Gdula ze współpracownikami, mamy do czynienia z neoautorytaryzmem jako formą władzy, która nie jest narzucona, tylko odpowiada potrzebom przynajmniej części społeczeństwa, to wówczas jasne wydają się wysokie wyniki poparcia. Sprzyja im każde działanie pokazujące siłę władzy: kozacka postawa wobec instytucji międzynarodowych, atak na liberalne elity, zapowiedź wielkich programów rządowych i słynne 500 plus, które pokazało: obiecaliśmy i zrobiliśmy, choć nas wyśmiewano.

Raport z Miastka pokazuje, że neoautorytarnym kluczem do rzeczywistości PiS należy się umiejętnie posługiwać, uwzględniając zapominany często aspekt rzeczywistości społecznej: wraz z rekonstrukcją kapitalizmu zrekonstruowaliśmy w Polsce podział na klasy społeczne. Podział ten wyraźnie, i to w zaskakujący sposób, widać w Miastku. Okazuje się np., że przedstawiciele tzw. klasy ludowej, czyli osoby słabiej wykształcone, mniej majętne i pracujące na stanowiskach robotniczych, są bardziej krytyczne wobec programu 500 plus niż przedstawiciele klasy średniej. Owszem, doceniają jego znaczenie, ale uważają, że dystrybucja pieniędzy powinna być poddana silnej kontroli, by „nie poszły na gorzałę”.

Spośród różnych interpretacji badacze sugerują, że stanowisko klasy ludowej najlepiej wyjaśnia właśnie klucz neoautorytarny – kontrola dystrybucji oznacza władzę określania granic solidarności i wytwarzania hierarchii umożliwiającej okazanie siły wobec kogoś gorszego, skażonego „patologią”. Jednocześnie też przedstawiciele klasy ludowej są bardziej refleksyjnie (krytycznie) nastawieni do programu władzy i nie „kupują” go bezkrytycznie w całości, jak czynią to przedstawiciele propisowskiej klasy średniej.

Teza o neoautorytaryzmie nie tylko dobrze wyjaśnia fenomen utrzymywania się wysokiego poparcia dla PiS. Wynikają z niej ważkie konsekwencje polityczne. Po pierwsze, by „odbić” elektorat partii władzy, nie wystarczy go przekupić – poszerzenie programu 500 plus na każde dziecko, jak proponowała Platforma Obywatelska, lub podniesienie kwoty nie zda się na nic, o ile za tymi deklaracjami nie pójdą oznaki siły i skuteczności. A na razie partie opozycyjne doskonale wpisują się w narzucony przez PiS scenariusz polegający na systematycznym obnażaniu bezradności przeciwników. Trudno o lepszą ilustrację bezsiły niż głosowanie w sprawie projektów ustaw aborcyjnych.

Czy jest do czego wracać?

Ważniejsze jest jednak pytanie drugie, systemowe – budowanie systemu autorytarnego oznacza przewrót ustrojowy, którego od dwóch lat jesteśmy świadkiem. W jego wyniku następuje „dekonsolidacja” systemu demokratycznego opartego na subtelnej równowadze między różnymi instytucjami władzy i życia publicznego. Równowagę zastępuje bezpośrednia kontrola ze strony politycznego centrum, rozszerzająca się na kolejne sfery życia: sądy, prokuraturę, edukację, kulturę, media, gospodarkę. Czy ewentualne odebranie władzy PiS przez siły prodemokratyczne wystarczy, by przywrócić stary ład?

To pytanie otwiera trzecią kwestię: czy jest do czego wracać? I z kim? Odpowiedzi oczywiście nie znajdziemy w badaniu przeprowadzonym w jednym miasteczku na trzydzieściorgu jego mieszkańcach. Na szczęście wiemy więcej. Ba, wiemy od dawna, tylko wiedzy tej nie chcieliśmy przyjąć do wiadomości. Zacznijmy od wyników wyborów.

To prawda, że PiS zyskało w nich 38 proc. głosów. Jeśli jednak policzyć wszystkie głosy antysystemowe: PiS, Kukiz’15, KORWiN i Razem, to wyjdzie 55 proc. Większość głosujących oceniła istniejący system negatywnie i faktu tego nie zmieni argument, że w samym głosowaniu uczestniczyła niewiele ponad połowa uprawnionych. Bo nieuczestniczenie także można uznać za rodzaj antysystemowej wypowiedzi.

Już jednak wcześniej, jak pokazują badania prof. Krystyny Skarżyńskiej prowadzone od 2004 r., porządek społeczno-polityczny w Polsce miał słabą legitymizację moralną. W październiku 2014 r. tylko niespełna 10 proc. badanych twierdziło, że polskie prawo jest równe i sprawiedliwe dla wszystkich, 20 proc. uważało, że instytucje państwowe na ogół dobrze służą obywatelom, a 16,1 proc. oceniało porządek społeczny za sprawiedliwy. Dla większości powodem niezadowolenia były nierówności dochodowe, uznawane za zbyt duże i niesprawiedliwe. W skrócie – Polacy w swej masie, mimo zadowalających wyników makroekonomicznych, malejącego bezrobocia i postępującej infrastrukturalnej modernizacji, uznawali ład społeczno-polityczny i ekonomiczny za niesprawiedliwy.

Potrzeba zmiany systemu

Prof. Skarżyńska komentuje wyniki swoich badań, podkreślając, że sytuacja ta nie dotyczy czasu tuż przed wyborami w 2015 r., tylko całego kilkunastoletniego okresu, kiedy prowadzono badania: – Znacząca większość obywateli uważała działania różnych instytucji państwa za niesprawiedliwe, była przekonana, że polityka raczej nie służy dobru publicznemu, a politycy widziani byli jako niekompetentni i egocentryczni. Nierówności ekonomiczne traktowane były jako zbyt duże i niesłuszne, nieusprawiedliwione wkładem pracy, wysiłkiem czy talentami. To wystarczające argumenty, by nie tylko domagać się zmiany władzy, ale także oczekiwać zmiany systemowej.

Co ciekawe, podobne wyniki oceny systemu polskiej demokracji uzyskał Radosław Markowski – jego badanie ujawniło olbrzymi rozdźwięk między tym, jak definiujemy demokrację, a jej rzeczywistym funkcjonowaniem. I tak różnica między deklarowaną normą, że „sądy traktują wszystkich jednakowo”, a oceną jej realizacji wynosiła 6,1 pkt w 11-stopniowej skali.

O tym, że oparty na tak słabej moralnej legitymizacji system wyczerpał możliwości dalszego rozwoju, pisaliśmy już w 2013 r. i uprzedzaliśmy przed ich konsekwencjami politycznymi w styczniu 2015 r. Nie przewidywaliśmy jednak, że zmiana będzie miała charakter autorytarnego zwrotu, za którym pójdzie ustrojowa rewolucja. Czego nie zauważyliśmy?

Wiedzy, jaką ujawniały inne badania realizowane przez prof. Skarżyńską. Twierdzenie: „to, czego najbardziej potrzebuje nasz kraj, to solidna dawka prawdziwego prawa i porządku”, uzyskało odpowiedź zdecydowanie tak i raczej tak 74 proc. badanych. „Posłuszeństwo i szacunek dla autorytetów to najważniejsze wartości, jakich powinny uczyć się dzieci” – 78 proc. „To, czego potrzebuje nasz kraj, to silny, zdecydowany przywódca, który pokona zło i wskaże nam właściwą drogę” – 73 proc.

Twierdzenia te pochodzą z kwestionariusza badającego mentalność ankietowanych i tzw. wskaźnik RWA, czyli poziom prawicowego autorytaryzmu. Nie oznacza on, że osoby o wysokim RWA automatycznie akceptują autorytarne rządy, ale wysoki RWA takiej akceptacji sprzyja. Nie będzie pewno zaskoczeniem, że po rozbiciu badanej grupy na elektoraty najwyższy wskaźnik RWA mieli zwolennicy PiS, potem Kukiz’15, a dalej w kolejności PSL, PO, Nowoczesnej i Zjednoczonej Lewicy. Nie zaskoczy też zapewne, że akceptacji autorytaryzmu sprzyjają cechy społeczno-demograficzne zwolenników PiS: religijność czy niższe (statystycznie) wykształcenie. Bardziej zaskakuje fakt, że skłonność do akceptacji autorytaryzmu koreluje z wiekiem, tylko w odwrotny, niż byśmy sądzili, sposób – bardziej odpowiada młodym niż starszym.

To zdaniem prof. Skarżyńskiej zły prognostyk na przyszłość, bo wynika z tego, że odbudowa demokracji oznacza konieczność walki o przemianę mentalności najmłodszego pokolenia. Problem w tym, że jest ono w tej chwili poza radarem głównych partii: osoby w wieku 18–24 lat to tylko 4 proc. elektoratu PiS (zgodnie z badaniami CBOS z października 2017 r.) i 7 proc. elektoratu PO. Pytanie więc, czy, a raczej kiedy, pojawi się ugrupowanie zdolne do mobilizacji otwartych na autorytarną ofertę młodych, w której odwołanie do siły nie będzie jedynie czynnikiem legitymizacji władzy, ale zaproszeniem do przemocy? I czy prawicowa radykalizacja nie jest symptomem zagrożeń, jakie nadchodzą?

Kwestia młodych wyborców pokazuje, że autorytarny zwrot nie jest jedynie zagadnieniem aktualnego elektoratu PiS i pytania, jak go „odzyskać”, by odsunąć PiS od władzy. O wiele ważniejsza jest kwestia, na ile konsolidacja autorytarnego systemu będzie argumentem dla kolejnych wyborców o autorytarnej mentalności, by dołączyć do obozu siły. Chodzi o tych, którzy, uznając za sprawiedliwe i dobre normy fundujące system III Rzeczpospolitej, uważali jednak, że ten system funkcjonował niedobrze i był źródłem niesprawiedliwości. Stawkę jasno przedstawił dr hab. Andrzej Zybertowicz w wywiadzie dla „Wprost”: trzeba pokazać, że tworzony przez PiS nieliberalny system działa, zachowując ekonomiczną sprawność.

Jak być razem

Zaczyna się walka z czasem. Bo choć na zwolenników autorytaryzmu działa urok siły, to jednak system ciągle nie działa. W kwietniu 2016 r. (ostatnia runda badań prof. Skarżyńskiej) jego funkcjonowanie było oceniane gorzej niż w 2014 r. Przekonanie, że instytucje państwowe dobrze służą ludziom, zmalało z 20,3 do 12,1 proc. Ocena merytokracji, czyli tego, że ludzie dostają to, na co zasługują swoją pracą, talentem i pomysłami, zmalała z 35,5 proc. do 16 proc.

Znowu jednak warto odwołać się do słów Andrzeja Zybertowicza: trzeba oddzielić czas rewolucyjnego woluntaryzmu potrzebnego, żeby rozwalić stary system, od konsolidacji nowego systemu opartego na regułach, choć w nowym brzmieniu. Jeśli konsolidacja się powiedzie, system władzy autorytarnej może się umocnić i to przy poparciu demokratycznej większości.

Czy konsolidacja może się powieść? Wątpliwe w dłuższej perspektywie, bo jest próbą realizacji retrotopii – tym pojęciem Zygmunt Bauman nazwał obecne w programach współczesnej nieliberalnej prawicy próby rekonstrukcji modeli społeczno-gospodarczo-politycznych z przełomu XIX i XX w. Państwo narodowe, społeczeństwo mobilizowane nacjonalistyczną ideologią karmioną grupowym narcyzmem, półautarkiczna gospodarka sterowana z państwowego centrum nie są odpowiedzią ani na wyzwania teraźniejszości, ani tym bardziej na zagrożenia, jakie niesie przyszłość. Prędzej czy później autorytarna siła okaże się niezdolna do skutecznego działania. To moment, w którym rodzi się pokusa sięgnięcia po przemoc, by utrzymać i konsolidować władzę, która zacznie tracić moralną legitymację. Bo jak ostrzega prof. Przeworski, systemy autorytarne nie oddają władzy w wolnych i uczciwych wyborach.

Co robić? Nie ma prostej odpowiedzi, bo sprawę komplikuje współczesna kondycja społeczna. Francuski socjolog Danilo Martuccelli w opublikowanym niedawno dziele „La condition sociale moderne” pokazuje, że współczesne społeczeństwa opuściły w miarę bezpieczną przystań nowoczesności, wkraczając w nową epokę, w której Ja zastąpiło My jako najważniejszy podmiot życia społecznego, a socjotechniczny system medialny w coraz większym stopniu zastępuje tradycyjne instytucje jako infrastruktura koordynacji działań zbiorowych. Musimy nauczyć się od nowa, jak być razem i współdziałać dla dobra wspólnego, by nie zakończyć wojną wszystkich ze wszystkimi.

To czas olbrzymiej niepewności, który sprzyja popytowi na rozwiązania obiecujące stabilizację oraz przywrócenie ładu i porządku. Rozwiązaniami takimi kusi dziś prawica. Nowy autorytaryzm zaczyna się urządzać we współczesnym słowniku myśli społecznej i politycznej, co dokumentuje monograficzny numer „Studiów Socjologiczno-Politologicznych” z połowy 2017 r. przygotowany pod redakcją prof. Jerzego Wiatra. Alternatywą nie mogą być retrotopie liberalne i lewicowe, zwłaszcza jeśli ich realizacja nie miała, tak jak w Polsce, społecznego uznania.

Potrzebna jest wizja ładu społecznego, politycznego i gospodarczego odwołująca się do odczuwanego powszechnie poczucia sprawiedliwości, która nie będzie nawiązywała do autorytarnej mobilizacji, tylko do podmiotowości autonomicznych jednostek świadomych wspólnego celu. Gotowych recept nie ma, trzeba je napisać. Potrzebni są też liderzy zdolni te recepty ucieleśnić i porwać do ich realizacji zindywidualizowaną społeczną wielość.

Polityka 7.2018 (3148) z dnia 13.02.2018; Polityka; s. 25
Oryginalny tytuł tekstu: "Siłą zdobyci"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną