Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Powstanie w getcie to także część polskiej historii. PiS tego nie zmieni

Uroczystości 74. rocznicy powstania w warszawskim getcie pod pomnikiem Bohaterów Getta. Uroczystości 74. rocznicy powstania w warszawskim getcie pod pomnikiem Bohaterów Getta. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta
Wszelkie próby rozdzielenia tych dwóch wydarzeń są kompletnie nieuzasadnione – mówi Mikołaj Mirowski, historyk, publicysta, prowadzący w Muzeum Powstania Warszawskiego cykl spotkań „Warszawa dwóch Powstań”.

Janek Rojewski: – Słyszałeś o decyzji wojewody Zdzisława Sipery, który stwierdził, że syreny służą do alarmowania, a nie upamiętniania rocznic?
Mikołaj Mirowski:
– Tak i jest to dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Może wojewoda mógłby to jeszcze raz przemyśleć? Tym bardziej że ostatnio bardzo mądrze i roztropnie postąpił, blokując manifestację narodowców pod ambasadą Izraela.

Dlaczego pamięć o tym, że w Warszawie były dwa powstania, napotyka na takie problemy?
Powinniśmy zacząć od tego, że powstanie w getcie jest – oczywiście – częścią polskiej historii. Wszelkie próby rozdzielenia tych dwóch wydarzeń są kompletnie nieuzasadnione. To problem, który odziedziczyliśmy w spadku po Polsce Ludowej. Wtedy nie można było normalnie kultywować pamięci o powstaniu warszawskim, a władza zwłaszcza w okresie stalinowskim mocno eksponowała powstanie w getcie. Na murach ruin getta sąsiadowały plakaty: „Hańba faszystowskim pachołkom AK” i „Chwała bohaterskim obrońcom getta”. Pomnik autorstwa Natana Rapaporta stanął w Warszawie już 19 kwietnia 1948 roku, na jakiekolwiek upamiętnienie powstania z sierpnia 1944 roku trzeba było czekać znacznie dłużej.

Przez lata ta pamięć funkcjonowała na zasadzie wahadła. Świat Zachodu kultywował pamięć o powstaniu w getcie, czego przykładem może być uklęknięcie Willy’ego Brandta pod pomnikiem Bohaterów Getta w grudniu 1970 roku czy choćby niedawne (2009 rok) złożenie kwiatów w tym samym miejscu przez Joe Bidena, wiceprezydenta USA – przy całkowitym pominięciu pomnika powstania warszawskiego. W tym czasie duża część Polaków o powstaniu w getcie nie chciała pamiętać, bo to kojarzyło się z komunistami, błędnie, bo walczyli w nim i socjaliści z Bundu, i żydowska prawica syjonistyczna z Żydowskiego Związku Wojskowego.

Z dzisiejszej perspektywy ten spór wygląda trochę dziwne. W końcu podczas wojny obie społeczności miały tego samego wroga.
Tak, nie sposób nie wspomnieć choćby o Marku Edelmanie, Icchaku Cukermanie czy Kaziku Ratajzerze, którzy walczyli w obu powstaniach. Zresztą historia wspólnej sprawy polsko-żydowskiej nie ogranicza się do II wojny światowej. Podczas insurekcji kościuszkowskiej Berek Joselewicz stworzył Pułk Starozakonny i wydał wzywającą do walki odezwę w jidisz. W 1861 roku rabin Izaak Kramsztyk kazał zamknąć synagogi w Warszawie na znak solidarności z katolikami, którym carska władza pozamykała kościoły. Tego samego roku zmarł młody żydowski chłopak Michał Landy, został trafiony kulą podczas jednej z manifestacji patriotycznych, gdy akurat przejmował krzyż (!) z rąk ranionego wcześniej zakonnika.

Wielkim polskim patriotą był rabin Dow Ber Meisels, który dostarczał broń dla walczących w powstaniu listopadowym, a za swoje antyrosyjskie zachowania w przededniu powstania styczniowego osadzono go w cytadeli warszawskiej. Oczywiście, powstanie w getcie i mit warszawskiej Masady wpisują się w żydowską tradycję historyczną taką jak powstanie Machabeuszy czy Szymona Bar-Kochby, ale także – a może przede wszystkim – w romantyczną polską tradycję powstańczą.

Kiedy nastąpił przełom i Polacy zrozumieli, że historii obu powstań nie należy wykorzystywać przeciwko sobie?
De facto wraz z budową dwóch warszawskich muzeów. Mowa oczywiście o Muzeum Powstania Warszawskiego i Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. W 70. rocznicę powstania w getcie muzea zdecydowały się na wysłanie w niebo dwóch snopów światła z reflektorów ustawionych przy placówkach. Snopy miały się połączyć i symbolicznie zakończyć spory w tym zakresie. Osobiście od sześciu lat prowadzę spotkania z cyklu „Warszawa dwóch Powstań” w Muzeum Powstania Warszawskiego, gdzie, próbujemy zwalczać wzajemne uprzedzenia i stereotypy. Cieszę się też, że zwrot „Warszawa dwóch Powstań” zaczyna wchodzić do powszechnego słownika, że posługują się nim ważni politycy. Użył go choćby prezydent Andrzej Duda podczas jednego ze swoich przemówień. Innym tego typu sformułowaniem są słowa o „Rzeczpospolitej przyjaciół”.

Kiedy wydawać by się mogło, że emocje po – mówiąc eufemistycznie – bardzo kontrowersyjnej nowelizacji ustawy o IPN opadły, okazuje się, że nie możemy wrócić do „normalnej” rozmowy o historii polsko-żydowskiej. Jak widzisz przyszłość tej debaty? Czy gesty takie jak ten sprzed pięciu lat, o którym wspomniałeś, odeszły do przeszłości?
Ostatnie wydarzenia na pewno będą szkodzić opowieści o wspólnej polsko-żydowskiej historii. Martwi, że radykałowie, zarówno w Polsce, jak i w Izraelu, dostali swoje pięć minut i zaistnieli w przekazie, który można określić jako mainstreamowy. Mam nadzieję, że przynajmniej epicentrum dyplomatycznego kryzysu na linii Polska–Izrael jest już za nami. Na horyzoncie dwie ważne, okrągłe rocznice. Mam na myśli 50. rocznicę marca 1968 i 75. rocznicę powstania w getcie. Od tego, jak będą one obchodzone, jak do nich podejdzie polska klasa polityczna i jaki będzie wokół nich publicystyczno-medialny ton, bardzo wiele zależy. Na pewno takie decyzje, jak ta wydana przez wojewodę mazowieckiego, w niczym nie pomagają.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama