Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Spięcie o referendum konstytucyjne

Prezydent Andrzej Duda i premier Mateusz Morawiecki Prezydent Andrzej Duda i premier Mateusz Morawiecki W. Kompała / KPRM / Flickr CC by 2.0
Czy zmieniać konstytucję, a jak tak, to jak? Spiera się pięć think tanków różnych opcji – od lewicy przez liberałów po prawicę. Na łamach Polityka.pl publikujemy dyskusję z projektu „Spięcie”.

„Spięcie” to projekt współpracy międzyredakcyjnej pięciu środowisk, które dzieli wiele, ale łączy gotowość do rozmowy. Klub Jagielloński, magazyn „Kontakt”, „Krytyka Polityczna”, „Kultura Liberalna” i Nowa Konfederacja co kilka tygodni wybierają nowy temat do dyskusji. Polityka.pl wspiera projekt: tu przeczytasz skróty tekstów, które w całości są publikowane na wszystkich pięciu portalach.

Referendum konstytucyjne 2.0

Prezydent powinien wycofać się z referendum 10 i 11 listopada 2018 r. Jego kontynuowanie grozi spektakularną porażką frekwencyjną, w konsekwencji zaś zablokowaniem koniecznych zmian konstytucyjnych na wiele lat. Tymczasem potrzebujemy co najmniej korekty ustawy zasadniczej i odwagi przeprowadzenia procesu zmiany w sposób adekwatny do realiów XXI w. – pisze Piotr Trudnowski z Klubu Jagiellońskiego.

Stulecie odzyskania niepodległości powinno być momentem, w którym Andrzej Duda przedstawi plan prac nad zmianą ustawy zasadniczej. Referendum powinno być jedynie zwieńczeniem procesu opartego na szeregu politycznych innowacji, które przywrócą Polakom zaufanie do państwa i współobywateli, wzmocnią poczucie politycznej podmiotowości i odświeżą wiarę w demokrację.

Czytaj także: Dziwne 15 pytań Andrzeja Dudy

Trudno o lepszy dowód niedojrzałości zarówno polskiej klasy politycznej, jak i szerzej rozumianej opinii publicznej niż powszechne désintéressement wyrażone wobec prezydenckiej inicjatywy debaty konstytucyjnej i referendum konsultacyjnego ws. ewentualnych kierunków zmiany ustawy zasadniczej. Debata konstytucyjna na poważnie nawet się nie zaczęła.

Trudno uwierzyć, że referendum zakończy się frekwencyjnym sukcesem. Wszyscy mamy w pamięci „wyborcze” referendum 2015 r. zainicjowane przez prezydenta Bronisława Komorowskiego w reakcji na dobry wynik Pawła Kukiza w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Na początku września do urn poszło niespełna 8 proc. uprawnionych.

Konstytucja musi zostać zmieniona

Jakie teraz będą konsekwencje porażki? Debata o korekcie konstytucyjnej zostanie zablokowana na wiele lat, a po kolejnej frekwencyjnej porażce trudno będzie przywrócić powagę referendum. Rzecz w tym, że zabetonowanie dzisiejszej ustawy zasadniczej nie będzie służyło odbudowie poszanowania dla niej. A zmiany porzebują przede wszystkim ci, którzy chcieliby pełnego przestrzegania i ponadplemiennego szacunku do ustawy zasadniczej.

Zobacz też: Politycy PiS komentują referndum Dudy

Wbrew temu, jak próbowano to w ostatnich latach przedstawiać, ustawa zasadnicza nie jest Pismem Świętym. Jest aktem prawnym, który w polskich warunkach można zmieniać za każdym razem, gdy spełnione zostaną proceduralne przesłanki do jej nowelizacji. W praktyce zaś: gdy osiągnięte zostanie ponadstandardowe porozumienie polityczne.

Przykładowo: w przypadku Trybunału Konstytucyjnego doszło do kryzysu tak głębokiego, że strony sporu politycznego nie są w stanie porozumieć się co do jego legitymizacji. Jedynym sensownym wyjściem z pata jest zaproponowanie takiej korekty, która będzie akceptowalnym dla dwóch trzecich parlamentu kompromisem. Propozycją takiego mechanizmu był zgłoszony przez Klub Jagielloński na początku grudnia 2015 r. postulat wybierania sędziów TK większością dwóch trzecich głosów. Wpisanie go do ustawy zasadniczej oznaczałoby „opcję zerową” i konieczność wybrania od początku wszystkich sędziów już nową, ponadpartyjną większością. Bez tego rodzaju rozwiązania po ewentualnym przejęciu władzy przez opozycję będziemy mieli najpewniej do czynienia z kolejnym niekonstytucyjnym „politycznym skokiem” na sąd konstytucyjny.

Czytaj także: Pytania referendalne świadczą o niewiedzy Andrzeja Dudy

Wielka ankieta, komisja konstytucyjna i panel obywatelski

Inicjatywa zmiany konstytucji powinna być szansą na odbudowę wspólnoty politycznej Polaków, ich zaufania do instytucji państwa i okazją do wyjścia z kryzysu, w jakim tkwimy. Podobną genezę miała najciekawsza próba zmiany europejskiej konstytucji ostatnich lat – na Islandii, gdzie w efekcie kryzysu finansowego doszło do radykalnego załamania się zaufania obywateli do klasy politycznej.

Wówczas pojawiła się oddolna inicjatywa zmiany ustawy zasadniczej. Najpierw zorganizowano obywatelskie „Zgromadzenie narodowe”, w którym wzięło udział 1,2 tys. osób (większość wybrana losowo). Następnie przeprowadzono wybory do pozapartyjnej konstytuanty. Wreszcie przeprowadzono partycypacyjną i w ogromnym stopniu internetową debatę nad pytaniami referendalnymi. Z różnych względów inicjatywa nie zakończyła się sukcesem, ale do urn poszło 49 proc. uprawnionych.

Jak debata w Polsce mogłaby wyglądać w praktyce? Konieczne jest uczynienie całego procesu naprawdę partycypacyjnym. Pierwszym etapem powinna być ogólnopolska, powszechna ankieta konstytucyjna. Każdy powinien mieć możliwość zgłoszenia np. pięciu pytań lub problemów. Cały proces powinien być anonimowy i gwarantować równe prawo „głosu” każdemu obywatelowi uprawnionemu do głosowania.

Kilka milionów problemów

Wyzwaniem jest przeanalizowanie kilku milionów zgłoszonych problemów. Celem powinno być pogrupowanie nadesłanych sugestii np. w ok. stu najczęściej pojawiających się wątków. Kto powinien przeprowadzać proces ich grupowania i formułowania pytań? Powstać powinna Obywatelska Komisja Konstytucyjna (OKK), która musi mieć demokratyczny mandat. Można założyć, że na 20 członków 12 zostałoby wyłonionych w powszechnym głosowaniu, zaś pozostałych ośmiu byłoby przedstawicielami wszystkich formacji, które w poprzednich wyborach osiągnęły tzw. próg subwencyjny.

Referendum musi składać się z mniejszej liczby pytań. Tu odpowiedzią jest zorganizowanie tzw. panelu obywatelskiego. To metoda stosowana przy podejmowaniu decyzji, dotąd jednak głównie na poziomie samorządów, kilkakrotnie również w Polsce. Polega na powołaniu reprezentatywnej, losowej grupy obywateli, którzy w dłuższym procesie wysłuchają zróżnicowanych stanowisk ekspertów, ale ostatecznie we własnym gronie podejmują wiążące decyzje.

Zakłada się, że panele mają zarówno legitymizację demokratyczną (reprezentatywna próba), jak i podejmują przemyślane decyzje (deliberatywny charakter). Zasadą jest ustalenie wysokiego, kwalifikowanego progu poparcia dla wiążących rozstrzygnięć, np. 80 proc.

Dopiero taki proces, w którym na różnych etapach zagwarantowana zostanie obywatelska podmiotowość, miałby szansę sprawić, że wieńczące proces referendum będzie prawdziwym świętem demokracji godnym obchodów stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości.

Opracował Łukasz Lipiński, pełna wersja tekstu do przeczytania tutaj. Głos „Krytyki Politycznej” na kolejnej stronie.

Pomysł świetny, ale na realizację stanowczo za wcześnie

W obecnych warunkach politycznych propozycja pisania konstytucji niejako obok konfliktu partyjnego to próba wyciągnięcia się za włosy z bagna. Nie znaczy to bynajmniej, że pomysł naszych konserwatywnych kolegów i koleżanek to czysta fantazja. Dojrzeć musi do niej układ polityczny – pisze Michał Sutowski z „Krytyki Politycznej”.

Na początek drobiazg: czy powszechne désintéressement wobec prezydenckiej inicjatywy debaty konstytucyjnej i referendum konsultacyjnego to „świadectwo niedojrzałości polskich elit”? Część partii, ale także wielu wyborców, uważa konstytucję z 1997 r. za dobrą, a problem widzi w jej łamaniu. Problem polityczny – wynikający ze złej woli czy ideologii obozu rządzącego, a nie z obiektywnych wad samej ustawy zasadniczej.

Wejdę w buty konserwatysty i powiem, że lepsze bywa wrogiem dobrego. Owszem, konstytucję z 1997 r., kierując się „liberalizmem strachu” po prezydenturze Lecha Wałęsy. Owszem, nie miała ona poparcia pełnego spektrum politycznego. Jak każdy dokument prawno-polityczny ustawa zasadnicza podlega krytyce i możliwej korekcie. O ile zapisana w niej aksjologia wydaje się nam bliska optymalnej („społeczna gospodarka rynkowa”, ekumeniczna preambuła...), wiele rozwiązań szczegółowych warto na nowo przemyśleć.

Niska u nas kultura politycznej kohabitacji sugeruje, że warto ujednoznacznić kompetencje w polityce zagranicznej – najlepiej na korzyść rządu. W sprawie Trybunału Konstytucyjnego dobry pomysł zgłosił już sam Klub Jagielloński (sędziowie wybierani mocą dwóch trzecich głosów). Warto rozważyć też wzmocnienie niezależności samorządów i trójpodziału władz, a także poszerzenie katalogu praw obywatelskich. Co do zasady jednak zmiana treści ustrojowej konstytucji nie wydaje się dzisiaj najbardziej palącą potrzebą.

Dziś kluczowa jest legitymacja polityczna – powszechne uznanie dla obowiązywania konstytucji. Eksperci Klubu Jagiellońskiego liczą, że uda się ją uzyskać, „wszczepiając by-pass” między państwem a obywatelami, który pominie skonfliktowane na śmierć i życie partie. Tylko czy faktycznie?

Powszechny, przejrzysty charakter uczestnictwa w rzeczowej deliberacji może pomóc uchronić samo referendum konstytucyjne przed losem plebiscytu: jesteś za czy przeciw władzy. Prawdziwa deliberacja sprzyjałaby zapewne jakości samej ustawy zasadniczej. Wreszcie taki proces pozwoliłby większości przyswoić konstytucję jako realną podstawę naszej wspólnoty politycznej.

To wszystko prawda... a jednak. Czy można przezwyciężyć polityczną polaryzację (zwłaszcza leżącą w interesie biegunów konfliktu, zwłaszcza zaś tego silniejszego), tworząc najwyższe prawo, którego dobry kształt i społeczna legitymizacja wymagają jednak uprzedniego... zniesienia polaryzacji?

Teoretycznie tak. Mogę sobie wyobrazić, że taka oddolnie tworzona konstytucja rozsadza ramy konfliktu partyjnego, a na jego gruzach buduje się zupełnie nowy układ. Gdyby jednak miała faktycznie spełnić taką funkcję, to cały proces będzie sabotowany przez układ obecny. I jeszcze druga rzecz – czy naprawdę będziemy w stanie deliberować o konstytucji, abstrahując od gier partyjnych? Od kalkulacji, czy ten proces pomoże władzy czy opozycji?

Gdyby prezydent przejąłby się propozycją Klubu Jagiellońskiego, oznaczałoby to niezły ferment w obozie władzy i ferment w ogóle. Sądzę jednak, z powodów wyżej wymienionych, że o jego praktyczną realizację będzie niezwykle trudno. Nie znaczy to bynajmniej, że pomysł naszych konserwatywnych kolegów i koleżanek to tylko czysta fantazja – po prostu dojrzeć musi do niej układ polityczny.

Rozumiem i sympatyzuję z ideą poszukiwania game-changera dla polskiej polityki. Skoro jednak konstytucję i tak ostatecznie musimy przegłosować w parlamencie, to najpierw tamtejszy układ sił musi się zmienić. Jeśli to się uda, to jakiś nowy, lepszy rząd propozycję Klubu Jagiellońskiego będzie miał podaną na stole.

Cały tekst znajdziesz tutaj. Głos „Nowej Konfederacji” na następnej stronie.

Referendum konstytucyjne nie ma sensu

Po co pytać Polaków, jakich chcą zmian w ustawie zasadniczej, gdy samemu się tego nie wie? Koniecznych reform nie będzie. Nie mamy momentu konstytucyjnego i władzy z mandatem do ich wprowadzenia – pisze Stefan Sękowski z Nowej Konfederacji.

Brak dyskusji nad referendum konstytucyjnym nie jest wyrazem braku dojrzałości. Wynika z trzeźwej oceny tego, czym to referendum jest: zagrywką prezydenta dążącego do wzmocnienia swojej pozycji w obozie władzy. Referendum, które nie będzie wiążące, byłoby jedynie wielkim i drogim sondażem. W którym właściwie nie wiadomo, o co pytać – bo sam prezydent nie sprawia wrażenia, jakby miał pomysł, w którą stronę powinna zmierzać zmiana.

Andrzej Duda nadal jest jednym z elementów obozu władzy skupionego wokół PiS. Gdyby doszło do rozpisania referendum, zwolennicy opozycji zbojkotowaliby je. Sama wierchuszka PiS też nie pała do niego nadmierną sympatią. To referendum ma więc wszelkie papiery na to, by się nie udać.

Nie zmienia się konstytucji dla samej frajdy jej zmieniania. Aby wiedzieć, czy i jakie zmiany są potrzebne, należałoby na bieżąco monitorować wpływ aktualnej ustawy zasadniczej na realny system polityczny, prawny, gospodarczy czy swobody obywatelskie, także korzystając z badań i konsultacji społecznych. Tego jednak się nie robi, bo w Polsce nie prowadzi się zaawansowanych studiów strategicznych, lecz uprawia politykę krótkowzroczną i wpatrzoną w słupki sondażowe.

Konstytucję zmienia się wtedy, gdy istnieje szerokie przeświadczenie, że potrzebujemy gruntownej zmiany ustawy zasadniczej, ponieważ chcemy zmienić dotychczasowy ustrój, uznawany za niesprawny i niesprawiedliwy, na nowy. Taką chwilę nazywamy „momentem konstytucyjnym”.

Dziś nie ma postulatów, które dla znaczącej większości obywateli są oczywiste. Nie ma większości w parlamencie, by zgodnie z obowiązującymi zasadami zmieniać brzmienie ustawy zasadniczej. Gdy zaś rządząca większość próbuje łamać bądź naginać obowiązującą konstytucję w celu ustanowienia nowych zasad, to musi się to spotkać ze sprzeciwem wszystkich, którym bliska jest idea państwa prawa.

Jak bowiem mówił Jarosław Kaczyński, największą zaletą obecnej konstytucji jest to, że została uchwalona. A, to już ode mnie, przy całym absmaku, jaki w latach 90. mógł budzić powrót do władzy byłych towarzyszy, to jej twórcy cieszyli się mocniejszym mandatem niż Zjednoczona Prawica. Stąd zastanawianie się nad tym, czy sięgać po wzorce islandzkie, czy inne, uważam za niepotrzebne.

A jednak konstytucja wymaga solidnych poprawek. Należy się skupić na zmianach dotyczących umocowania poszczególnych władz. Do znudzenia powtarza się o dualizmie władzy w Polsce, podziale obowiązków między prezydentem a premierem. Wprowadzenie systemu prezydenckiego odpowiadałoby trójpodziałowi władzy i uwalniało parlament od roli „głosującego ramienia rządu”.

Zmian wymaga także sam parlament. W takiej formie, w jakiej Senat funkcjonuje obecnie, nie ma sensu, by istniał. Jeśli jednak zdecydujemy się na jego utrzymanie, można rozważyć postulat przekształcenia go w izbę samorządową, co mogłoby odpowiadać na szkodliwe trendy centralizacyjne.

Konstytucja zawiera wiele pobożnych życzeń i dla porządku warto byłoby ją odchudzić. W obecnym kształcie Trybunał Stanu służy jedynie jako propagandowy straszak na opozycję. Pewnym rozwiązaniem mogłoby być przekazanie jego kompetencji do Trybunału Konstytucyjnego lub Sądu Najwyższego. Kłopot w tym, że po serii „reform” obu instytucji w aktualnej kadencji trudno mówić o tym, by to likwidowało problem.

Tu dochodzimy do kwestii zasadniczej. Czy Polacy mają poczucie, że potrzebujemy dokumentu, który chroni nas przed samowolą demokratycznej większości? W dobie mody na hiperdemokrację konstytucja jawi się jako niewygodne źródło imposybilizmu prawnego. Przykładem może być kwestia sądownictwa konstytucyjnego, które PiS skutecznie pozbawił autorytetu (przy zgodzie z tym, że wcześniej nie działał najlepiej).

Propozycje przedstawione przez Klub Jagielloński (wpisanie do konstytucji wymogu zdobycia przez sędziów TK poparcia dwóch trzecich posłów) albo pomysł Ewy Siedleckiej, by orzekanie ws. zgodności ustaw z konstytucją przekazać do Sądu Najwyższego, pozostaną tylko literkami na papierze, jeśli nie będzie za nimi stało poczucie, że wola większości ograniczona jest zasadami, które godzimy się przestrzegać. Bez tego dyskusja o konstytucji nie ma sensu.

Cały tekst znajdziesz tutaj. Głos magazynu „Kontakt” na następnej stronie.

Konstytucyjny patriotyzm lepszy od crowdsourcingu

Tekst Piotra Trudnowskiego przeczytałem z dużym zaciekawieniem, bo jestem fanem political i legal fiction. Ta fikcja nie ma jednak żadnego związku z dzisiejszą polską rzeczywistością. Zamiast tworzyć nową konstytucję, warto zadbać o pełniejszą egzekucję tej, którą mamy dziś – pisze Stanisław Zakroczymski z magazynu „Kontakt”.

Trudno mi przyjąć argumentację Trudnowskiego, że chwila bezpardonowego złamania dotychczasowego ładu konstytucyjnego jest idealnym momentem do tego, żeby go przekształcać. Zanim jednak o tym, muszą paść inne słowa: to jest naprawdę dobra konstytucja. Z ładną, inkluzywną preambułą, dobrze zarysowanymi przepisami ogólnymi, szerokim nawet jak na standardy europejskie katalogiem praw i wolności obywatelskich oraz wreszcie niezłym kształtem przepisów ustrojowych. Problem z nią był i jest taki, że nie była i nie jest traktowana do końca poważnie: ani przez rządzących, ani przez społeczeństwo.

W tej materii w pełni zgadzam się z tezą prof. Rafała Matyi postawioną w „Wyjściu awaryjnym”: rządy PiS są multiplikacją patologii występujących już wcześniej. Dość spojrzeć, jak wiele ważnych ustaw było kwestionowanych w całości lub w części przez Trybunał Konstytucyjny. Bankowy tytuł egzekucyjny, ograniczenia zrzeszania się w związkach zawodowych osób na „śmieciówkach”, brak koszyka świadczeń gwarantowanych w ustawie o Narodowym Funduszu Zdrowia, możliwość wzruszania decyzji administracyjnych sprzed kilkudziesięciu lat – to tylko niektóre przykłady prawnych bubli uderzających w grupy słabsze.

Problem był jednak szerszy i nie ograniczał się wyłącznie do sfery prawa, ale dotykał całej politycznej praktyki. Mamy bowiem:

  • „państwo sprawiedliwości społecznej”(art. 2), które wciąż ma jeden z najmniej sprawiedliwych i najbardziej obciążających osoby uboższe systemów podatkowych.
  • „państwo chroniące życie prywatne” (art. 47), które inwigiluje obywateli na rzadko spotykaną skalę właściwie bez kontroli.
  • państwo wspomagające „rodziny znajdujące się w trudnej sytuacji materialnej” (art. 71) z powszechnym do niedawna ubóstwem wśród dzieci.
  • Rzeczpospolitą, pod której „ochroną znajduje się praca” (art. 24), z rekordową na skalę europejską liczbą umów śmieciowych.
  • kraj gwarantujący „każdemu prawo do ochrony zdrowia” (art.68), który przeznacza na ten cel jedną z najniższych kwot w OECD.

To tylko nieliczne przykłady. Gołym okiem widać, że polska rzeczywistość nie zdawała egzaminu z prawa konstytucyjnego.

Paradoksalnie twierdzę jednak, że nasza konstytucja z 1997 r. ma szansę stać się twórczą inspiracją i punktem odniesienia w przemianie tej rzeczywistości. Piotr Trudnowski stwierdził, że „konstytucja straciła – jeżeli kiedykolwiek ją miała – powszechną legitymizację jako nienaruszalny zbiór najwyższych norm polskiego ustroju”. Absolutnie nie można się z tą tezą zgodzić. Cóż bowiem stało się przez ostatnie lata? Ustawa zasadnicza została brutalnie pogwałcona przez rządzących. Czy to jest powód, dla którego świadomi obywatele powinni przystać na konieczność jej zmiany? Wręcz przeciwnie!

Nie widać też, aby specjalną chęć w tym kierunku przejawiali Polacy. W sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej” jedynie co trzeci ankietowany uznał inicjatywę prezydencką za dobry pomysł.

Obecna ustawa zasadnicza jest najdłużej obowiązującą nowożytną konstytucją niepodległej Polski. Obrosła już orzecznictwem sądowym, pewną prawniczą tradycją. Jak już jednak wskazywałem, zabrakło jej głębszego społecznego i politycznego zakorzenienia. I nad nim właśnie powinniśmy pracować.

Sądzę, że ostatnie lata są paradoksalnie ważnym krokiem w tym kierunku. Po raz pierwszy ludzie masowo wyszli na ulice, z konstytucją w ręku broniąc podstaw ustrojowego ładu przez nią ustanowionego. Do praw konstytucyjnych w czasie swoich protestów zaczęli odwoływać się lekarze, nauczyciele czy niedawno osoby z niepełnosprawnościami.

Jest też oczywiście wiele niebezpieczeństw. Największe z nich jest takie, że ustawa zasadnicza zostanie uznana za totem jednej ze stron politycznego sporu. Tymczasem jest ona wymaganiem wobec każdej władzy i żadna dotychczasowa temu wymaganiu nie umiała sprostać. Skupmy się na tym, co wychodziło nam wszystkim najsłabiej. Na budowaniu codziennego konstytucyjnego patriotyzmu.

Cały tekst znajdziesz tutaj. Głos „Kultury Liberalnej” na następnej stronie.

Jarosław Kaczyński stworzył układ. Nowa konstytucja tego nie naprawi

Prezydent Duda nie tylko powinien wycofać się z idei listopadowego referendum, ale powinien też nie organizować w to miejsce żadnej szerszej debaty konstytucyjnej – pisze Tomasz Sawczuk z „Kultury Liberalnej”.

Kiedy zastanawiamy się nad wprowadzeniem nowego prawa, musimy postawić pytanie: na jaką sytuację problemową ono odpowiada? Przykładowo: kodeks pracy odpowiada na problem nierównowagi sił między stronami transakcji na rynku. Ustanawia więc ogólne ramy współpracy, które poprawiają pozycję wyjściową pracownika w relacjach z pracodawcą. Jaki problem miałaby rozwiązać ewentualna zmiana konstytucji?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba najpierw wiedzieć, z jakimi problemami konstytucyjnymi mamy dzisiaj do czynienia. Otóż są dwa: pierwszy polega na tym, że rządzący nie chcą jej przestrzegać i próbują ją zdelegitymizować. Drugi polega na tym, że mamy dziś do czynienia z ostrym konfliktem politycznym, co nie sprzyja formułowaniu na nowo szeroko akceptowanych podstaw ustroju.

Rozwiązaniem problemu pierwszego jest traktowanie prawa poważnie i przestrzeganie porządku konstytucyjnego. Problemu drugiego nie da się zaś rozwiązać przy pomocy nowej konstytucji, ponieważ trzeba go rozwiązać przed jej uchwaleniem!

Fakt, że referendalna inicjatywa Andrzeja Dudy przeszła przez sferę publiczną bez echa, nie świadczy więc o naszej, jako społeczeństwa, niedojrzałości. Inicjatywa ta była po prostu zupełnie niepoważna i tak właśnie została odebrana przez wszystkie strony.

„Ucieczka do przodu” i wymuszenie na stronach konfliktu odmiennego postępowania, do czego zachęca prezydenta Klub Jagielloński, są dziś trudne do wyobrażenia. Również dlatego, że w praktyce przez jednych byłoby to postrzegane jako próba odkupienia win, a przez drugich jako ostateczna zdrada.

Zapytajmy inaczej: jakie problemy mogłaby rozwiązać nowa konstytucja? Konstytucja istnieje po to, aby gwarantować prawa i wolności obywateli w warunkach społecznego pokoju. Prace nad zmianą ustawy zasadniczej miałyby sens tylko wówczas, gdyby mogły zakończyć się uchwaleniem dokumentu, który lepiej chroniłby nasze prawa i wolności niż obecnie obowiązujące regulacje. W aktualnym układzie politycznym nie możemy na to liczyć. PiS ma bowiem skłonność raczej do tego, by ograniczać konstytucyjne wolności i prawa, a także interpretować prawo, jak mu wygodnie.

Po drugie, nowa konstytucja mogłaby opisać ustrój w taki sposób, że nastąpiłaby poprawa jakości instytucji publicznych czy też usprawnienie państwa na miarę XXI w. Zadanie takie rozumiem jednak jako szczególny przypadek lepszego gwarantowania naszych wolności i praw. Znów jednak – w dzisiejszych warunkach PiS stawia na omijanie prawa oraz ignorowanie instytucji, a nie na ich wzmocnienie czy lepsze współdziałanie. Silne instytucje są niewygodne, ponieważ ograniczają pole dyskrecjonalnej władzy.

Po trzecie, nowa konstytucja mogłaby zapewnić większą społeczną legitymizację polskiej demokracji. Klub Jagielloński formułuje projekt wypracowania porozumienia między obywatelami ponad głowami partyjnych liderów. Doceniam intencję owej propozycji, ale pomysł wydaje się pochodzić z równoległego świata, w którym scena partyjna wygląda zupełnie inaczej.

Co gorsza, promowanie dzisiaj opcji zerowej sugeruje, że instytucje można zmieniać jak rękawiczki, gdy tylko przestaną nam się podobać. Jest to na rękę obecnej władzy, która konstytucją przejmuje się średnio, a demokracją partycypacyjną – jeszcze mniej. W obliczu radykalizmu obozu rządzącego oraz relatywnej słabości organizacyjnej opozycji spodziewam się, że referendum, przy którym nad pytaniami pracowano by w formule demokracji bezpośredniej, mogłoby zostać wykorzystane w istotnej mierze do promowania celów skrajnej prawicy i dalszej radykalizacji sceny politycznej.

Podstawowy problem, z którym mamy dzisiaj do czynienia w Polsce, nie polega na wadliwości ustawy zasadniczej, ale dotyczy raczej kultury politycznej, a być może także stosunku stron do szeroko rozumianej kultury liberalnej.

Jeżeli prace nad nową konstytucją miałyby sens, to przede wszystkim w tym celu, aby posprzątać po chaosie prawnym wywołanym przez rządy PiS. W aktualnych warunkach lepiej najpierw ponownie rozdać obywatelom tę konstytucję, którą już mamy, poszerzać o niej wiedzę i pokazywać, jak można korzystać z praw, które ona daje. Ostatecznie rzecz biorąc jest ona przecież całkiem niezła.

Cały tekst znajdziesz tutaj. Na następnej stronie sylwetki autorów.

Autorzy

Piotr Trudnowskiczłonek zarządu Klubu Jagiellońskiego. Redaktor naczelny portalu klubjagiellonski.pl. Pracował dla organizacji obywatelskich, instytucji publicznych, biznesu i polityków. Mąż Karoliny, ojciec Leona.

Michał Sutowski – politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu „Krytyki Politycznej” oraz Instytutu Studiów Zaawansowanych. Współautor wywiadów rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.

Stefan Sękowski – zastępca dyrektora thinkzinu „Nowa Konfederacja”, stały współpracownik tygodnika „Do Rzeczy” i Radia Lublin. Politolog, dziennikarz, publicysta, tłumacz dzieł m.in. Ludwiga von Misesa i Lysandera Spoonera, autor książek „W walce z Wujem Samem” o amerykańskim anarchoindywidualizmie oraz „Żadna zmiana. O niemocy polskiej klasy politycznej po 1989 roku”, nominowanej do nagrody Economicus 2018.

Stanisław Zakroczymski – absolwent historii i student prawa na Uniwersytecie Warszawskim. Redaktor magazynu „Kontakt” i współzałożyciel społecznie zaangażowanej kancelarii prawnej „Prawo do prawa”. W zeszłym roku opublikował wywiad rzekę z prof. Adamem Strzemboszem „Między prawem i sprawiedliwością”.

Tomasz Sawczuk – publicysta, członek redakcji „Kultury Liberalnej”. Absolwent prawa i filozofii na Uniwersytecie Warszawskim, ostatnio visiting scholar w University of Pittsburgh oraz Indiana University Bloomington. W serii „Biblioteka Kultury Liberalnej” właśnie ukazała się jego książka, „Nowy liberalizm. Jak zrozumieć i wykorzystać kryzys III RP”.

Reklama
Reklama