Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Wolni i smutni

Społeczeństwa nasyciły się wolnością i nie postrzegają już sensu i celu swojego istnienia w jej zdobywaniu i umacnianiu.

Kończy się nasz świat. Świat zwany nowoczesnym, który zastąpił uniwersum średniowiecza. Ależ długo wychodziliśmy z feudalno-teokratycznej matni! Nic dziwnego, skoro tkwiliśmy w niej przez ponad tysiąc lat, a jeśli policzyć razem z dawniejszymi imperiami niewolniczymi, to kilka tysięcy… Najpierw przyszła reformacja i kultura odrodzenia, rozwinęły się miasta i mieszczaństwo. Potem państwa narodowe, absolutyzm, oświecenie, rewolucja francuska, republiki konstytucyjne, demokracja, zniesienie niewolnictwa i dyskryminacji rasowej, równouprawnienie kobiet... Wszystkie te wyzwoleńcze przemiany mieszczą się w ogólnej kategorii emancypacji. Emancypacja była religijna, narodowa, klasowa, a potem przyszła emancypacja kobiet i mniejszości…

W warunkach liberalnej demokracji, emancypacja sięgnęła człowieka pojedynczego. Oto bowiem z umysłów filozofów narodził się „człowiek” – wolna jednostka, będąca syntezą osoby prywatnej, obywatela i wszelkich tożsamości, które dobrowolnie przyjmuje. „Człowiek” jest prywatny i autonomiczny, sam decyduje, kim chce być i co chce robić. Może wybierać, ale w zamian za to wszystkie jego więzi z innymi też są dobrowolne, czyli oparte na umowie. Jest zdany na siebie – zawsze może odejść, ale też zawsze może zostać porzucony. Nie wszystkim to odpowiada.

Społeczeństwa nasyciły się wolnością i nie postrzegają już sensu i celu swojego istnienia w jej zdobywaniu i umacnianiu. Mają po dziurki w nosie praw człowieka, suwerenności, praw politycznych i obywatelskich, a nawet swobód osobistych. Wzniosłe ideały konstytucyjne, narodowo-wyzwoleńcze, a nawet uniwersalistyczne, na czele z pokojem światowym i powszechną demokracją, przestały nadawać sens życiu elit, nie mówiąc już o masach. Nadszedł czas, gdy musimy nauczyć się żyć z wolnością, a nie tylko o nią walczyć. A to jest trudne, bo potrzeba wolności idzie o lepsze z potrzebą bezpieczeństwa i podporządkowania się autorytarnym siłom, które to bezpieczeństwo nam zapewniają.

Filozofowie miernie spisali się w kwestii wolności. Niby wszystko o niej wiemy, lecz tradycja pisania o wolności – od Platona i stoików po Hegla i racjonalistów XIX i XX w. – kładzie zbyt mocny akcent na wolność wewnętrzną i negatywną, czyli na samosterowność, spokój wewnętrzny i niepodleganie przymusowi wywieranemu przez siły zewnętrzne oraz własne namiętności, lęki i obsesje, niż na wolność zewnętrzną, polegającą na wszechstronnej dobrowolnej aktywności, dokonywaniu wyborów i realizowaniu własnych zamierzeń.

Nic dziwnego – filozofowie zawsze służyli ludziom za pocieszycieli, a rządom za wychowawców posłusznych obywateli. Kto nic w świecie zmienić nie może ani władzy w niczym się przeciwstawić, ten przynajmniej może cieszyć się opanowaniem, przyjaźnią z sobą samym i poczuciem, że kontroluje własne życie wewnętrzne. Niestety, od tych dobrych rad prowadzi już tylko krok do groteski i przewrotności, która sprowadza wolność do posłuszeństwa – rozumowi i jego strażnikom, którymi są nieodmiennie kapłani i książęta.

Iluż to ludzi pouczono, że wolność to zgoda z własnym sumieniem, właściwie pouczonym i wychowanym, tak aby rozpoznawało dobro i zło, wedle bożych zamiarów. Jeszcze więcej jest takich, którym pojęcie wolności kojarzy się machinalnie z kwestią granic wolności, a więc z jakimiś restrykcjami nakładanymi na (złe z natury) nieumiarkowanie i samowolę, nie zaś z jakąś konkretną koncepcją tego, czym wolność jest. Ledwie padnie słowo „wolność”, a już mądrale krzyczą, że istnieje ona pod warunkiem, że jest ograniczona. Ależ to prawda! Tylko że banalna i jedna z wielu w tej materii.

Nic nie wie o wolności ten, kto słyszał jedynie, że zakłada ona pewną racjonalną samodyscyplinę, a także dyscyplinę prawną i społeczną. Niewiele więcej wie ten, kto stwierdza, że nie ma wolności bez równości – że jej warunkiem w wymiarach społecznych jest stałe dążenie do tego, by ustrój społeczny nie obdarzał jednych wolnością kosztem innych. Lecz zawsze to już coś, zwłaszcza że adept nauk o wolności dowie się następnie, że wolność nie może być tylko pojęciem, ideałem ani pustym przepisem prawa bez pokrycia, bo musi być także czymś realnym; nie wystarczy mieć prawo dokonywania wyborów i kierowania sobą, bo trzeba mieć jeszcze realne możliwości realizowania przynajmniej niektórych swych projektów.

Niestety, dalej nie jest już tak przyjemnie. Właśnie dziś, gdy rodzi się społeczeństwo globalne, lecz złożone z wyobcowanych, choć podobnych do siebie „internautów”, odbieramy lekcję „wolności dla zaawansowanych”. W pierwszej klasie było o samokontroli i harmonii wewnętrznej, w drugiej o emancypacji i prawach politycznych, w trzeciej o prawie do kierowania sobą i dokonywaniu realnych wyborów. A co w klasie maturalnej?

Cóż, na egzaminie dojrzałości każdy abiturient musi być uświadomiony, że wolność jest wielkim ciężarem, który musimy nosić przez całe życie. I nie możemy się jej do końca wyrzec, aczkolwiek nie umiemy jej wykorzystać w sposób zadowalający. Wolność to wieczna tęsknota, żal z powodu minionych wyborów, osamotnienie zdanej na samą siebie jaźni, która uprzytamniając sobie własny byt, doświadcza frustracji i smutku. Kim jestem, ja wolny? Otóż kimś takim jak inni, jakimś wewnętrznym obcym, który niby to jest mną, ego, lecz za chwilę okazuje się społecznym superego, nadzorcą.

A widzimy to zawsze wtedy, gdy dokonując niby to własnych wyborów, wybieramy to, co inni. Epoka liberalna okłamała nas, że istnieję najpierw „ja”, a potem „inni”. Dziś wiemy, że istnieją tylko „inni”, a ja jestem zaledwie ich cieniem.

Polityka 28.2018 (3168) z dnia 10.07.2018; Felietony; s. 88
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną