Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Co zapamiętamy z trzech lat prezydentury Andrzeja Dudy

Andrzej Duda w Sejmie 6 sierpnia 2015 r. Andrzej Duda w Sejmie 6 sierpnia 2015 r. Kancelaria Prezydenta RP
Prezydent poruszał się po wąskim obszarze – między próbami zaznaczenia swojej podmiotowości a bezwzględną wiernością partii. Im bliżej wyborów, tym bliżej będzie mu do PiS.

Andrzej Duda został zaprzysiężony 6 sierpnia 2015 r., ma więc za sobą już trzy z pięciu lat swojej kadencji. Przed nami jeszcze dwa lata, w tym ewentualna kampania wyborcza. Co na dziś da się powiedzieć o prezydenturze Dudy? Co przede wszystkim zapamiętamy?

Najbardziej niespodziewany wybór

Dotychczasowi prezydenci wygrywali wybory albo z pozycji absolutnych faworytów (Lech Wałęsa w 1990 r. czy Aleksander Kwaśniewski w 2000 r.), albo jednego z dwóch w miarę równorzędnych rywali (Kwaśniewski w 1995 r., Lech Kaczyński w 2005 r. czy Bronisław Komorowski w 2010 r.).

Powiedzieć, że Andrzej Duda nie był faworytem kampanii, to nic nie powiedzieć. Na początku 2015 r. Bronisław Komorowski cieszył się 70-proc. poparciem, a o kandydacie PiS mało kto słyszał. Tylko nieliczni politolodzy (pamiętam wpis na blogu Jarosława Flisa) nieśmiało sugerowali, że potencjał wyborczy ówczesnej opozycji jest większy niż koalicji PO-PSL i z reelekcją Komorowskiego może być problem.

Dominował raczej ton, którego najlepszym streszczeniem był cytat z Adama Michnika, że Komorowski może przegrać tylko, „jeśli po pijanemu przejedzie na pasach niepełnosprawną zakonnicę w ciąży”.

Otworzył PiS drogę do przejęcia władzy

Kampania kandydata PiS została jednak bardzo zręcznie przeprowadzona. Duda i jego sztab wykorzystali odczuwaną przez Polaków potrzebę zmiany na różnych planach: od politycznej po pokoleniową. Wykorzystali zmęczenie ośmioma latami rządów Platformy, wzmacniając je propagandowo. Zmęczenie liderami politycznymi, którzy byli na scenie politycznej od wielu lat (nie bez powodu w obu kampaniach 2015 r., prezydenckiej i parlamentarnej, Jarosław Kaczyński został głęboko schowany.).

Sztab PiS odwrócił logikę kampanii: zamiast koncentrować się na ograniczonych kompetencjach i możliwościach prezydenta, prowadził ją pod hasłem generalnej zmiany w polityce, bo właśnie o to chodziło. I po zwycięstwie Dudy zwycięstwo PiS w wyborach do Sejmu było już przesądzone. Zresztą generalnie wybory prezydenckie w Polsce dyktują wyniki parlamentarnych, jeśli te drugie odbywają się w ciągu roku–półtora od pierwszych (tak było w latach 1991, 2001, 2005 czy 2011).

Najbardziej niesamodzielny do tej pory

Do tej pory prezydentami zostawali realni przywódcy obozów politycznych (Lech Wałęsa czy Aleksander Kwaśniewski) bądź też politycy zajmujący w nich bardzo wysokie (Lech Kaczyński) lub wysokie miejsce (Bronisław Komorowski). Pozwalało im to na mniej lub bardziej samodzielną pozycję, a w każdym razie na podmiotowość na scenie politycznej.

Andrzej Duda żył swoim wyborczym sukcesem przez cały pierwszy rok, jakby nie zauważając, że formalny tytuł pierwszej osoby w państwie sam z siebie nie daje mu realnej pozycji politycznej. To wtedy do prezydenta, podpisującego ekspresowo ustawy rządu PiS, przylgnął przydomek „długopis”. Jarosław Kaczyński traktował go dalej jak niedoświadczonego, mało znaczącego działacza swojej partii. W wywiadach telewizyjnych sam Duda ożywiał się przede wszystkim, gdy jeszcze raz mógł wspomnieć o swoim wyborczym sukcesie.

Trwało to aż do podwójnego weta w sprawie ustaw sądowych w lipcu 2017 r. To był moment, w którym mogło się wydawać, że prezydent spróbuje się wybić na polityczną niezależność. Że stanie się ważnym elementem obozu władzy, z którym trzeba będzie się liczyć przy podejmowaniu kluczowych decyzji. Nadzieję na odmianę polskiej prawicy i powstanie nowego, niezależnego ośrodka (jak dziś widać, dość naiwną) żywiło wielu wyborców, publicystów i polityków prawicy.

Duda po lipcowych wetach wchodził jeszcze w zwarcia z politykami obozu władzy – Zbigniewem Ziobrą, Antonim Macierewiczem czy Mateuszem Morawieckim – i zazwyczaj wychodził z nich zwycięsko. Pozycji politycznej samodzielnego lidera (czy jednego z liderów) na prawicy mu to nie dało. Walczył zresztą nie o drugie–trzecie miejsce w obozie władzy (pierwsze wiadomo do kogo należy), ale bardziej o czwarte–szóste.

Wydawało się zresztą, że stan „koncesjonowanej niezależności” prezydenta jest korzystny dla PiS, bo nieco rozszerza poparcie obozu władzy o bardziej centrowych wyborców.

Wrócił na miejsce w szeregu?

Ostatnie miesiące były politycznie dużo gorsze dla prezydenta. Poważnym ciosem była dla Dudy decyzja partii, zrealizowana przez senatorów, by utopić inicjatywę referendum konstytucyjnego. Sam pomysł był zresztą fatalny, lecz Jarosław Kaczyński wykorzystał go do pokazania prezydentowi miejsca w szeregu. Kwietniowe weto Dudy do ustawy degradacyjnej zostało w dużej części partii odebrane negatywnie.

Po ustawie degradacyjnej Duda wrócił do posłusznego żyrowania pomysłów PiS, z demolką Sądu Najwyższego na czele. To szczególnie istotne, bo w ustroju państwa prezydent jest umocowany jako strażnik konstytucji. Podobnie jak na początku kadencji, przy przejmowaniu przez PiS Trybunału Konstytucyjnego, także przy kolejnych ustawach sądowych prezydent zachował rolę notariusza obozu władzy. Podobnie było z fatalną, styczniową nowelizacją ustawy o IPN, która zachwiała polskimi relacjami z Izraelem, USA i Ukrainą.

Teraz ordynacja

Kolejnym testem samodzielności prezydenta będzie podpis pod uchwaloną już nowelizacją ordynacji do Parlamentu Europejskiego. PiS na niej zależy, bo w założeniu ma poważnie zwiększyć liczbę mandatów (a przy okazji wpływy do kasy, bo europosłowie są dobrze wynagradzani i dzielą się pensjami z partią). Z drugiej strony padają wobec niej poważne zarzuty, przede wszystkim dyskryminacji partii małych i średnich – realny próg wyborczy może sięgnąć kilkunastu procent, eliminując wszystkie ugrupowania poza PiS i PO. Obóz władzy może więc przy okazji przetestować, czy partie opozycji mają zdolność do współpracy (np. wystawienia wspólnych list).

Weto może kusić prezydenta, bo pozwoliłoby mu na ponowne zaznaczenie samodzielności. Namawia go do tego szczególnie Paweł Kukiz – dla jego ugrupowania nowa ordynacja jest szczególnie niekorzystna. Z drugiej strony do wyborów prezydenckich zostało już mniej niż dwa lata i Duda może nie chcieć wchodzić w konflikt z PiS. Ma świadomość, ze bez partyjnych pieniędzy i aparatu nie ma szans na reelekcję, nawet jeśli wciąż utrzymuje wysokie poparcie w sondażach.

Z tego powodu prezydent pozwoli sobie na weto wyłącznie wtedy, gdy się okaże, ze dla partii ta kwestia nie ma kluczowego znaczenia i przed wyborami prezydenckimi zdąży się jeszcze do niej ponownie zbliżyć. Przez najbliższe dwa lata prezydent będzie się poruszał na bardzo wąskim obszarze: między, choćby symbolicznym, zaznaczaniem swojej odrębności a podległością partii, bez której nie ma co marzyć o ponownym wyborze w 2020 r.

Reklama
Reklama