Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Pomieszanie z poplątaniem

Obalamy tezy z raportu Macierewicza w sprawie katastrofy smoleńskiej

Antoni Macierewicz Antoni Macierewicz Ministerstwo Obrony Narodowej
Ze stwierdzeniem w stylu „był wybuch, bo był i już” polemizować się nie da. Ale spróbujmy.

Jeszcze nie zdążyłem ochłonąć po rewelacjach raportu technicznego podkomisji Antoniego Macierewicza, a mam wrażenie, że na naszego Tu-154M spadły wszelkie plagi egipskie. I najwyraźniej tylko załoga nie popełniła żadnych błędów. Aż trudno to logicznie skomentować. Ale spróbuję.

Podkomisja Macierewicza „nie miała dostępu do wraku”? Niemożliwe!

Zacznijmy od oświadczenia, że „przy braku dostępu do wraku, do miejsca katastrofy oraz urządzeń nawigacyjnych i oryginałów czarnych skrzynek podkomisja musiała podjąć działania, które miały umożliwić jej zastąpienie dostępu do tych dowodów”. Co znaczy „brak dostępu do wraku”? To, że Rosjanie wrak przetrzymują, to jedno. Ale komisja Jerzego Millera z takim dostępem problemu nie miała – wykonano zdjęcia, pobrano próbki itd.

O ile wiem, sławetna podkomisja nie podejmowała prób dokonania oględzin. Proszę pokazać choć jeden dokument, w którym strona rosyjska odmawia polskim ekspertom zbadania wraku na miejscu, w Smoleńsku. Jeśli się mylę, to wyprowadźcie mnie z błędu, ale według mojej wiedzy nikt z członków podkomisji takiej próby nie podjął.

Czytaj także: Dwie strony sporu w ósmą rocznicę katastrofy smoleńskiej. Zebraliśmy głosy

Co z zapisami z rejestratorów? Też są!

A co to za wtręty dotyczące „braku oryginalnych zapisów z rejestratorów”? Zacznijmy od tego, że rejestratory były trzy. Poza standardowymi rejestratorami parametrów lotu i głosu był dodatkowy rejestrator parametrów i pracy systemów samolotu polskiej firmy ATM z Warszawy, tzw. rejestrator eksploatacyjny. Nie był to rejestrator wypadkowy, bo nie uodporniono go na silne udary i wysokie temperatury – miał służyć do szybkiego odczytania danych po każdym locie.

Ale zapis przetrwał. Rosjanie nie byli w stanie go odczytać, dlatego trafił on do Polski, do Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych na warszawskim Bemowie. I dopiero wtedy zapis przekazano Rosjanom. Nie wiem, czy oryginalny nośnik też. Notabene porównanie zapisu odczytanego z rejestratora ATM z kopią zapisu rejestratora wypadkowego przekazanego przez Rosjan ujawniło, że są zgodne, co już samo w sobie świadczy o tym, że nikt ich nie zmanipulował.

Poza tym bezpośrednio po katastrofie polska prokuratura wykonała kopie zapisów rejestratora parametrów lotu i rejestratora głosów w kabinie w tzw. trybie procesowym, czyli z urzędowym poświadczeniem zgodności. Mam taką gorącą prośbę do ministra Zbigniewa Ziobry: proszę odszukać te kopie i przekazać Antoniemu Macierewiczowi, skoro brak tych danych spędza mu sen z powiek. Jeśli zaś ktoś uważa, że rzeczoną czynność procesową wykonano niewłaściwie, czyli że kopie są niewiarygodne, to proszę odszukać prokuratorów za to odpowiedzialnych i postawić im zarzuty. Jeśli nic takiego nie nastąpi, to trzeba wyraźnie stwierdzić, że posiadane przez polską stronę kopie (i oryginał zapisu trzeciego rejestratora) są wiarygodne.

Bliźniaczy tupolew nie był badany? Był

Antoni Macierewicz dodał: „Komisja dysponuje materiałem dowodowym, który dotychczas nie był badany. Tym materiałem dowodowym jest bliźniaczy samolot Tu-154M o numerze bocznym 102”. A to już jest jawne kłamstwo.

Wspomniany Tu-154M o numerze 102 był bowiem nie tylko badany, ale wręcz wykonano na nim eksperymenty w locie, polegające na sprawdzeniu działania systemu automatycznego odejścia na drugie zejście i odtworzeniu profilu podejścia maszyny ze Smoleńska, tak by ocenić, jakie wskazania przyrządów miała załoga samolotu prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jak samolot reagował na stery na danej prędkości i wysokości, i ile czasu miała ta załoga na reakcję. Eksperymenty w locie wykonano w Powidzu i Mirosławcu.

Czytaj także: Ksiądz mówi o identyfikacji zwłok ofiar smoleńskich

Tupolew nie był remontowany? Był

Ale przyjrzyjmy się najważniejszemu stwierdzeniu: „Na katastrofę Tu-154M złożył się szereg świadomych działań: w obszarze remontu samolotu, przygotowania wizyty w Katyniu, świadome, fałszywe sprowadzenie samolotu do lądowania przez rosyjskich kontrolerów, awarie i eksplozje”.

Zacznijmy od remontu, który został przeprowadzony w Samarze w Rosji w czasie czerwiec–grudzień 2009 roku. Potem samolot wykonał (do 9 kwietnia 2010 roku) 138 godzin lotu, a wcześniej, w marcu, przeszedł w Polsce przegląd okresowy. Czy ktoś chce powiedzieć, że samolot latał z zamontowanymi w nim ładunkami wybuchowymi przez ponad trzy miesiące, przechodząc w tym czasie dość dokładny przegląd okresowy, kilkanaście rutynowych przeglądów po- i przedlotowych, a także kilkanaście sprawdzeń przez BOR pod kątem obecności materiałów wybuchowych?

Warto też wiedzieć, że remont w Samarze był przeprowadzany we współpracy z polską firmą MAW Telecom. Mam wątpliwości co do jakości nadzoru nad tym remontem tak od strony technicznej, jak bezpieczeństwa. Ale to nie znaczy, że przez kilka miesięcy żadne z wielu sprawdzeń niczego nie wykryło. Znów rozbijamy się o ścianę: padają oskarżenia o rażące niedopatrzenia ze strony konkretnych osób funkcyjnych. I gdzie są, proszę mi powiedzieć, zarzuty prokuratorskie dla nich? Dlaczego oni jeszcze „po wolności” chodzą?

Wyprawę do Smoleńska przygotowano źle

Przygotowanie wizyty w Katyniu urągało wszelkim zasadom. Zawaliły sprawę obie kancelarie, zarówno URM (Tomasz Arabski), jak i prezydencka (Władysław Stasiak, zginął w feralnej katastrofie), a także MSZ (Radosław Sikorski). Czyli zarówno PO, jak i PiS. Nie wystąpiono o odpowiednie zgody dyplomatyczne w ustalonych prawem terminach. To dlatego Rosjanie zapewniają, że u nich lot był zgłoszony jako cywilny, co zaowocowało przejęciem śledztwa na podstawie konwencji chicagowskiej. Bo na lot samolotu wojskowego to trzeba uzyskać zgodę dyplomatyczną w odpowiednim czasie.

To, że zawinili rosyjscy kontrolerzy skandalicznym prowadzeniem samolotu na ścieżce podejścia, nie ulega wątpliwości. Żadna to rewelacja. Napisała o tym komisja Jerzego Millera. Ale odkrycie (na jakiej podstawie?), że było to świadome i celowe działanie zmierzające do katastrofy, jest pozbawione podstaw. Notabene chroni samych kontrolerów. Jest bowiem przynajmniej hipotetyczna szansa na ich ekstradycję do Polski i skazanie za rażące niedopełnienie obowiązków, co udowodnić się da bez większego problemu. I cała opinia międzynarodowa jest tu po naszej stronie. Ale oficjalne twierdzenia, że działali świadomie i z rozmysłem chcieli rozbić samolot, zamykają drogę do ekstradycji i osądzenia. W takiej sytuacji cała opinia międzynarodowa staje po stronie Rosjan. Bo to my się wygłupiamy.

Czytaj także: Jeden człowiek skorzystał na katastrofie smoleńskiej

Podkomisja Macierewicza mija się z prawdą

No i wreszcie te nieszczęsne wybuchy... Bezgłośne, bezśladowe. Gdzie są ich oznaki na wszystkich trzech rejestratorach? Gdzie są ślady materiałów wybuchowych na przebadanych (przez komisję Millera) próbkach pobranych z wraku?

Ze stwierdzeniem w stylu „był wybuch, bo był i już” polemizować się nie da. Od dwóch mniej więcej lat trwa bowiem następujący spór: był wybuch! A właśnie że nie było! A właśnie że był! A nie! A tak! Przecież boki idzie rwać. Pokażcie dowody! Nie ma? Będą? No dobra, to poczekamy. No i te awarie. By the way, jakie awarie? No, jakieś...

Podkomisja ustalająca prawdę i tylko prawdę z prawdą czasem się mija. Zabawne to i tragiczne zarazem. W kontekście uporczywie poszukiwanej prawdy przypomina się pewna sławetna gazeta o takim właśnie tytule. Żadne inne skojarzenie nie przychodzi mi do głowy.

***

Michał Fiszer jest majorem rezerwy, pilotem, publicystą lotniczym i ekspertem od spraw wojskowości. Wykłada w Collegium Civitas.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama