Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Policja znów brutalnie interweniowała przed miesięcznicą smoleńską

„Organizator nie życzy sobie obecności pań” – tyle usłyszały... „Organizator nie życzy sobie obecności pań” – tyle usłyszały... WILK / Polityka
Protestujących ciągnięto po ziemi i wyrzucono jak worki poza barierki. Nie było dyplomacji. Obywatele RP nie zostali nawet wylegitymowani.
Cztery kobiety jako goście hotelu Bristol wchodzą na teren wygrodzony barierkami dla uczestników miesięcznicy.WILK/Polityka Cztery kobiety jako goście hotelu Bristol wchodzą na teren wygrodzony barierkami dla uczestników miesięcznicy.
Cztery osoby otacza 18 policjantów.WILK/Polityka Cztery osoby otacza 18 policjantów.
„Nie. Nie podano nam podstawy prawnej” – mówi do obywatelskich negocjatorów wzburzona Ewa Błaszczyk, tłumacząc, że nie da się traktować jako gorsza niż inni.WILK/Polityka „Nie. Nie podano nam podstawy prawnej” – mówi do obywatelskich negocjatorów wzburzona Ewa Błaszczyk, tłumacząc, że nie da się traktować jako gorsza niż inni.

Kilkunastoosobowa grupa, w tym działacze Obywateli RP, stanęła 9 kwietnia wieczorem przed Pałacem Prezydenckim z transparentem „Naszych praw nie oddamy. Zabrane odbierzemy” i kartkami opatrzonymi hasztagiem #Wygraliśmy. Przez kilka godzin Tadeusz Jakrzewski, Ewa Blaszczyk, Agnieszka Markowska, Lucyna Łukian, Wojciech Kinasiewicz, Dawid Winiarski i Joanna Gzyra-Iskandar stali w miejscu, które od 25 miesięcy – w związku z kontrmiesięcznicami Obywateli RP – stało się symbolem obrony wolności zgromadzeń. Około północy dookoła nich zaczął się ruch, wynajęta firma ustawiała metalowe barierki, pojawiła się także policja.

Nocne znoszenie

Przed trzecią w nocy doszło do interwencji. Niewielka grupa funkcjonariuszy poczekała, aż część grupy się oddali, a tych, co zostali, „wynieśli” z miejsca spontanicznej demonstracji. Trudno w zasadzie mówić o „zniesieniu”, bo z relacji wynika, że protestujących ciągnięto po ziemi i wyrzucono jak worki poza barierki. Nie było dyplomacji. Obywatele RP nie zostali nawet wylegitymowani, nie podano im podstawy prawnej interwencji. Powaleni na ziemię, przyciskani do niej kolanami, wyciągani pojedynczo. Na każdego demonstrującego była tylko para policjantów, więc nie nieśli ich w powietrzu, a brali pod ręce i po prostu ciągnęli po chodniku. Przez blisko 150 metrów, bo aż do skweru Hoovera. Twarzami do dołu. Efekt? Głęboko zdarte kolana, sińce, krwiaki, ból w barkach, kręgosłupach. I… podeptana godność.

Wyniesione osoby już były u lekarza, przeprowadziły obdukcje. Zapowiadają, że będą skarżyć przedstawicieli służb o naruszenie dóbr osobistych. Policja tymczasem informuje, że wszystko przebiegło spokojnie i zgodnie z prawem.

Podczas kontrmiesięcznic i innych kontrmanifestacji z trzymaniem się litery prawa przez policjantów to naprawdę różnie bywa. Wystarczy spojrzeć na wyroki sądowe o bezpodstawne przetrzymywanie w kordonach, o brak podstaw prawnych do legitymowania, zatrzymania czy o nadużycie siły.

Czytaj także: Obywatele RP, jeden z najważniejszych punktów oporu wobec PiS

W kordonie policyjnym

Najbliższy przykład? 10 kwietnia, zaledwie kilka godzin po interwencji przed Pałacem Prezydenckim. Cztery kobiety (Ewa Błaszczyk, Agnieszka Markowska, Iwona Wyszogrodzka i Ewa Riegel) jako goście hotelu Bristol wchodzą na teren wygrodzony barierkami dla uczestników miesięcznicy. Przekraczają wszerz Krakowskie Przedmieście i chcą przejść ulicą Ossolińskich na plac Piłsudskiego, by złożyć białe róże pod pomnikiem smoleńskim. Dzieje się to już po zakończeniu wszystkich przemówień i po przejściu marszu smoleńskiego tymi samymi ulicami.

Zostają zatrzymane i zamknięte w szczelnym kordonie. Cztery osoby otacza 18 policjantów. Podstawa? „Przekroczenie strefy zero” – nieujęta w żadnym kodeksie. Ani w kodeksie wykroczeń, ani w kodeksie karnym, ani w nadrzędnej nad nimi Konstytucji RP. „Organizator nie życzy sobie obecności pań” – tyle usłyszały… W dzień uroczystości państwowych, które powinny być otwarte dla każdego obywatela Polski. W dzień uroczystości państwowych, które powinny nas łączyć, a nie dzielić.

Po 20 minutach policja wpuszcza do nich kilka innych kobiet z odbywającej się obok kontrmiesięcznicy, mają pomóc w negocjacjach. Policjant mówi, że to dla dobra sprawy. Jeśli „zatrzymane” dadzą się wylegitymować, otrzymają jedynie pouczenie, bo ich „czyn” nie zasługuje nawet na mandat. W zamknięty kordon wchodzą trzy osoby. Próbują po ludzku, bo późno, bo przecież pouczenie zakończy się szybko, a zawiezienie ich na komendę na Wilczą i tam kontynuowanie czynności policyjnych będzie trwało godzinami…

„Nie. Nie podano nam podstawy prawnej” – mówi do obywatelskich negocjatorów wzburzona Ewa Błaszczyk, tłumacząc, że nie da się traktować jako gorsza niż inni. „Zostałyśmy potraktowane jak podludzie, drugi gatunek obywatela. To były obchody państwowe, a więc i nasze, ale ludzie z białą różą, jak wprost powiedziała nam policja, »są tam [pod pomnikiem] niemile widziani«” – skomentuje całą sprawę już po uwolnieniu.

„Czy mam już wezwać adwokata, bo jesteśmy bezprawnie przetrzymywane dosyć długo?” – woła Agnieszka Markowska do kierujących tą akcją policjantów, stojących niedaleko. Obie były 9 kwietnia przed Pałacem Prezydenckim, pierwsza jest mocno poturbowana, obolała, z gorączką. Ale dziesiątego znów pojawiły się niemal w tym samym miejscu, bo od wolności obywatelskich nie ma przecież urlopu.

Czytaj także: Obywatele RP sprawdzają, czy ustawa o IPN działa

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama