Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Ruszyła fala nominacji generalskich

Prezydent Andrzej Duda wręczy 15 sierpnia nominacje generalskie. Prezydent Andrzej Duda wręczy 15 sierpnia nominacje generalskie. Sławomir Kamiński / Polityka
Blokada z czasów Antoniego Macierewicza skończyła się na dobre – armia może dostać w tym roku nawet 20 nowych generałów. 11 oficerów wyznaczonych do awansu w dniu Święta Wojska Polskiego to nie ostatni w kolejce.

15 sierpnia nastąpi tradycyjnie uroczystość wręczenia awansów generalskich. Z rąk prezydenta nominacje na pierwszy stopień generalski odbierze pięciu pułkowników, a pięciu generałów brygady i jeden kontradmirał zostanie awansowanych do stopnia generała dywizji i wiceadmirała. To druga tura nominacji na najwyższe stopnie wojskowe w tym roku – i już wiadomo, że nie ostatnia. Kolejnej należy oczekiwać w ramach obchodów stulecia niepodległości 11 listopada lub blisko tej daty.

Czytaj też: Gen. Mieczysław Gocuł o dramatycznym stanie polskiej armii

Kryzys generalski

Jak wiemy, nominacje generalskie przez blisko półtora roku blokował spór prezydenta Andrzeja Dudy z ministrem obrony Antonim Macierewiczem. Dotyczył on wielu kwestii: od spraw ambicjonalnych, przez rolę konstytucyjnego najwyższego zwierzchnika sił zbrojnych w sprawowaniu owego zwierzchnictwa (konstytucja mówi, że czyni to za pośrednictwem ministra obrony, czego najwyraźniej Macierewicz nie był w stanie zaakceptować), po kierunki rozwoju i modernizacji wojska.

Ofiarą tego sporu padło co najmniej kilkudziesięciu oficerów, których kariera profesjonalna u jej szczytu została wplątana w walkę polityków. A także siły zbrojne jako całość, bo zachwiany został naturalny cykl odchodzenia do cywila i powoływania nowych generałów.

W efekcie na przełomie 2017 i 2018 r. doszliśmy do stanu, w którym liczba generałów w służbie czynnej – ok. 60 – stanowiła zaledwie połowę przewidzianego etatu korpusu generalskiego. Zastrzec należy od razu, że pokutujące czasem w debacie publicznej frazesy, jakoby „wodzów było więcej niż Indian” i „polska armia miała więcej generałów niż chińska”, są połączeniem ignorancji z dezinformacją.

Stanowisk generalskich jest, ile jest, a nieco ponad 100-tys. armia czasu pokoju w razie konfliktu rozrośnie się – i ktoś nią musi dowodzić. Można się zastanawiać, czy udziału prezydenta wymaga np. dojście do stopnia brygadiera (u nas generała brygady). W części armii NATO ten stopień to szczyt „normalnej”, zawodowej kariery oficera. Ale przepisy są, jakie są, i zwierzchnik sił zbrojnych mianuje u nas oficerów w całym korpusie generalskim.

Czytaj także: Polska armia bez broni. A MON się tym nie przejmuje

Pierwsza fala, druga fala

Odejście Antoniego Macierewicza i odzyskanie przez prezydenta wpływu na MON sprawiły, że pierwsza fala nominacji generalskich nastąpiła już w marcu. 14 nazwisk, częściowo z listy zablokowanej wcześniej trwającym sporem, nie wywołało żadnych kontrowersji. Polska odzyskała czterogwiazdkowego generała, szefa sztabu generalnego Leszka Surawskiego (choć na krótko, bo odszedł w lipcu). Dowódcy – generalny i operacyjny – dostali trzecią gwiazdkę, w kilku przypadkach stopień został dostosowany do stanowiska – co jest słusznie deklarowaną oficjalnie przez MON polityką kadrową. Później jeszcze, wraz z mianowaniem nowego szefa sztabu generalnego gen. dyw. Rajmunda Andrzejczaka, dostał on awans na generała broni, co również można potraktować jako naturalną kolej rzeczy.

Lista przedstawiona przez BBN tydzień przed dniem Święta Wojska Polskiego jest krótsza niż marcowa i łączy nazwiska dowódców liniowych, sztabowców i szefów instytucji MON, zwanych czasem krzywdząco „generałami zza biurka”. Wśród pięciu pułkowników awansowanych na stopień generała brygady tych ostatnich jest aż trzech: Dariusz Pluta – szef Inspektoratu Uzbrojenia MON, Dariusz Ryczkowski – szef departamentu infrastruktury oraz bodaj najbardziej wpływowa postać w tym gronie – Karol Dymanowski. To dyrektor departamentu polityki zbrojeniowej, czyli prawa ręka wiceministrów odpowiedzialnych za modernizację – wcześniej Bartosza Kownackiego, a obecnie Sebastiana Chwałka.

Generałowie od zakupów

W komentarzach po opublikowaniu listy to właśnie nazwisko płk. Dymanowskiego, obok szefa Inspektoratu Uzbrojenia i dowódcy Wojsk Obrony Terytorialnej gen. bryg. Wiesława Kukuły, budzi najwięcej emocji. W ostatnich trzech latach modernizacja i zakupy uzbrojenia to jazda bez trzymanki, w której płk Dymanowski i jego podwładni mieli do spełnienia głównie rolę edukacyjną – uczyli specyfiki tematu dwie ekipy: Macierewicza i Błaszczaka oraz wyznaczonych przez nich wiceministrów, Kownackiego i Chwałka.

Początkowo udało się utrzymać przynajmniej część zadań z wieloletniego planu modernizacji technicznej, Macierewicz zaczynał swoje „sukcesy” od podpisywania umów i zamówień przygotowanych w ubiegłych latach. To, że mogło być gorzej, pokazał dopiero późniejszy okres, w którym politycy już z większą pewnością siebie, mający wokół doradców spoza struktur MON, podejmowali decyzje wywracające program modernizacji lub hamujące jego wykonanie. Poległy np. śmigłowce, drony rozpoznawcze czy nowe okręty. Nie ma nadal obiecanej przez Macierewicza w zeszłym roku narodowej polityki zbrojeniowej.

Z drugiej strony potencjalnie przełomowa umowa na system obrony powietrznej oparty na Patriotach została doprowadzona do kluczowego etapu zamówienia pierwszych dwóch baterii. Również inny ważny program – rakiet ziemia-ziemia Homar – ma szansę ruszyć z kopyta po zmianie trybu jego zakupu na FMS wprost z USA, a nie przez PGZ. Jak widać, to przeważyło o pierwszej gwiazdce generalskiej dla płk. Dymanowskiego i zapewne także o docenieniu płk. Pluty, stojącego od dwóch lat na czele wykonawczego ramienia MON do spraw zakupów – Inspektoratu Uzbrojenia.

Zwłaszcza za Macierewicza Pluta nie miał łatwo – pomysły ministra z trudem dawały się przekładać na procedury. Najlepszym przykładem sprawa śmigłowców – pilna potrzeba operacyjna black hawków dla wojsk specjalnych okazała się zupełnie niepotrzebna po odejściu ministra. Gwiazdka za elastyczność? Jak twierdzą dobrze poinformowani, płk Pluta realizował tylko część politycznych zleceń, a inne mimo nacisków blokował lub odsuwał poza Inspektorat.

Nominacje bez kontrowersji

Wśród oficerów mianowanych na wyższe stopnie generalskie takich kontrowersji w zasadzie nie ma. Dowódca 12. Dywizji Zmechanizowanej gen. bryg. Maciej Jabłoński dostanie drugą gwiazdkę. W podległej mu 12. Brygadzie awans na generała brygady czeka jej dowódcę pułkownika Piotra Tryka. Podobnie dwaj generałowie z dowództwa operacyjnego Tadeusz Mikutel i Tomasz Piotrowski. To ich nazwiska pojawiają się najczęściej wśród potencjalnych kandydatów na nowego dowódcę operacyjnego po odejściu do korpusu NATO w Szczecinie gen. broni Sławomira Wojciechowskiego.

Dwugwiazdkowym generałem zostanie też Dariusz Łukowski, logistyk, szef inspektoratu wsparcia sił zbrojnych. Być może niedługo będzie polskim reprezentantem w nowo tworzonym dowództwie logistycznym NATO dla Europy w niemieckim Ulm. Wiceadmirałem, najwyższym stopniem oficerem marynarki wojennej, zostanie dowódca centrum operacji morskich, kontradmirał Krzysztof Jaworski, który być może w przyszłości po reformie dowodzenia zostanie dowódcą marynarki wojennej jako osobnego rodzaju wojsk.

Zmiany tej struktury, zapowiedziane i wstępnie przygotowane przez PiS, ma koordynować w sztabie generalnym szef zarządu kierowania i dowodzenia płk Robert Drozd, który w przyszłym tygodniu zostanie generałem brygady. Ale spośród wyższych rangą generałów i dowódców zapewne najwięcej mówić się będzie o drugiej gwiazdce dla gen. bryg. Wiesława Kukuły, dowódcy Wojsk Obrony Terytorialnej.

Druga gwiazdka dla szefa terytorialsów

Bez wahania można powiedzieć, że ten doświadczony komandos to ulubiony generał Antoniego Macierewicza. Minister w 2016 r. powierzył mu najważniejsze zadanie – budowę nowego rodzaju wojsk. Wtedy też Kukuła z pułkownika stał się generałem brygady. Po niecałych dwóch latach ma dostać drugą generalską gwiazdkę, by zrównać jego stopień ze stanowiskiem i docenić zasługi.

Kukuła zajmuje szczególne, osobne w strukturze wojska miejsce. Mimo że jest dowódcą rodzaju wojsk, nie ma go w wojskowej strukturze dowodzenia – podlega bezpośrednio ministrowi. Teki stan ma się skończyć, gdy WOT osiągnie w pełni gotowość do działania, ale to – co niedawno przyznał sam minister Błaszczak – nastąpi w 2025 r., a więc później, niż planowano.

Choć dowództwo skrupulatnie odlicza co jakiś czas przyrosty liczbowe (obecnie WOT liczą powyżej 11 tys.), widać, że do zrealizowania planu ministra Macierewicza, sił o liczebności 53 tys. żołnierzy, jest jeszcze daleko. Ściana wschodnia to przysięgi nowych ochotników co kilka tygodni, tam brygady WOT są najsilniejsze. W centrum Polski dopiero się tworzą, na zachodzie mają powstać.

Słychać o problemach z dostępem do strzelnic, na czas nie dociera część obiecanego WOT uzbrojenia, zamieszanie wywołały ostatnio ćwiczenia wśród cywilów. Koszty też przewyższają wcześniejsze plany. Ale gen. Kukuła, znany w środowisku wojskowym z ambicji, właśnie staje się jeszcze ważniejszy. I można się spodziewać, że w dowództwie WOT niedługo będzie miejsce dla drugiego generała.

Zwłaszcza że już wiadomo, iż kolejna seria awansów nastąpi w listopadzie. Będzie szczególnie uroczysta, bo bezpośrednio związana z obchodami Święta Niepodległości, w jej stulecie. Być może wtedy będzie już po sejmowym głosowaniu nad pierwszym etapem reformy dowodzenia, a dowódcy generalny i operacyjny zostaną formalnie podporządkowani szefowi sztabu generalnego. Rzut oka na skład kadrowy kierownictwa sztabu wskazuje, że listopadowe nominacje powinny w dużej mierze uzupełnić istniejące tam braki i podnieść rangę oficerów szefujących poszczególnym zarządom.

Kluczowy zarząd, planowania operacyjnego, nie ma teraz ani szefa, ani zastępcy. Tylko jednym z siedmiu zarządów kieruje obecnie generał, mimo że etaty generalskie są i dla szefów, i dla zastępców. 15 sierpnia pierwszą gwiazdkę dostanie drugi szef zarządu, kierowania i dowodzenia, wspomniany już płk Robert Drozd, ale reszta to pułkownicy. To sytuacja trudna do zaakceptowania w stulecie tej najważniejszej instytucji wojskowej w kraju i w przeddzień przejęcia przez nią funkcji dowódczych. Bardzo by się przydało, by w sztabie na wysokich stanowiskach więcej było też oficerów innych rodzajów wojsk niż lądowe. Jeśli sztab ma być prawdziwie połączonym dowództwem, trzeba w nim marynarzy, lotników, specjalsów – i także terytorialsów.

To nie koniec zapaści

Z zapaści w korpusie generalskim Wojsko Polskie jeszcze się nie wydobyło. Obecnie w służbie czynnej jest 67 generałów, jeśli nie liczyć wciąż pozostającego w dyspozycji MON gen. Leszka Surawskiego. Po sierpniowych nominacjach będzie ich 72. Kilka lat temu przy stanie korpusu liczącego 80 generałów wspominano o kryzysie. Dopiero więc listopadowe awanse, jeśli nastąpią w podobnej co teraz liczbie, spowodują odzyskanie jakiej takiej stabilności.

Tak naprawdę jednak nie ma znaczenia, jedna czy druga seria nominacji – ważniejsze jest przywrócenie i korekta całej ścieżki kariery zawodowej oficera, która po około 20–25 latach służby powinna dać odpowiedź, czy nadaje się on do zajmowania najwyższych w wojsku stanowisk. Kolejne 10 lat, już od pierwszej gwiazdki na ramieniu, powinno być „szlifowaniem diamentów” – wyposażaniem przyszłych najwyższych rangą dowódców w pełen zasób wiedzy, umiejętności, obycia i standardów, by mogli służyć zarówno Polsce, jak i jej sojusznikom w NATO.

Stanowisko „pierwszego żołnierza Rzeczpospolitej”, szefa Sztabu Generalnego lub np. szefa Komitetu Wojskowego NATO, gdyby Polsce przypadł udział w jego obsadzeniu, powinno być ukoronowaniem kariery najzdolniejszych, najmądrzejszych i najdzielniejszych.

Reklama
Reklama