Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Morawiecki, tak jak Ziobro, uderza w krakowskich sędziów

Mateusz Morawiecki Mateusz Morawiecki Krystian Maj / Kancelaria Prezesa RM
Szef rządu chce przekonać wiceszefa Komisji Europejskiej o konieczności przeprowadzenia „reformy” sądownictwa, podpierając się sprawą korupcji w krakowskim sądzie. Dlaczego nie można mu wierzyć?

„W mojej opinii szczególnie znamienny jest przykład sądu z Krakowa. Będę zachęcał pana przewodniczącego Timmermansa, aby się przyjrzał temu przykładowi bardzo uważnie. Wszystko wskazuje bowiem na to, że działała tam zorganizowana grupa przestępcza” – mówi Morawiecki w rozmowie z Katarzyną Gójską i Tomaszem Sakiewiczem, która ukaże się w środowym numerze „Gazety Polskiej”. Tygodnik zwraca też uwagę, że sędziowie krakowskiego sądu wystąpili przeciwko prezes powołanej przez ministra sprawiedliwości. Morawiecki bunt ten bagatelizuje. Wątpliwe, aby wiceszef Komisji Europejskiej połknął haczyk, bo fakty mówią co innego.

Przypomnijmy, że Zebranie Sędziów Sądu Okręgowego w Krakowie w przyjętej 24 maja uchwale wyraziło wotum nieufności wobec Dagmary Pawełczyk-Woickiej i wezwało ją „do natychmiastowego ustąpienia ze sprawowanej funkcji”. Sędziowie napisali, że brak jej wystarczających kwalifikacji i doświadczenia, a także – że próbuje ich zastraszyć i chce podporządkować ministrowi sprawiedliwości, którego interesy reprezentuje. Sytuacja w krakowskim sądzie jest o tyle wyjątkowa, że prezes jest dobrą koleżanką ministra, a historia tej znajomości sięga szkoły podstawowej.

Już dzień po przyjęciu tej uchwały minister oświadczył publicznie, że ma pełne zaufanie do prezes, i zapowiedział, że prokuratura nie wycofa się ze śledztwa związanego z „ustaleniem patologii”, w szczególności w Krakowie. Wiadomo – sędziowie się buntują, bo on coś na nich ma. Teraz Mateusz Morawiecki powtarza to samo za Ziobrą, choć między panami nie ma chemii.

Ilu sędziów jest zamieszanych w korupcję w Krakowie?

Morawiecki, Ziobro i cały PiS sprawą korupcji w krakowskim sądzie uzasadniają konieczność zwiększenia nadzoru ministra nad sądami i sędziami oraz nowe postępowanie dyscyplinarne, które ma się toczyć w specjalnie dobranej Izbie Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Uzasadniają deformę sądownictwa, którą przeprowadzają.

W lipcu zeszłego roku w Sejmie, podczas debaty nad ustawą o Sądzie Najwyższym, minister-prokurator generalny Zbigniew Ziobro mówił: „Wykryłem jako minister sprawiedliwości wspólnie z panem ministrem Jakim aferę, wielką aferę korupcyjną w Sądzie Apelacyjnym w Krakowie, która toczyła się przez lata i doprowadziła do tego, że miliony złotych polskiego podatnika były wyprowadzane. Z czyim udziałem? Jednego z najważniejszych sędziów w polskim sądownictwie powszechnym, prezesa sądu apelacyjnego, który teraz został na skutek działań prokuratury, którą nadzoruję, tymczasowo aresztowany i mam nadzieję, że będzie ukarany za te działania, które podjął”.

Krzysztof S. mówił niedawno POLITYCE, że „był potrzebny do przeprowadzenia tego całego procederu uzależniania sądownictwa od prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości w jednej osobie”.

Krzysztof S. oskarżony jest o udział w grupie przestępczej, przyjmowanie korzyści majątkowych i pranie brudnych pieniędzy. Sprawa nie ma związku z działalnością orzeczniczą sądu, którym kierował. Nie ma nic wspólnego z sędziami, którzy walczą o swoją niezawisłość. Związana jest natomiast z Centrum Zakupów dla Sądownictwa, podlegającym dyrektorowi Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Prokuratorzy twierdzą, że krakowski sąd oplotła sieć korupcyjnych powiązań między urzędnikami a biznesmenami. Sąd miał podpisywać z zewnętrznymi firmami umowy na opracowania, których wartość nie przekraczała 30 tys. euro, aby uniknąć konieczności rozpisywania przetargów. Zlecenia trafiały do firm, których prezesi mieli być powiązani towarzysko z byłym dyrektorem Sądu Apelacyjnego w Krakowie Andrzejem P. oraz szefem Centrum Zakupów dla Sądownictwa, które stworzono przy tym sądzie. Opracowania podobno nie powstawały, ale płacono za nie biznesmenom i pracownikom sądu.

Zarzuty ma w tym śledztwie 26 osób, w tym dziesięciu byłych dyrektorów sądów, z których pięciu jest w areszcie. Jedyny sędzia w tym gronie Krzysztof S. miał przyjąć nie mniej niż 376,3 tys. zł „korzyści” jako zapłatę za sporządzenie fikcyjnych opracowań (Krzysztof S. twierdzi, że opracowania wykonał). Miał też nie dopełnić obowiązków prezesa, umożliwiając pozostałym podejrzanym (dyrektorom, pracownikom administracji) przywłaszczenie co najmniej 21 mln zł na szkodę Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Tylko że dyrektorzy sądów podlegają ministrowi sprawiedliwości, nie prezesom sądów. Jak mocne są dowody – nie wiadomo, bo śledztwo i sprawa przed sądem są utajnione. Łączenie buntu krakowskich sędziów przeciwko łamaniu ich niezawisłości z tą aferą korupcyjną jest manipulacją, której dopuszcza się PiS.

KRS zajmie się sprawą Krzysztofa S. Ale po co?

PiS manipuluje też faktami dotyczącymi tego, jak był traktowany w areszcie Krzysztof S., a co opisała miesiąc temu POLITYKA. Krakowscy sędziowie, którzy dowiedzieli się o sprawie traktowania S. w areszcie z naszego tekstu, podjęli dwa tygodnie temu uchwałę. Wyrażają w niej stanowczy sprzeciw wobec bezprawnych działań o charakterze represyjnym, jakim został poddany były prezes Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Zwrócili uwagę, że cały czas wina oskarżonego nie została przesądzona i niedopuszczalne jest traktowanie go gorzej niż innych osób pozbawionych wolności o zbliżonym statusie. Twierdzą też, że w świetle orzecznictwa Trybunału w Strasburgu stosowanie takich obostrzeń jest uznawane za poniżające i nieludzkie traktowanie bądź nawet tortury w rozumieniu art. 3 Europejskiej konwencji praw człowieka. Podobną uchwałę przyjęli sędziowie z krakowskiej apelacji.

Przewodniczący KRS Leszek Mazur zapowiedział, że Rada zajmie się tymi uchwałami. W rozmowie z dziennikarzami „Rzeczpospolitej” mówił, że „Rada zwróci się do ministra sprawiedliwości-prokuratora generalnego o informacje, czy podjął jakieś działania i czy dysponuje materiałami, które udostępnione Radzie pozwoliłyby ocenić tę sytuację i zająć stanowisko”.

Latem 2017 r. S. został tymczasowo aresztowany. Po prawie dziewięciu miesiącach (28 lutego) sąd uchylił mu areszt. Zakazał wyjazdu z Polski i zobowiązał do stawiania się na policji dwa razy w miesiącu. Sprawa wciąż toczy się przed sądem w Rzeszowie. Przewodniczący Rady Leszek Mazur nie wie nawet, co wyszło w rozmowie z „Rzeczpospolitą”, że Krzysztof S. wyszedł już z aresztu. Po co upolityczniona KRS chce się zajmować tą sprawą? Sędzia Dariusz Mazur z krakowskiego Sądu Okręgowego ma wątpliwości co do intencji KRS. – Na posiedzeniu w maju KRS wyznaczyła kierunek swoich działań w stronę przeciwną niż ochrona niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Rada zapowiedziała takie działania jak cenzura strony internetowej KRS, kneblowanie stowarzyszeń sędziowskich oraz rozważenie działań dyscyplinarnych wobec konkretnych sędziów – mówił sędzia Mazur.

Nie ma szans, aby zależna od polityków KRS, w której zasiadają sędziowie namaszczeni przez Ziobrę, obiektywnie zajęła się sprawą Krzysztofa S.

Na pomoc rządowi

Na pomoc rządowi w szerzeniu tej fałszywej narracji o krakowskim sądownictwie pospieszył niezawodny w takich sprawach portal wPolityce.pl. Piszą, że pobyt w jednoosobowej celi ze specjalnym nadzorem, o którą poprosił Krzysztof S. (był zastraszany przez innych więźniów i bał się o siebie, o czym pisaliśmy), wiązał się ze ściśle określonymi w takich przypadkach zasadami kontroli, więc S. został im poddany. Wojciech Biedroń z wPolityce.pl twierdzi, że S. był traktowany jak każdy inny więzień. Nie jest to prawdą, bo według służby więziennej na całym oddziale tylko on był poddawany codziennym kontrolom osobistym. Tak opisuje je rozporządzenie ministra sprawiedliwości: „Osoba osadzona obowiązana jest opróżnić kieszenie, zdjąć obuwie, odzież oraz bieliznę, które to rzeczy poddaje się kontroli. Funkcjonariusz dokonuje oględzin jamy ustnej, nosa, uszu, włosów oraz oględzin ciała, które mogą polegać również na pochyleniu lub przykucnięciu w celu sprawdzenia okolic odbytu i genitaliów”. Co ważne, a co też nie pasowało do fałszywej opowieści wPolityce, więc o tym nie wspomnieli, dzień po tym jak S. opowiedział sądowi o tym, że codziennie musi rozbierać się do naga przed oddziałowymi, zaprzestano tych kontroli. Zaprzestano właśnie dlatego, że nie były one uzasadnione.

Portal wPolityce.pl chwali się też, że dotarł do informacji, z których wynika, że były prezes mógł strzyc włosy u fryzjera, który przyjmował aresztantów w każdy czwartek. I skorzystał z tego, bo nikt mu tego nie bronił. Tak samo jak golenia się. To także wymaga sprostowania. Owszem – jak pisaliśmy w tygodniku – Krzysztof S. strzyżenia się doczekał, ale dopiero po wielu prośbach. Zależało mu, aby na pierwszą rozprawę w grudniu 2017 r. przyjść do sądu ostrzyżonym.

Biedroń, który pisze o sobie „niespokojnie myślący złośliwiec polityczny”, oparł swój tekst na wyjaśnieniach, które Służba Więzienna przesłała do Ministerstwa Sprawiedliwości. To linia obrony SW w postępowaniu wyjaśniającym, które toczy się w tej sprawie.

Niestety, Biedroń nie zacytował w swoim tekście oświadczenia sędziego Tomasza Muchy, rzecznika SO w Rzeszowie, który tak odniósł się do sprawy Krzysztofa S.: „Wstępna ocena zaistniałej sytuacji pozwala na stwierdzenie, że stosowanie wobec Krzysztofa S. rygorów dotyczących osób uznanych za niebezpieczne (co wiązało się z codziennymi kontrolami osobistymi) nie było uzasadnione okolicznościami sprawy”. Pominął to oświadczenie, bo nie pasowało do bajki o złych sędziach z Krakowa, którzy mają coś za uszami i dlatego opierają się reformie sądownictwa w wykonaniu PiS.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama