Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Historyczne wizje premiera

Tydzień w polityce — komentuje Aleksander Hall

Również najnowsza historia Polski padła ofiarą pisowskich „udoskonaleń”.

Mateusz Morawiecki, choć w istocie jest tylko wykonawcą linii politycznej wytyczonej przez prezesa PiS, formalnie pełni jednak rolę premiera polskiego rządu, dlatego mają znaczenie jego publiczne wypowiedzi, także te, w których przedstawia własną wizję najnowszej historii naszego kraju. Jak choćby ostatnio, z okazji rocznicy zawarcia porozumienia gdańskiego. Szef rządu przemawiał w historycznej Sali BHP Stoczni, w miejscu, w którym 38 lat temu przywódcy sierpniowego strajku układali 21 postulatów, gdzie obradował Międzyzakładowy Komitet Strajkowy i wreszcie podpisano porozumienie, na mocy którego władze PRL uznawały prawo pracowników do tworzenia samorządnych i niezależnych związków zawodowych. Szczególna okazja i charakter tego miejsca powinny skłaniać premiera do szczególnej odpowiedzialności za wypowiadane słowa i do okazania szacunku oraz wyrazów wdzięczności wszystkim ludziom, którzy doprowadzili do tamtego historycznego przełomu. Nic takiego nie nastąpiło. Morawiecki nie wspomniał nawet o Lechu Wałęsie. Z przywódców sierpniowego strajku wymienił tylko postaci sympatyzujące z jego partią. Pokrótce przedstawił jednak swoją wizję najnowszej historii Polski, nie zapominając po raz kolejny wspomnieć o własnym zaangażowaniu w walkę z ówczesnym systemem w strukturach Solidarności Walczącej.

Odnoszę się z szacunkiem do postawy młodziutkiego Mateusza Morawieckiego, który działał w podziemnej organizacji założonej przez ojca. Jest jednak nieco irytujące i niezbyt stosowne częste przywoływanie przez niego w publicznych wystąpieniach osobistej walki z komunizmem, w której – chociażby z racji wieku – nie mógł odegrać szczególnie znaczącej roli, i wystawianie krytycznych cenzurek lub przemilczanie roli ludzi, którzy przewodzili podziemnej Solidarności i – w wielu wypadkach – płacili za to cenę wieloletniego więzienia.

Emocjonalne identyfikowanie się Mateusza Morawieckiego z Solidarnością Walczącą jest zrozumiałe. Trudno jednak zaakceptować, że nie potrafi on przyznać, iż w przełomowym okresie schyłku PRL jej liderzy błędnie oceniali sytuację Polski i – w konsekwencji tego faktu – dokonywali nietrafnych wyborów politycznych.

W swym gdańskim wystąpieniu premier co prawda łaskawie wyznał, że dziś ocenia łagodniej decyzję o podjęciu rozmów Okrągłego Stołu, ale nie omieszkał potępić „grubej kreski”, „zblatowania się niektórych liderów Solidarności” z komunistami i błędów z okresu „wejścia w czas III Rzeczypospolitej”. Z dumą mówił natomiast o pomysłach – rozważanych w Solidarności Walczącej w schyłkowym okresie PRL – walki na barykadach oraz konstruowania karabinów.

Szanuję ideowość i gotowość do poświęceń wielu działaczy Solidarności Walczącej. Nie mam jednak najmniejszych wątpliwości, że w 1989 r. dokonaliśmy dobrego wyboru, decydując się na Okrągły Stół, a nie na pomysły Solidarności Walczącej – czyli oczekiwanie na to, że system się sam zawali, albo przygotowanie rewolucji. Systemy polityczne niezmiernie rzadko załamują się same z siebie. Potrafią długo gnić, przekształcać się i rzeczywiście upadać w wyniku rewolucji. Ten ostatni wariant nie wchodził jednak w grę w Polsce końca lat 80. XX w. Nie było wówczas w naszym kraju rewolucyjnej czy powstańczej atmosfery. Stan wojenny przekonał zdecydowaną większość Polaków, że konfrontacja siłowa z władzami PRL nie może zostać wygrana. Zasięg postaw opozycyjnych w społeczeństwie był szeroki, Solidarność nie została zniszczona. Ideologiczne podstawy systemu zostały skompromitowane, ale w żadnym razie nie oznaczało to, że zmęczone społeczeństwo było gotowe do nowego masowego zrywu. Potwierdził to niewielki zasięg majowych i sierpniowych strajków w 1988 r.

Okrągły Stół otworzył drogę do wyborów czerwcowych, które miały charakter plebiscytu. Doprowadziły do powstania rządu z przewagą dotychczasowej solidarnościowej opozycji, a następnie – do zmiany ustroju. Jest faktem, że przywódcy obozu solidarnościowego, podejmując decyzję o przystąpieniu do rozmów Okrągłego Stołu, nie przewidzieli dynamiki procesu politycznego, który inicjowali. Wstępowali na drogę prowadzącą do wielkiego narodowego sukcesu. Była to ich zasługa i wybór świadczący o znacznie lepszym rozeznaniu rzeczywistości niż w przypadku przywódcy SW Kornela Morawieckiego, który ukrywał się w Polsce do 1990 r., choć już nikt od dawna go nie poszukiwał.

Premier Morawiecki, ubolewając nad początkami III RP, powtarza tezę o „zblatowaniu się” części solidarnościowych elit z niedawnymi wrogami. W trakcie długich rozmów rzeczywiście pękło wiele lodów i niektórzy z niedawnych przeciwników zaczęli patrzeć na siebie z pewną sympatią. Czy znaczy to jednak – jak sugeruje Mateusz Morawiecki, a przed nim wielokrotnie stwierdzał Jarosław Kaczyński – że powstała nowa polityczno-biznesowa „siuchta” złożona z przedstawicieli starych i nowych elit władzy?

Ta teza jest nieprawdziwa. Elementarna znajomość historii politycznej Polski po 1989 r. pozwala stwierdzić, że relacje polityczne pomiędzy spadkobiercami PRL i strukturami wywodzącymi się z solidarnościowego obozu ucywilizowały się w ramach demokratycznego państwa, ale podstawową linię podziału nadal wyznaczała historia. Jedyną próbą jej przekroczenia było powołanie Unii Pracy, ale jeszcze w XX w. znikła ona z Sejmu i przestała być samodzielną siłą polityczną. Dopiero w XXI w. polityka PiS, uderzająca w porządek konstytucyjny i zmierzająca do przekształcenia Polski w fasadową demokrację, spowodowała wytworzenie się nowej linii zasadniczego politycznego podziału: na PiS i jego przeciwników. Jest to spór o być czy nie być ustroju demokratycznego w Polsce.

W swoim gdańskim wystąpieniu premier zadeklarował, że to rząd PiS jest spadkobiercą wielkiej tradycji Solidarności. Co prawda nie powiedział wprost, że jest on jedynym spadkobiercą tej tradycji, ale nietrudno było odczytać myśl, że co najmniej uważa, iż jego gabinet jest tym najbardziej prawowitym spadkobiercą. I ta teza jest fałszywa. Pierwsza wielka Solidarność była ruchem wielonurtowym, ale na wskroś demokratycznym, domagającym się wolności, praworządności i poszanowania godności człowieka. Rząd PiS nie tylko tych wartości nie szanuje. On je z premedytacją niszczy.

Polityka 37.2018 (3177) z dnia 11.09.2018; Komentarze; s. 9
Oryginalny tytuł tekstu: "Historyczne wizje premiera"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną