Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Fałszywa historia jako mistrzyni fałszywej polityki

Tydzień w polityce

Przy tak poważnych lukach w wiedzy historycznej, braku umiejętności dyplomatycznych i beztrosce, z jaką premier Morawiecki podchodzi do swoich wystąpień, walka o dobre imię Polski jest skazana na porażkę.

Tezę zawartą w tytule sformułował Józef Szujski, jeden z najwybitniejszych polskich historyków, współtwórca krakowskiej szkoły historycznej i konserwatywny XIX-wieczny polityk. Uważał on, że idealizacja własnego narodu i brak krytycznego przemyślenia błędów popełnionych w historii prowadzą do podejmowania błędnych politycznych decyzji, także o strategicznym znaczeniu.

Teza pasuje jak ulał do poczynań premiera Mateusza Morawieckiego, który z wykształcenia również jest historykiem. Długo był bankowcem, a w dojrzałym już wieku nagle został politykiem – i to od razu wicepremierem, a po dwóch latach premierem polskiego rządu. Wszystko wskazuje na to, że polityczne gafy, jakie popełnia, wypowiadając się o historii, wynikają z jej niedostatecznej znajomości; pomimo historycznego wykształcenia. A mają one poważne konsekwencje polityczne.

Mateusz Morawiecki zaczął wypowiadać się na tematy historyczne tuż po tym, jak został premierem. Podczas brukselskiego szczytu Unii Europejskiej w połowie grudnia ubiegłego roku w rozmowie z prezydentem Macronem wdał się w karkołomne porównania pomiędzy obecną „reformą” polskiego sądownictwa a francuskimi rozwiązaniami przyjętymi po powrocie de Gaulle’a do władzy w 1958 r., zastosowanymi wobec sędziów orzekających w czasach Vichy. Analogia była zupełnie chybiona, a jej przywołanie zdecydowanie mało dyplomatyczne wobec prezydenta Francji. Mnie dodatkowo nieprzyjemnie zaskoczyło wymawianie imienia powszechnie znanej postaci historycznej Charles’a de Gaulle’a – jednego z największych Francuzów na przestrzeni dziejów – tak jakby był on Anglikiem (Czarls), a nie Francuzem (Szarl), a jego nazwiska – z wyraźnym angielskim akcentem. Pomyślałem sobie, że historykowi to nie przystoi. Oczywiście nie był to także najlepszy sposób ocieplania stosunków polsko-francuskich.

Później było już tylko gorzej. W Oświęcimiu, w rocznicę wyzwolenia obozu zagłady, premier dopominał się o upamiętnienie Polski drzewkiem w Yad Vashem, chociaż drzewka tam zasadzone nie upamiętniają państw, ale konkretnych ludzi, którzy ratowali Żydów. Działo się to tuż po przegłosowaniu w Sejmie rządowego projektu nowelizacji ustawy o IPN, która wzbudziła oburzenie Izraela i środowisk żydowskich na świecie. Pogląd ten powtórzył kilkanaście dni później na spotkaniu w Chełmie.

Próbując gasić pożar w stosunkach polsko-żydowskich spowodowany nowelizacją ustawy o IPN, premier Morawiecki na początku lutego zaprosił zagranicznych dziennikarzy do muzeum im. Rodziny Ulmów na Podkarpaciu. Powiedział tam sporo słusznych rzeczy, ale także popełnił kolejną gafę, stwierdzając, że w okresie ćwierćwiecza wolnej Polski stracono szansę wyjaśnienia naszej historii. Kontekst wypowiedzi wskazywał, że premierowi chodziło o zaniedbania w badaniach historycznych dotyczących losów Polski podczas drugiej wojny światowej i po jej zakończeniu, a także w zaprezentowaniu ich światu. Można by jeszcze zrozumieć, że pochłonięty bankową karierą absolwent studiów historycznych nie śledził osiągnięć polskiej historiografii dotyczących najbardziej tragicznych kart naszych dziejów, ale w takim razie nie powinien – bez przygotowania – wypowiadać się na ten temat, formułując kategoryczny i skrajnie niesprawiedliwy osąd. Nic więc dziwnego, że wielu historyków poczuło się dotkniętych i niektórzy z nich postanowili wysłać swe książki do Kancelarii Premiera, aby szef rządu miał okazję uzupełnić zaległości w wiedzy na ten temat.

Wkrótce potem polski premier na konferencji w Berlinie oświadczył, że w 1968 r. nie było Polski. Chyba rozumiem, co chciał wyrazić: protest przeciwko obciążaniu polskiego społeczeństwa odpowiedzialnością za nagonkę antysemicką rozpętaną przez kierownictwo PZPR przeciwko „syjonistom” w Marcu ’68. Gdyby to powiedział, mógłbym się pod jego słowami podpisać. Nie sposób jednak bronić słów, które faktycznie padły. Od historyka i ważnego polityka wymagana jest wiedza i precyzja w formułowaniu myśli. To, co powiedział polski premier, można przecież interpretować tak: że nie dostrzega on żadnej różnicy między statusem uzależnionej od ZSRR i niedemokratycznej Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej a Polską pod zaborami czy statusem, jaki miały republiki Związku Radzieckiego.

Mateusz Morawiecki nie uczy się na błędach i niedługo po występie w Berlinie doprowadził do dalszej eskalacji konfliktu w stosunkach z Izraelem i społecznością żydowską, wdając się beztrosko w rozważania o żydowskich sprawcach Holocaustu.

Zakładam, że premier Morawiecki naprawdę ma dobre intencje i rzeczywiście chce bronić polskiego imienia na arenie międzynarodowej. To imię zasługuje na obronę. Powinna ona być mądra i przewidująca skutki podejmowanych działań, gdyż w polityce liczą się przede wszystkim rezultaty. Te zaś są bardzo złe ze względu na poważne luki w historycznej wiedzy, brak umiejętności dyplomatycznych i beztroskę premiera podczas – zaimprowizowanych bądź źle przygotowanych – wystąpień.

Największym błędem Mateusza Morawieckiego w „polityce historycznej” jest jednak to, że z przekonania czy konformizmu zaakceptował fałszywą tezę swojej partii o konieczności „wstawania z kolan” przez Polskę w stosunkach międzynarodowych i „zerwania z pedagogiką wstydu” rzekomo uprawianą przez poprzednie rządy wobec polskiego społeczeństwa.

W całej wyrazistości potwierdziła się słuszność tezy Szujskiego, że fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki.

Po 1989 r. mieliśmy rządy lepsze i gorsze, ale żaden nie uprawiał „pedagogiki wstydu” i nie usiłował w Polakach wzbudzać poczucia niższości czy innych kompleksów. Nie tylko nie musieliśmy więc „wstawać z kolan”, ale zwłaszcza w okresie ośmiu lat rządów koalicji PO-PSL rządzący starali się budować poczucie dumy narodowej z osiągnięć III Rzeczpospolitej, niekiedy nawet je wyolbrzymiając. Co w zamian proponuje PiS? Pogardę dla III RP i wizję narodu „bez skazy i zmazy”. Polacy zasługują na poważniejsze traktowanie.

Polityka 9.2018 (3150) z dnia 27.02.2018; Komentarze; s. 7
Oryginalny tytuł tekstu: "Fałszywa historia jako mistrzyni fałszywej polityki"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną