Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Ludomania

Lewica rywalizuje z PiS o przychylność klasy ludowej

Czy lewica ma się stać nacjonalistyczna, ksenofobiczna, mizoginiczna, homofobiczna, aby zadośćuczynić swojej nieprzepartej potrzebie zbliżenia do ludu? Czy lewica ma się stać nacjonalistyczna, ksenofobiczna, mizoginiczna, homofobiczna, aby zadośćuczynić swojej nieprzepartej potrzebie zbliżenia do ludu? Mirosław Gryń / Polityka
Trwa proces uświęcania wyborców PiS, ponieważ jest to lud, który ma zawsze rację. Mylą się wyłącznie tak zwane elity i tylko one powinny przepraszać; także za PiS.
Jeżeli elektorat dzisiejszego obozu władzy miał rację w 2015 r., to PiS ma rację i dzisiaj.Mirosław Gryń/Polityka Jeżeli elektorat dzisiejszego obozu władzy miał rację w 2015 r., to PiS ma rację i dzisiaj.
Janusz A. MajcherekŁukasz Krajewski/Agencja Gazeta Janusz A. Majcherek

Lewica nazywająca samą siebie progresywną, przez życzliwych obserwatorów nazywana młodą, a przez krytyków radykalną, strofuje wszystkich, którzy ośmielają się wypowiadać złe słowa o wyborcach PiS. O ile bowiem sama niekiedy wypowie się z dezaprobatą o liderach obozu „dobrej zmiany” i ich poczynaniach, o tyle jego plebejskie zaplecze jest w jej wyobrażeniach niewinne. Kto ośmiela się mu urągać, ten naraża się na stanowczą reprymendę. Przytrafiła się ona Janowi Hartmanowi, przekonującemu, by chama nazywać chamem, idiotę idiotą i nie zrównywać koncertu filharmonicznego z występem disco polo; Eustachemu Rylskiemu wyrzekającemu na prymitywne upodobania i skłonności plebejskiej części społeczeństwa; Jadwidze Staniszkis za frazę „uwolnione zostało lumpiarstwo”; Krzysztofowi Łozińskiemu za stwierdzenie, że po odsunięciu PiS od władzy trzeba będzie zdjąć aureolę z chamstwa nobilitowanego pod rządami „dobrej zmiany”; czy Jackowi Poniedziałkowi za podsumowanie pisowskiego elektoratu słowami „Brutalna siła i chamstwo. Oto wasza 40-procentowa Polska”.

Niedawno obiektem kpin i szyderstw stał się Rafał Trzaskowski za wspomnienie o Bronisławie Geremku, u którego w Kolegium Europejskim zdawał po francusku egzamin o poglądach Edgara Morina, później odznaczonego w Paryżu polskim medalem przez niego samego, gdy został wiceministrem spraw zagranicznych.

Ofiary klasizmu

„Elegancja Francja” to formuła, jakiej w dawnym programie satyrycznym używało dwóch wyśmiewanych w nim prostaczków dla określenia niezrozumiałego dla nich świata rozpościerającego się ponad wąskim kręgiem ich prymitywnych wyobrażeń i pojęć. Dziś nie tylko nie wypada z mieszkańców tego kręgu szydzić, ale trzeba się z nimi utożsamiać, jeśli chce się uniknąć oskarżeń o chełpliwe wywyższanie się ponad elektorat. Nawet jeśli to elektorat warszawski, o który zabiega Trzaskowski jako kandydat na prezydenta stolicy.

Lewica ma kłopot z klasą ludową, w imieniu której występuje i prowadzi swoje polityczne boje (głównie z liberałami), a która lewicy się nie odwzajemnia i głosuje gremialnie na nacjonalistyczno-klerykalny PiS. Wprawdzie Maciej Gdula w słynnym raporcie z badań przeprowadzonych w jednym z mazowieckich miast usiłuje przekonać, że trzon elektoratu PiS to niższa klasa średnia, a lud jest labilny, krytyczny i zdroworozsądkowy, lecz teza ta zbyt nachalnie pokrywa się z ideologicznie motywowanym rozkładem sympatii i antypatii lewicy (którą Gdula otwarcie reprezentuje), aby ją przyjąć bez zastrzeżeń.

Badania składu elektoratu poszczególnych ugrupowań nie budzą takich wątpliwości: im niższy status i cenzus, tym poparcie dla PiS większe. Bazą społeczną „dobrej zmiany” są słabo wykształceni mieszkańcy wsi i małych miasteczek ze wschodniej, mniej zurbanizowanej części kraju. Czyli lud, o poparcie którego lewica zabiega i jest o niego zazdrosna. Aby mu się przypodobać, zwalcza elitaryzm wielkomiejskich liberałów i stylizuje się na zastęp ludowych trybunów. Udaje, że nie chodzi do muzeów i filharmonii, nie czyta Morina i Baumana oraz daje do zrozumienia, że podziela, a przynajmniej akceptuje plebejskie gusty i upodobania.

Zatem usiłuje robić to co PiS, i oczywiście przegrywa, bo nie jest aż tak cyniczna. Czołowy trendsetter PiS, wypełniający obecnie tę rolę jako prezes TVP, niegdyś kokietujący elektorat śpiewaniem z akompaniamentem gitary pieśni Włodzimierza Wysockiego i Jacka Kaczmarskiego, teraz bez żenady zachwala i lansuje Zenka Martyniuka, szczycąc się znajomością jego „dorobku”. Jako autor pamiętnej sentencji „ciemny lud to kupi” ma o swoich plebejskich odbiorcach i wyborcach bodaj bardziej krytyczne, a zapewne i bardziej realistyczne wyobrażenie niż jego lewicowi konkurenci.

Antyelitaryzm i schlebianie pospolitym gustom to kluczowe składniki populizmu, a triumfuje on obecnie – nie tylko w Polsce – w prawicowej sałatce, podlanej nacjonalistyczno-tradycjonalistycznym sosem i przyprawionej kultem nadpleśniałej „swojszczyzny”. W jednym z sondaży preferencji partyjnych, w którym sklasyfikowano i zanalizowano skład społeczny respondentów, na Partię Razem nie wskazał żaden (!) robotnik z wykształceniem zawodowym. Największe poparcie miała oczywiście partia Kaczyńskiego.

Za rządów PO, a wcześniej Unii Wolności i Unii Demokratycznej, podsuwano i zalecano Polakom wzory kultury – ogólnie mówiąc zachodnioeuropejskiej – których przyswojenie miało ich wynieść na wyższy poziom. PiS ich od takich wyzwań uwolnił (nazwawszy „pedagogiką wstydu”), wmawiając, że są wspaniali tacy, jakimi są (to się nazywa „przywracanie godności”). Neolewica zaleca elitom III RP, aby się do ludu zbliżyły, utożsamiły z nim, także mentalnie.

Winy popleczników

Rywalizacja o przychylność klasy ludowej, toczona przez jej samozwańczych lewicowych obrońców, kreuje na wrogów nie tylko bezpośrednich konkurentów, czyli PiS, ale także przeciwników postrzeganych jako antyludowi, czyli liberałów. To jedno ze źródeł symetryzmu neolewicy. Liberałowie nie tylko są potępiani za rzekomą wyniosłość i pogardę dla prostego człowieka, ale także jako tacy przedstawiani. Na lewicy ukuto na to nawet specjalny epitet: klasizm.

Pomysły na przypochlebienie się klasie ludowej bywają rozmaite. Ignacy Dudkiewicz w magazynie „Kontakt” wzywa lewicę do poparcia chłopskich ruchów protestu, nawet gdy walczą o utrzymanie hodowli norek i uboju rytualnego oraz bez względu na język, jakim się posługują, i światopogląd, jaki prezentują. Owszem, na jednym z ich wieców wystąpił „wyraziciel słusznego gniewu”, chwalący Piotra Rybaka za spalenie kukły Żyda i żałujący, że „nie spalił pięciu żywych”. No, ale to jednak klasa ludowa, więc trzeba się o nią zatroszczyć i wyjść jej naprzeciw. Czy zatem nawet antysemityzm ma być płaszczyzną porozumienia z nią? Czy lewica ma się stać nacjonalistyczna, ksenofobiczna, mizoginiczna, homofobiczna, aby zadośćuczynić swojej nieprzepartej potrzebie zbliżenia do ludu?

W tle majaczy niewyartykułowany wprost problem odpowiedzialności elektoratu PiS za wyczyny ich wybrańców. Dla wszystkich polityków i zwolenników niePiS-u jest on kłopotliwy, bowiem przynajmniej część tego elektoratu jest możliwa, ale i prawdopodobnie niezbędna do pozyskania dla odniesienia wyborczego sukcesu. Stąd pokusa schlebiania tym wyborcom i uwalniania ich od winy za demolowanie instytucji państwa przez PiS.

Interpretacja, według której winę i odpowiedzialność za ekscesy „podłej zmiany” ponoszą liderzy i aktywiści PiS, ale nie ich zwolennicy, jest fałszywa. I choć intencjonalnie populistyczna (skierowana przeciw elitom PiS), to dla propisowskiego ludu nie mniej pogardliwa niż urągania Hartmana, Cimoszewicza, Staniszkis i innych rzekomo wywyższających się intelektualistów. Poparcie dla PiS utrzymuje się na poziomie zbliżonym do wyrażonego w wyborach, zatem zwolennicy „dobrej zmiany” nie są w swej masie rozczarowani i aprobują poczynania kryjące się za tym chytrym sloganem.

Nie można twierdzić, że zostali zmyleni i wprowadzeni w błąd, skoro przy swoich wyborach trwają, gdy wszystkie karty zostały odkryte. Jeśli zaś uznamy – niebezpodstawnie – że są ogłupieni propagandą mediów narodowych i agitatorów IV RP, to wystawiamy nie najlepszą ocenę ich umysłowej samodzielności i przenikliwości. Albo zatem wiedzą, co czynią, i są podli, albo nie wiedzą, i są głupi. Ani jedno, ani drugie nie jest komplementem.

Głoszona przez neolewicę teza o niewinności polskiego ludu jest prostą i bezpośrednią paralelą głoszonej przez nacjonalprawicę tezy o niewinności polskiego narodu, która została wpisana do ustawy o IPN. Opiera się na marksistowskim mesjanizmie proletariackim, jak ta druga na kato-endeckim mesjanizmie narodowym. Obie są równie zakłamane i szkodliwe.

Gdy pochodzący z Niemiec papież Benedykt XVI ubolewał w Auschwitz nad zbrodniami, jakich w imieniu niemieckiego narodu dopuścili się łajdacy, którzy go uwiedli obietnicami wielkości, głosy sprzeciwu odezwały się w samych Niemczech. Sformułowania o narodzie uwiedzionym przez hochsztaplerów są tam bowiem skompromitowane, a wina całego społeczeństwa i zwykłych Niemców niepodważalna. Nie można uwalniać popleczników, przynajmniej od winy moralnej, a już na pewno politycznej.

Popieranie autorytaryzmu także nie pozwala na pozostanie niewinnym. Jeśli, jak chcą niektórzy, to elity są wszystkiemu winne, „elektorat miał prawo tak wybrać”, „establishmentowi rządy PiS się należały”, to trudno zarazem krytykować władzę Kaczyńskiego. Jeżeli elektorat dzisiejszego obozu władzy miał rację w 2015 r., to PiS ma rację i dzisiaj.

Rozliczać? Ale jak?

Nie oznacza to, że lud ma zostać jakoś ukarany za swoje wątpliwe wybory, to niewykonalne i całkowicie zbyteczne. Zwykle autorytarny reżim wcześniej czy później wywołuje swoją działalnością skutki, które boleśnie dotykają również jego popleczników (to przykład nie tylko Niemiec czy Japonii, ale także Serbii czy Wenezueli). Tego lepiej byłoby Polakom nie doświadczyć. Rozliczanie nie tylko zwolenników, ale i sprawców pozostaje kwestią wysoce kontrowersyjną.

Zapowiadanie surowego osądzenia autorytarnego reżimu po odsunięciu go od władzy może sprawić, że użyje on wszelkich sposobów, aby się nie dać od rządzenia odsunąć. Trybunał Stanu dla kilku kluczowych figur i owszem, ale im liczniejsze będą rzesze wskazywanych do przyszłego ukarania, tym silniejszy i rozleglejszy opór przed oddaniem władzy tym, którzy ukaranie zapowiadają.

Rezygnacja z przyszłych rozliczeń nie oznacza jednak poniechania bieżących ocen. Kto głosował na PiS i nadal aprobuje jego poczynania, ten ponosi współodpowiedzialność za ich przebieg i skutki. Wśród nich jest zaś nie tylko dewastacja demokratycznego systemu prawnego i degeneracja kultury politycznej, ale także pozapolitycznej, inicjowana, wspierana lub co najmniej tolerowana przez obóz rządzący. Ofensywa prostactwa, bezczelności i prymitywizmu w obecnym życiu publicznym jest faktem, któremu nie można zaprzeczać z powodu naiwnie rozumianej poprawności politycznej lub ideologicznie umotywowanej ludomanii.

***

Janusz Majcherek, filozof i socjolog kultury, dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego, publicysta. Laureat Grand Press (1999 r.) oraz Nagrody Kisiela (2003 r.).

Polityka 36.2018 (3176) z dnia 04.09.2018; Ogląd i pogląd; s. 24
Oryginalny tytuł tekstu: "Ludomania"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną